Prolog

252 9 18
                                    

Wieś pod Krakowem

Mocne skurcze zgięły w pół Annę Maciejową. Oddychała głęboko, wspierając się ręką na komodzie. Krople potu spływały jej po skroniach, kosmyki miedzianobrązowych włosów przylepiały się do spoconego czoła. Trzymała się za brzuch, co chwilę zaciskając palce na materiale koszuli. Denerwowała się nie tyle porodem, co tym, że jej męża znowu nie było w domu.

Maciej herbu Dębica był kolejnym pokoleniem, które kontynuowało zakorzenioną głęboko w rodzinnych tradycjach drogę - był królewskim koniuszym, a tym samym prawdziwym znawcą w sprawach czterokopytnych. Jego rodzina zajmowała się tym od lat, wiedzę przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie, ojcowie uczyli swoich synów, ci z kolei swoich potomków i tak już wiele, wiele lat. Maciej nie był wśród nich żadnym wyjątkiem. Z chęcią poznawał tajniki zawodu i końskiej psychiki, by w odpowiednim czasie przejąć schedę po zmarłym ojcu. Żywił nadzieję, że jego czteroletni syn Piotr obejmie po nim fach. On lub dziecię, które właśnie postanowiło przyjść na świat.

Zdusiła krzyk. Poród nie był jej obcy, ale za pierwszym razem był przy niej mąż, więc mniej się bała. Teraz znów był na zamku i pracował od rana do nocy. Czasami miała tego dość. Zdążyła zauważyć, że mężczyźni w jego rodzinie mają ambicje i przykładają się do swojej pracy, momentami nawet bardziej, niż do życia rodzinnego. Robiła o to awantury. Rozumiała, że dzięki temu ma godne życie i nie może narzekać na niewygody, jednak niekiedy to przechodziło ludzkie pojęcie. Nie zamieniłaby jednak Macieja na innego. Choć doprowadzał ją na skraj cierpliwości, kochała go nad życie.

- Hanko! - krzyknęła, gdy kolejny skurcz ugiął jej kolana.

Oddychała głęboko, byleby się uspokoić. Wyklinała w myślach męża, że konie kolejny raz były ważniejsze, niż rodzina. Drzwi izby trzasnęły, a do środka wpadła gosposia. Niewysoka kobieta, przy kości, ale z wałkiem w ręku była groźniejsza od rycerza w pełnym uzbrojeniu. Zaraz załamała ręce na widok Anny.

- Czemu pani nie woła, że już skurcze? - prędko do niej podeszła i, asekurując, pomogła dojść do łoża - Jeszcze by się co stało i tyle by było z dziecięcia.

Usadziła panią Maciejową na łożu, kucnęła i podwinęła koszulę, by zobaczyć postępy. Anna podparła się dłońmi z tyłu i odchyliła głowę.

- Jest dobrze - stwierdziła Hanka i wychyliła się zza koszuli - Poślę po akuszerkę, to będzie czuwać nad panią - wstała i wytarła dłonie o fartuch.

- Poślij po mojego męża - rozkazała, dysząc ciężko.

- Pan Maciej porodu nie odbierze - odparła - Lepiej niech zrobi to kobieta.

- Hanko... - spojrzała na nią.

Gosposia jednak już wyszła prędko z izby, żeby wszystko przygotować. Anna westchnęła zrezygnowana i opadła plecami na łoże. Czuła jak nadchodzi kolejny skurcz, więc zacisnęła zęby, a gdy dziecko postanowiło kolejny raz rozerwać jej podbrzusze - zmrużyła mocno oczy, aż w ich kącikach pojawiły się łzy. Miała już dosyć, a to był dopiero początek.

***

Kraków

Kolejny raz jego twarz spotkała się z twardym gruntem. Zaklął pod nosem i się podniósł, wymierzając wzrok w krnąbrnego ogiera, który ani myślał być posłuszny. Słońce przypiekało, na wybiegu nie było nawet zalążka cienia, a ciągła gonitwa za zwierzęciem odbierała mu siły. Nie miał jednak zamiaru się poddać. W tej czarnej duszy tlił się potencjał, który Maciej zamierzał wydobyć. Musiał tylko zdobyć jego zaufanie. Wszyscy jego poprzednicy zrezygnowali po dwóch-trzech konfrontacjach z ogierem. On nie miał zamiaru się poddawać. Chciał pokazać, że zasługuje na posadę koniuszego.

Córka KoniuszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz