40.

71 6 16
                                    

Monachium

Nastał dla Jagny dzień próby - księżna poprosiła ją na rozmowę. Bardzo się denerwowała, bo tak naprawdę niezbyt zależało jej na dołączeniu do fraucymeru. Może jej życie stałoby się trochę ciekawsze, ale czuła, że ta samotność, której doświadczała teraz, byłaby o wiele lepsza, niż gniazdo żmij i oszustów. Tych i wiele podobnych określeń słyszała od służby na Wawelu. Mimo to nie mogła odmówić i musiała się pokazać. Obiecała wszak, że nie narobi nikomu wstydu. Z tego powodu cały poprzedni wieczór spędziła z Machną na wybieraniu odpowiedniego stroju, co Wilhelm skomentował jedynie prychnięciem i pobłażliwym pokręceniem głową. Teraz jednak dzielnie ją wspierał, odprowadzając pod same drzwi książęcych komnat. Narażał się ojcu, ale tego jej nie mówił. I tak była zbyt rozdygotana, żeby jeszcze tym zawracać sobie głowę.

- Będzie dobrze - szepnął - Nie ma możliwości, żeby księżna cię nie polubiła.

- Ale ja nie chcę być jej dwórką - odparła mu równie cicho.

- Może nie będzie tak źle? - spytał, choć doskonale wiedział, jakie potrafią być damy z fraucymeru - Przynajmniej będziemy bliżej.

Z tym argumentem nie mogła walczyć. To był jedyny powód, dla którego jeszcze nie uciekła. Robiła to tylko i wyłącznie dla poprawienia swojego małżeńskiego życia. Wkrótce stanęli przed drzwiami komnaty księżnej Barbary. Wilhelm odwrócił się przodem do małżonki. Ujął jej twarz w swoje dłonie, zmuszając, by na niego patrzyła.

- Będzie dobrze - zapewnił - Po prostu bądź sobą.

Uniosła lekko kąciki ust, choć w oczach dostrzegł niepewność. Uśmiechnął się, po czym pocałował ją czule.

- Czekaj na mnie wieczorem w kwaterze. Opowiesz mi wszystko.

Po tych słowach odszedł, jeszcze odwracając się ostatni raz przez ramię. Gdy zniknął jej z oczu, zwróciła się w stronę drzwi. Powinna się zapowiedzieć, tak uczyła ją Maria. Wydukała łamanym niemieckim swoją prośbę do strażnika, który strzegł drzwi. Ten zmierzył ją czujnym spojrzeniem, po czym zniknął w środku. Gwar dochodzący z komnaty momentalnie ucichł. Potem dało się słyszeć szepty. A potem zapadła cisza. Starszna cisza, która wypalała jej uszy. Strażnik wrócił, dając jej do zrozumienia kiwnięciem głową, że ma wejść. Złapała lekko za poły sukni i wkroczyła do środka. Szmaragdowy materiał cicho zaszurał, gdy znalazła się w komnacie dziennej. Przy stole siedziała księżna i jej dwórki, uważnie lustrując nowo przybyłą. Jagna stanęła na środku i ukłoniła się z szacunkiem. Splotła dłonie za sobą, zaraz się karcąc i przeniosła je na łono. Nieśmiało uniosła wzrok, czego od razu pożałowała. Wszystkie pary oczu wpatrywały się właśnie w nią i to nie przyjaźnie, a oceniająco, wręcz wyzywająco. Jakby samym spojrzeniem chciały jej pokazać, kto tu rządzi. I że nie ma tu dla niej miejsca. Przełknęła ciężko ślinę.

- Siadaj proszę - odezwała się księżna, wskazując jej miejsce pośród swoich dwórek.

Rudowłosa przeniosła tam spojrzenie i niepewnie wykonała polecenie. Usiadła ostrożnie, poprawiając się jeszcze, żeby chociaż siedzieć wygodnie.

- Rozmawiałam o tobie z Marią - zaczęła Barbara - Podobno nie zdążyła nauczyć cię wszystkiego przed ślubem.

Nim Jagna zorientowała się, że to było bardziej pytanie, zdążyła zapaść ciężka cisza. Odchrząknęła i skinęła głową.

- Nie miałyśmy zbyt wiele czasu. Ślub odbył się dwa tygodnie po moim przyjeździe - wyjaśniła.

- A w domu? Matka cię nie przyuczyła?

Córka KoniuszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz