Rozdział 1

656 64 9
                                    


Evan wpatrywał się w gruzy niegdyś najpiękniejszego miejsca na świecie. Zamek Angusa Torina był perłą architektoniczną swoich czasów. Cudem, wytworzonym rękami wampirów i czarowników, którzy zaklęli to miejsce, by było bajkowe.

Fale wciąż rozbijały się o wysoki klif, na którym niegdyś stał pałac. Pałac, którego nie było. Evan dokładnie obejrzał każdy skrawek ziemi, każdy kamień i każdą rzecz, jaką znalazł. Ale nie było tu nic godnego uwagi. Nic co pomogłoby mu ustalić, kto mógł przeżyć.

Z wściekłością kopnął fragment płaskorzeźby, który nie wiedzieć czemu, zachował się pomimo upadku. Nogę przeszył ból, ale nie dbał o to. Usiadł na kamieniu i wpatrywał się w pobojowisko. Widział na ziemi ślady stóp niezliczonych osób, wampirów i ludzi. I czarowników. A nawet ślady wilkołaków. Wszyscy przybyli, by patrzeć na upadek władców tego świata.

Tamtędy przeszedł arystokrata. Evan dostrzegł ślady podeszw butów typowe dla tej kasty. A dalej widział ślady łap. Za duże jak na wilka, więc wilkołak. W przeciwnym kierunku zmierzały drobne stopy, pewnie dziecka. Co tu robiło dziecko? I to boso? Wieśniacy też chcieli się po napawać tym widokiem? Dla niego to był obraz nędzy i rozpaczy. Antonia i Angus stworzyli silne państwo prawa. Za ich czasów nie było miejsca na korupcję, czy osobiste korzyści. Co prawda, każdy starał się nagiąć prawo, a już w szczególności wampiry, ale jak na nieśmiertelnych, żyjących od stuleci, król i królowa rządzili sprawiedliwie i potrafili okazać miłosierdzie. Litości nie mieli dla zdrajców, ale ci zdarzali się obecnie rzadko... Evan prychnął. Kto byłby w stanie zawalić cały zamek? To nie był zwykły wybuch. A Evan już kiedyś widział manifestację podobnej mocy. A przynajmniej jej skutki. I żaden człowiek na świecie, ani żaden czarownik nie byłby wstanie dokonać czegoś takiego. Czasy, gdy czarownicy mogli zmienić bieg rzeki samą myślą minęły bezpowrotnie. Czasy, gdy ludzie byli skarlałą rasą również minęły bezpowrotnie.

Tylko czystej krwi wampir mógł zrobić coś takiego. Jak Angus Torin. Jak jego żona. I jak księżniczka. Tyle, że Aurora była za młoda. Nie znała granic swoich mocy, bo nie miała jak ich wypróbować. Rodzice jej na to nie pozwalali. Poza tym podejrzewali, że mają czas, by nauczyć córkę wszystkiego o ich rasie. Ale ten czas się skończył.

Czy Aurora zginęła?

-Hej! Kim jesteś? – Evan obrócił się. Ku niemu zmierzał człowiek w szatach króla Filipa II. Widać i władcy ludzi chcieli znać odpowiedzi.

-A ty kim jesteś? – warknął Evan. Nie był już Łowcą. Nie miał zamiaru udawać człowieka. Te czasy minęły.

-Odpowiadaj, jak gwardzista pyta! – mężczyzna wyraźnie nie wiedział z kim ma do czynienia. W przeciwnym razie nie byłby taki arogancki. Evan podniósł się i wyprostował. Wiedział jak sprawić, by żołnierz zadrżał ze strachu. Zwłaszcza, gdy lekkim gestem pokazał broń przy pasie. Broń arystokraty. I tylko głupiec założyłby, że ktoś taki jest bezbronny.

-Czego chcesz, człowieku? – zapytał arogancko. Jego oczy zamigotały. Nie ukrywał już swojej prawdziwej natury, a gwardzista wyraźnie pobladł.

-Król rozkazał... - zająknął się. – W sensie... Król Filip...

-Wiem o kim mówisz – chłód w jego głosie mógłby konkurować z lodowcem. Gwardzista wzdrygnął się, nagle nie wiedząc co począć z mieczem w dłoni. Po namyśle schował go i zerknął na wampira ponownie.

-Król chce zbadać tę sprawę – wyjaśnił w końcu. Evan uniósł brwi.

-Ah tak? A co człowieka interesują sprawy wampirów? – zakpił. Nie wyszedł z wprawy. Potrafił być dupkiem, zupełnie jak przed laty. Gwardzista wyraźnie się nadął.

Raj Utracony Tom II ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz