22.

77 5 6
                                    

Monachium

Wpadł do stajni z mocno bijącym sercem. Rozpromienił się, gdy ją zobaczył. Rzucili się biegiem w swoją stronę. Uniósł ją do góry i okręcił się wokół własnej osi, łącząc ich usta. Po chwili postawił ją z powrotem na ziemi.

- Tęskniłam za tobą... - szepnęła, patrząc mu głęboko w oczy.

- Ja też - uśmiechnął się.

Znów się pocałowali. Chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą. Pozwolił się poprowadzić. Pchnęła go na stos siana w specjalnie przeznaczonej do tego wnęce między boksami. Nie spodziewał się takiego gestu z jej strony. Nim zdążył cokolwiek zrobić, usiadła na nim okrakiem. Poczuł dreszcze podniecenia na plecach. Jego dłonie od razu powędrowały na jej uda, a potem krągłości. Poruszyła się, co jeszcze bardziej go pobudziło. Sięgnęła do wiązań sukienki z przodu i zaczęła uwalniać sznureczek z oczek. Obserwował jej poczynania z błyszczącymi oczami. Oddychał coraz szybciej, serce waliło mu jak dzwon. Z niecierpliwością wyczekiwał momentu, gdy pokaże mu się w pełnej krasie. Nie dała mu jednak tej satysfakcji, bo ujęła jego twarz w swoje dłonie i przyciągnęła do siebie, namiętnie całując. Była śmielsza, niż ostatnio. Podobało mu się. Objął ją i przyciągnął do siebie, z zamiarem położenia jej na plecach, pod sobą, ale oderwała się od niego.

- Pokażę ci coś - powiedziała z uśmiechem.

Wstała i pociągnęła go, by uczynił to samo. Podniósł się tylko do siadu. Ona podbiegła do drzwi i położyła dłoń na klamce.

- Chodź - przekonywała - Obiecuję, że nie pożałujesz...

Błysk w jej oku go przekonał. Podniósł się i podszedł do niej. Otworzyła drzwi i zniknęła w świetle dochodzącym ze środka. Ostatnim, co widział, były jej rude włosy.

Otworzył oczy i usiadł gwałtownie na łożu. Przetarł dłońmi twarz, dysząc ciężko. Mein Gott, to tylko sen... Podparł się rękami o pościel i wypuścił głośno powietrze przez usta. Podniósł oczy na okno - słońce już wstało, zamek obudził się do życia. Jemu też wypadało wstać.

***

- Jest i ona. Nasza śpiąca królewna! - zawołał jeden z rycerzy, Fryderyk.

Reszta kompanów zaczęła się śmiać. Wilhelm tylko pokręcił głową, ale też parsknął prześmiewczo.

- Wstałeś wreszcie - Manuel klepnął go w plecy - Już chcieliśmy zaczynać bez ciebie.

- Co, znowuś się gdzieś w nocy szwędał? - Otto szturchnął go łokciem.

- Nigdzie się nie szwędałem. Może zamiast papalać, łaskawie zaczniemy? - chwycił swój miecz w dłoń.

Panowie przystali, jednak nie omieszkali podśmiechiwać się pod nosem. Rycerze księcia, jak zwykli robić każdego dnia, odbyli poranne ćwiczenia. Walczyli na miecze w parach, rzucali nożami do tarcz, unosili różne ciężary. Zaczynali razem, ale każdy kończył według własnego uznania. Ludwig i Otto zniknęli już w zabudowaniach zamku. Na placu pozostał Wilhelm, Fryderyk i Manuel.

- Co cię mierzi? - spytał Fryderyk, zdejmując rękawice.

Wbijał wzrok w Wilhelma, który podwijał rękawy koszuli.

- Co miałoby? - odwzajemnił spojrzenie.

- Tego chciałbym się dowiedzieć - włożył rękawice w kieszeń spodni.

- Nic mi nie jest.

- A tu co masz? - Manuel złapał go za nadgarstek i przystawił sobie bliżej twarzy.

Córka KoniuszegoWhere stories live. Discover now