Raj Utracony Tom II ✓

By ilmarecailleach

13.6K 1.3K 210

Cały świat się zmienił. Wystarczyło kilka godzin, by księżniczka Aurora przestała być księżniczką, a stała s... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Epilog

Rozdział 9

539 52 4
By ilmarecailleach


Aiden siedział w siodle i modlił się, by Magnus w końcu się zamknął! Czarownik ubzdurał sobie, że musi zacząć śpiewać i straszyć tym samym wszelkie dzikie bestie mogące zamieszkiwać okoliczne lasy. Wampir był bliski poderżnięcia mu gardła już jakąś godzinę temu, ale w tym momencie sięgał po nóż. Nie zamierzał znosić tego ani sekundy dłużej.

Podejrzewał, że Magnus robi to celowo, ale nijak nie mógł tego udowodnić, a zabicie nadwornego Czarownika Filipa byłoby idiotyzmem.

Choć akurat teraz o to nie dbał. Chciał mieć cholerny święty spokój! Po cholerę on się na to godził? No po co? Nóż doskonale leżał w dłoni. Ledwo dostrzegalnym gestem cisnął go w głowę obiektu swojej olbrzymiej frustracji. Magnus wykonał leniwy gest ręką, a nóż spadł na trawę. Żołnierze w jednej chwili chwycili za broń i rozglądali się czujnie dookoła, oczekując ataku.

-Spokojnie, panowie. To ten wampir ma mnie dość – Magnus wyszczerzył zęby, a Aiden żałował, że nie zabił go od razu. Wiele by mu to ułatwiło. Jego twarz stężała w wyrazie bezgranicznej pogardy, gdy Magnus wesoło się do niego uśmiechnął. I Aiden był pewien, że było w tym uśmiechu wiele złośliwości. Oj tak, Czarownicy nie byli mili, ani tym bardziej uprzejmi. Cóż, taka była cena ich towarzystwa i pomocy. Nawet dla królów bywali wredni, nic nie robiąc sobie z ewentualnych konsekwencji. Ktoś taki jak Angus Torin bez problemu przywoływał ich do porządku. Jego autorytet i wiek bardzo mu w tym pomagały. A także stojąca obok piękna żona, skutecznie odwracając uwagę od męża...

Aiden żałował, że nie miał okazji na bliższe poznanie króla. Antonia była tą, która wiodła prym w towarzystwie i kontaktach z obcymi. Była ambasadorem na własnym dworze, świetnie poinformowanym i śmiertelnie niebezpiecznym. A Angus...

Ale teraz to już nie było ważne. Powinien przestać żałować martwych, oni nic nie czuli i niczego już nie potrzebowali. Lepiej skupić się na żywych.

-Zamierzasz dalej wyć jak upir? – parsknął Aiden. Magnus zamilkł.

-A już myślałem, że spróbujesz znowu mnie zabić – zaśmiał się wesoło. Miał podejrzanie dobry humor, a Aiden nie mógł dojść dlaczego. Magnus coś znalazł. Albo coś knuł. A wampir nie wiedział co gorsze. Zadowoleni Czarownicy, to groźni Czarownicy. Aiden wiedział o tym aż za dobrze i wcale nie zamierzał dawać się nabrać na ten idiotyczny, koci uśmieszek Magnusa.

-Będzie jeszcze okazja – zauważył pozornie niedbałym tonem. Magnus skinął głową na te słowa. Cóż, jeśli nie zginął obaj w jakiejś potyczce, to jeden zabije drugiego, gdy to już się skończy.

-Masz jakiś plan, czy dalej zamierzasz się dąsać? – Magnus nie musiał rzucać gróźb pod adresem krwiopijcy, obaj wiedzieli, że to starcie kosztowałoby ich więcej, niż było tego warte.

-Oczywiście – skłamał gładko. Magnus siedział w ciszy, leniwie kiwając się w siodle w przód i w tył. Nie był wytrawnym jeźdźcem. Czarownicy woleli siedzieć w rezydencjach i pałacach, niż szwendać się z wampirami po świecie. Magnus nie stanowił tutaj wyjątku.

-I? – nie wytrzymał, na co Aiden uśmiechnął się drapieżnie. Zemsta bywała słodka.

-Soare – oznajmił spokojnym tonem Aiden, choć spokojny wcale nie był.

-To daleko – marudził Magnus, ale wampir go zignorował. Soare było ludzkim miastem, należącym do Angusa Torina. Nieoficjalnie rzecz jasna. W mieście sprawował władzę burmistrz Lorenzo, człowiek całkowicie oddany wampirom. Aiden podejrzewał, że wierność Lorenza, nota bene kupca, brała się ze skarbca wampirów, a Angus dbał o swoich poddanych. Soare było bogatym i olbrzymim miastem, centrum kultury i nauki ludzkiej. To tutaj znajdował się jeden ze słynniejszych uniwersytetów i kilka ciekawych zabytków architektury, pochodzącej jeszcze ze Złotego Wieku wampirów.

Aiden nie miał okazji w swoich podróżach dotrzeć do Soare. Pamiętał to miasto, gdy było jeszcze we władaniu jego przodków, ale Wojna zniszczyła zbyt wiele, a on potem... Soare było najbezpieczniejszym miejscem w królestwie. Żaden wampir nigdy nie złamał Prawa tego miasta, gdyż wiadomym było, że konsekwencje byłby bardzo nieprzyjemne.

-Czemu tam? – nie wytrzymał Magnus, gdy w końcu przestał się boczyć.

-Bo to miasto leży wystarczająco blisko, by sprowadzić stamtąd oddział żołnierzy i nie wzbudzić niczyjej czujności – odparł zniecierpliwiony Aiden. Takich rzeczy nie powinien tłumaczyć, były one oczywiste. Ale najwyraźniej nie dla wszystkich. Pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. Musieli jak najszybciej dotrzeć do Soare i podpytać tamtejszych ludzi. Z raportów wynikało, że Lorenzo przejął się śmiercią swojego protektora, ale na tym się wszystko kończyło. Słowa kupców i miejscowej szlachty były warte tyle, ile pchły na ulicznych kundlach. Aiden musiał na własne oczy zobaczyć miasto, usłyszeć słowa ludzi i, najważniejsze, poznać miejscowe plotki. Nikt nie wiedział tyle, ile przekupki na targach.

Niestety, żołnierze, którzy mu asystowali w tej podróży, tego zadania mu nie ułatwią. Ani ekscentryczny Czarownik, który szedł za nim niczym cień...

Chociaż... Aiden obrzucił Magnusa zaciekawiony spojrzeniem.

Powoli zaczął kształtować się plan, który musiał zostać doprowadzony do końca. Choć Aiden wiedział tylko jak pozbyć się swoich upierdliwych towarzyszy, to jednak było to więcej niż miał jeszcze dziesięć minut temu.

***

Soare było pięknym, zadbanym miastem. Czerwone dachówki z wypalonej terakoty, beżowa brunatna cegła, z której zbudowano domy pięknie dopełniała obrazka. Na balkonach Aiden widział rośliny w donicach, szklane okna, co nie było zbyt częste, chyba, że w domach bogaczy oraz arkady, łuki i kolumny, podtrzymujące tryptyki, balkony wysunięte ponad ulicami, powiewające w oknach firany... Aiden patrzył na maszerujących strażników miejskich, wyglądających jak straż królewska – ładna, ale niepotrzebna. Słyszał gwar rozmów, czuł zapach typowy dla miast. Nie był zachwycony tym miejscem. Soare było piękne. Jasne, przestronne, uliczki brukowane kostką, kanały na ścieki, odrobina zieleni, bogaci, strojni mieszkańcy, ale wciąż nie było to miejsce równie zadziwiające jak zamki wampirów, czy Złote Miasto król Filipa. Ot, ładne, urocze miasteczko zamieszkane przez ludzi szczęśliwych i spokojnych, z dala od wojen i przemocy.

Skierowali swoje konie do centrum, na Rynek otoczony ślicznymi kamieniczkami, malowanymi w błękity i zielenie. Aiden nie wiedział, co przyświecało architektowi tego miejsca, ale efekt nie był taki najgorszy. Całości obrazu dopełniali przekupnie, stragany z towarami, wystawianymi na sprzedaż i snujący się klienci. To, co mogłoby go zaskoczyć, to fakt, że nie było tu Łowców. Zawsze jacyś się w każdym większym mieście pojawiali, ale nie tu. W mieście pod protektoratem Angusa Torina nie mogło być mowy o Łowcach. Chociaż Prawo się ostatnio nieco zmieniło... Ostatecznie jednak nie miało to znaczenia. Wielcy tego świata naprawdę nie musieli przejmować takimi bzdurami. To oni ustanawiali prawo, wszelkie poprawki były tak ustalone, by nie kolidować z dotychczasowym życiem władców. Zapewne nikomu nie podobał się pomysł wysłania na dwór wampirów Łowców, ale na ile Aiden się orientował, nie było to jakoś szczególnie uciążliwe dla króla i królowej. Ba! Antonia pięknie rozegrała tę partię na swoją korzyść!

I dlatego Aiden nie mógł pozwolić, by śmierć króla i królowej poszła na marne. Za bardzo spodobał mu się świat, który stworzyli. Nie mógł się oszukiwać – świat Angusa i Antonii był prawie idealny. Dawał spokój, dobrobyt i takie życie, która przynajmniej część społeczeństwa mogło satysfakcjonować. Od wielu lat nie było żadnych, większych konfliktów. Żadnych wojen, żadnych masowych mordów, a Łowcy dawali sobie całkiem nieźle radę z każdym, kto łamał Prawo.

Ale teraz to się skończyło, choć Soare jeszcze nie odczuło skutków ostatnich wydarzeń. Aiden jednak się nie łudził. Wiedział, że raczej prędzej niż później szok minie i zacznie się koszmar, który ciężko będzie opanować. On potrafił sobie wyobrazić miasto spływające krwią niewinnych, krzyki i zapach strachu...

Oj tak, już to kiedyś widział. Przymknął powieki, pozwalając prowadzić się swoim towarzyszom.

Jakże nie chciał by historia zatoczyła koło...

***

Młody wampir stał w krużganku swojej rezydencji i podtrzymywał śmiertelną służącą, z której uciekało życie. Widział jej blade, wodniste oczy, zmarszczki od uśmiechu i wymykające się spod czepka włosy. Jej oczy patrzyły oskarżycielsko. Jakby to on był winien tragedii, które się właśnie rozgrywała.

Ale nie był. On tylko... należał do przeklętej przez śmiertelnych rasy, która rozpętała tą wojnę.

-Proszę – szepnął. „Nie umieraj" dodał w myślach. Ale wzrok kobiety zamglił się, a po chwili jej ciało zwiotczało. A on nic nie zrobił.

Ułożył służkę na marmurowej posadzce. Słyszał krzyki w oddali. Jego czuły węch zarejestrował zapach dymu i krwi. Pożar. Olbrzymi pożar, który nie mógł być w żadnym razie naturalny, trawił miasto. Inaczej już dawno by go opanowano. Wampiry nie pozwalały sobie na takie roztargnienie. Ich miasta były piękne i potężne. A także niezdobyte. Od kiedy krwiopijcy się ucywilizowali i weszli jako jedna z części niejednolitego społeczeństwa, Coraviel, piękny świat stworzony przy pomocy połączonych sił śmiertelnych i nieśmiertelnych, właśnie płoną. A on nie wiedział co się stało. Dlaczego ktoś chciałby zniszczyć coś tak pięknego i doskonałego?

Ale ktoś się na to powarzył. Zniszczył marzenie, którym karmili się nieśmiertelni od setek lat, aż to marzenie przekłuli w rzeczywistość. A teraz z tego wszystkiego pozostanie proch i pył... Nie rozumiał. Naprawdę nie rozumiał.

Dlaczego?

Dlaczego?!

-Aidenie! – usłyszał dźwięczny głos, a potem stukot obcasów i szelest sukni. Kylie opadła obok niego na kolana i zaczęła nim mocno potrząsać. – Aidenie! Musimy iść!

-Dlaczego, Kylie? – spojrzał na nią z wyrazem bólu na twarzy. Tak bardzo chciał zrozumieć...

-Musimy iść! – Kylie starała się postawić go na nogi, ale Aiden był silniejszy, nawet jeśli prawem krwi byli sobie równi, nawet jeśli dysponowali podobnym zakresem mocy. – Aidenie Donovanie! Rusz się! Miasto płonie! Musimy uciekać! – wrzasnęła rozhisteryzowany tonem, co go nieco otrzeźwiło. Musiał zadbać o Kylie. Kylie nie miała nikogo poza nim. Nie mógł jej zostawić. Jej ród nie istniał, a oni od dnia swoich narodzin byli sobie przyrzeczeni.

-Tak, chodźmy – ułożył martwą służącą na posadzce. Wstał z trudem, ale musiał działać. – Co z twoim domem? – zapytał rzeczowym tonem. Bardzo szybko otrząsną się z szoku wywołanego tym co się działo. Nawet wybuchy w okolicznych domach go nie rozpraszały. Może i był arystokratą i bawidamkiem, ale wciąż pozostawał księciem krwi, urodzonym by władać.

-Zburzony – oznajmiła z goryczą. – Albrasul płonie! Straż wybita!

-Kto? – zapytał zimnym tonem, tak niepasującym do jego normalnego zachowania. Kylie zmarszczyła brwi.

-Co się dzieje? Chodźmy! – chwyciła go za rękę i pociągnęła mocno, ale Aiden ani drgnął. – Aiden? Aiden?! – szarpała się z niewzruszonym wampirem, starając się go odciągnąć jak najdalej, krzyczała, prosiła, błagała, płakała. Wszystko to na nic. Aiden Donovan właśnie podjął decyzję. A czystokrwistego od raz powziętego planu nic nie mogło odwieźć.

-Wyjedź stąd. Ja muszę coś załatwić – warknął dziko.

Włamali się do jego miasta. Zabijali całkowicie niewinne istoty, które tu mieszkały. Zniszczyli świat, który tak bardzo kochał. I to w imię czego!?

-Zostaję z tobą – warknęła nieprzyjemnie ostro Kylie. Również była wampirzycą i również nie nawykła, by wykonywać czyjekolwiek polecenia.

***

Z zamyśleniem wpatrywał się w twarz Lorenza, władcy Soare. Wysoki, szpakowaty mężczyzna z fantazyjnie wyciętymi wąsami i podkręconymi na końcach, w dziwacznym złocistym fraku i jasnych spodniach, wpuszczonych w buty jeździeckie, choć Aiden był wstanie założyć się o każde pieniądze tego świata, że ten mężczyzna w życiu nie siedział w siodle.

-Czego chcesz? – Aiden uniósł brwi na to bezczelne pytanie. Lorenzo widać nie posiadał ani odrobiny instynktu samozachowawczego, gdyż inaczej miarkowałby swoje wypowiedzi. A tak... Ale Aiden od zbyt dawna znosił podobne zachowanie w stosunku do swojej osoby, by w jakikolwiek sposób zareagować.

-Chcę wiedzieć, czy ktoś ostatnio przybył na twoje ziemie... panie – dodał po krótkiej pauzie. Wiedział, że to afront, a prychnięcie Magnusa sączącego wino tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nie powinien się poddawać zaraz na starcie. Nie mniej, był kim był. I tylko ktoś równy mu statusem miał prawo zachowywać się równie obcesowo, a tego człowieka bił na głowę urodzeniem i koneksjami.

A przynajmniej tak by było kiedyś. Niestety, teraz przybrał pozę arystokraty, wysoko urodzonego, ale wciąż zbyt mało ważnego, by go szanować.

-A po cóż ci ta wiedza? – najwyraźniej to nie będzie łatwa przeprawa. Aiden nie miał co do tego cienia wątpliwości.

-Król Filip II wysłał mnie, bym rozwikłał pewną zagadkę. – Tylko odrobinę rozminął się z prawdą.

-Ah tak? – Lorenzo udał brak zainteresowania, ale Aiden słyszał przyspieszone bicie jego serca. Ten śmiertelnik coś wiedział. Pytanie tylko czy było to coś ważnego, czy zwykłe plotki.

-Tak. A na mocy tego glejtu – zwój z pieczęcią królewską leżał na biurku między nimi – mam prawo przepytywać każdego na ziemiach jego wysokości. Nawet władcę – dodał, zupełnie niepotrzebnie, gdyż to się rozumiało samo przez się. Ale czasem taki prztyczek w nos mógł sprawić, że rozmówca popełni jakiś błąd, odsłoni się, a on na to bardzo liczył. Lorenzo nie został wychowany wśród wampirów, a wszystko co o nich wiedział, pochodziło od starannie dobranych doradców Angusa Torina.

-Możesz przepytywać każdego w mym mieście, wiedz jednak, że niczego tu nie znajdziesz. Jesteśmy uczciwymi ludźmi – wyraźnie zaakcentował to słowo, choć to wampirom zawdzięczał swoje bogactwo, a najwyraźniej gardził swoimi dobroczyńcami. – Nie szukamy zwady. Z nikim.

-Oczywiście, panie. Ale przyznasz, że winienem wykonywać swoje obowiązki sumiennie. Jestem sługą i jak każdy sługa mam powinności, których nie sposób się zrzec – pokręcił głową z udawanym smutkiem. O tak, miał zadanie, a jeśli mógł je wypełnić, lejąc lukier na ego tego drania... Cóż, zrobi to, a zwycięstwo będzie jego. Nic innego się nie liczyło.

Lorenzo kiepsko udawał, że nie podobają mu się komplementy prawione przez wampira. Ale był tylko człowiekiem. I nie miał tylu lat doświadczeń na różnych dworach co Aiden. A wampir skrupulatnie to wykorzystywał. Nie wahał się kłamać, oszukiwać, czy wymyślać całkowite bzdury, dzięki którym mógł się przypodobać. Czekał, aż władca Soare straci czujność. I widział, że jeszcze tylko kilka minut, a wyciągnie z niego całą prawdę...

-Wiesz – zaczął Lorenzo, rozpierając się wygodnie na krześle i bawiąc kieliszkiem drogiego i dobrego wina. Magnus nie odzywał się od początku, toteż śmiertelnik zaczął go ignorować na rzecz wygadanego wampira. – Ostatnimi czasu wielu czarowników się tu kręci – rzucił kose spojrzenie Magnusowi, ale ten nadal był zajęty bawieniem się swoimi paznokciami, choć Aiden nie wątpił, że jest równie czujny jak on sam. – Przybywali to z południa, to z północy, to ze wschodu, to z zachodu. Ale w niczym nie przypominali tego tam – arogancko skinął w stronę Magnusa głową, na co Czarownik wyraźnie zesztywniał.

-Od dawna tak jest? – Aiden wypił swoje wino, potrząsnął głową, jakby naprawdę trunek na niego podziałał, a potem westchnął głęboko. Żeby upić wampira trzeba było morza wina. I krwi. Ale Lorenzo o tym najwyraźniej nie wiedział. Tym lepiej dla Aidena. Mógł bezkarnie udawać pijaczynę w drogich płaszczach.

-Od kilku miesięcy, ale w ostatnich tygodniach było ich więcej. – W końcu Lorenzowi rozwiązał się język. Zapewne niebagatelny wpływ na to miało wypite wino, ale Aiden sądził, że jego komplementy odniosły skutek i uśpiły czujność człowieka. Naturalnym odruchem każdej żywej istoty była chęć ucieczki przed jego gatunkiem, ale alkohol przytępiał zmysły skutecznie. I tak oto Lorenzo wpadł w jego sidła. – O tak, wiele więcej. Ubrani jak żebracy, wynajmowali najtańsze i najpodlejsze kwatery – na sekundę Lorenzo zapomniał, że jest włodarzem miasta i splunął na podłogę z pogardą. – Panoszyli się tu, prawili kazania na rynkach i targach, strasząc klientów – pokręcił głową, zapewne był zawiedziony, że jego interes nie szedł w mieście tak dobrze jak zazwyczaj. Pewnych cech nie dało się w żaden sposób wyrugować. Lorenzo urodził się kupcem i liczył pieniądze jak kupiec, choć starał się upodobnić do arystokraty. Dla wprawnego oka efekty były mizerne.

-Mnisi? A po cóż komu mnisi? – zdumiał się Aiden. – Żebracy bez krzty honoru – prychnął.

-Dokładnie! – Lorenzo uderzył dłonią w podłokietnik i oblał się winem, ale zignorował ten drobny wypadek i pochylił w kierunku wampira. Wycelował w niego palec, mierząc mniej więcej w kierunku głowy. – Łazili, gadali o jakiś klęskach, potopach i ogólnych katastrofach! Nawoływali do oddania majątków na rzecz zakonów i biedaków! Tfu! Co za ścierwo! I wyobrażasz to sobie, śmieli obrażać naszych wspaniałych władców! Oby sprawiedliwość bogów dosięgnęła tych parszywych morderców! – lamentował przez chwilę, a Aiden nadstawił uszu.

Więc jednak ktoś od dłuższego czasu planował ten zamach. Mnisi głoszący apokalipsę. Mnisi z zakonu żebraczego. Mnisi czarodzieje. I choć to czego już się dowiedział tylko się potwierdziło, wcale nie poczuł się lepiej. Zakonów żebraczych nie było wiele, ale takich, które miały w swoich szeregach Czarowników było jeszcze mniej.

A dokładniej dwa. Dwa zakony, które wieki temu zostały rozbite w perzynę. I to on był jednym z tych, którzy się za to zabrali. Jako Łowca miał obowiązki wobec ludzi, ale Prawo dotyczyło również wampirów i to był jeden z rzadkich przypadków kiedy musiał stanąć po stronie swojej rasy.

Dwa zakony: Brzask i Zmrok. Oba specjalizowały się w zabijaniu wampirów. Oba zrzeszały przede wszystkim Czarowników. I oba musiał odnaleźć. 

~*~

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Pozdro!

N.C.

Continue Reading

You'll Also Like

6.4K 639 40
Odnalezienie zaginionej przed dwoma laty Maisie Sawyer było wyjątkowym wydarzeniem w niewielkiej społeczności Liden - miasteczka położonego w północn...
66.6K 4.9K 54
„Jesteś pokryty cierniami. Złotymi cierniami. Za każdym razem, gdy się do ciebie zbliżam, ranisz mnie. Przebijasz mi serce i zostawiasz ogromne dziur...
328K 21K 92
- Kundel- powiedziałem do stojącego przede mną chłopaka - Pijawka- odparł posyłając wrogie spojrzenie - Thomas! Dylan!- krzyknęła nauczycielka- przes...
363K 15.1K 33
Byłam zwykłą dziewczyną, jak każda inna. No właśnie. Byłam. Wystarczył jeden dzień, aby całe moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nik...