Rozdział 7

495 60 13
                                    


Tak jak myślał, nic nie znaleźli. Nie była to pocieszająca myśl. Wolałby się tak dla odmiany mylić. Niestety, los był nieubłagany, a Aiden nie miał za wiele szczęścia. No i nigdy nie musiał tropić osób, które tak perfekcyjnie zacierały za sobą ślady.

Magnus krążył w kółko, mruczał coś pod nosem, zapewne jakieś zaklęcia, ale wnioskując z miny Czarownika, nie szło mu najlepiej. Żołnierze przycupnęli nieopodal. Do ich zadań należało chronić dwóch ekscentrycznych mężczyzn, a nie zajmować się tymi magicznymi bzdurami.

-Nic. Jak kamień w wodę! – Magnus podszedł do Aidena szybkim krokiem, rozkładając bezradnie ręce. Choć jego złote oczy ciskały pioruny, twarz pozostała najzupełniej spokojna. Aiden zaklął szpetnie, nie przejmując się obecnością dworaka. – Mam nadzieję, że masz jakiś lepszy pomysł – fuknął Czarownik, ujawniając jak bardzo denerwuje go cała ta sytuacja i niemoc z nią związana. Wampir pokiwał głową, choć nie był pewien, czy aby jego pomysł można nazwać w ogóle planem. Odnalezienie Leśnych Ludzi, jeśli nie chcieli zostać odnalezieni, było prawie niemożliwe. Zwłaszcza dla Czarownika, wampira i grupy ludzkich żołnierzy. Dlatego musiał dać im jakieś zajęcie. Przynajmniej na kilka godzin.

-Zajmijcie się ponownym sprawdzeniem ruin – rozkazał spokojnym tonem, bez podnoszenia głosu. Nawykł do wydawania rozkazów i nie miał problemu z wymuszaniem posłuszeństwa na ludziach, zwłaszcza tych, którzy mu podlegali. Magnus zmarszczył brwi w niezadowoleniu.

-Co ty knujesz? – zapytał cicho, gdy żołnierze bez słowa rozeszli się wykonać polecenie.

-Zajmij się swoją robotą – syknął wampir. Nie zamierzał wyjaśniać więcej niż to konieczne. Magnus prychnął na niego jak kot i odwrócił się zamaszyście, aż powłóczysta szatan załopotała. Widać, Aiden go uraził, ale nie zamierzał przejmować się urażonymi uczuciami czarowników. Odczekał chwilę, a potem ruszył do lasu. Wiedział, że nie ma wiele czasu, ani wiele możliwości. Ludzie Lasu musieli gdzieś tu być...

Podążał leśnymi ścieżkami, szukając jakichkolwiek śladów, ale na razie słyszał tylko szum liści na wietrze, śpiew ptaków oraz dostrzegł życie zwierząt, które uciekały na jego widok. Choć Aiden starał się narobić jak najmniej hałasu oraz nie naruszyć spokoju mieszkańców lasu, co nie mogło się udać. Zwierzęta miały znacznie lepsze zmysły niż jakakolwiek inna istota rozumna. Choć wilkołaki im nie ustępowały, a wampiry posiadały inne zmysły, dalece bardziej rozwinięte, to jednak dzika, pierwotna natura zwierząt zawsze zwyciężała w kontakcie z ucywilizowanymi drapieżnikami w koronkach. Aiden widział to wielokrotnie na przestrzeni swojego nieznośnie długiego życia. I choć doświadczył tak wiele, że mógłby podzielić się tą wiedzą z paroma istotami ze swojego gatunku, nigdy nie odczuwał zmęczenia życiem. Nie takiego prawdziwego, które popchnęłoby go do samobójstwa. Tak, mógł być stary. Tak, mógł zobaczyć więcej niżby chciał, ale wciąż... wciąż pozostawało tak wiele do zrobienia...

Nagle zatrzymał się, gdy coś odbiło nikłe światło słoneczne, przeciskające się przez gęste korony drzew. Ostrożnie pochylił się i odgarnął nieliczne, zeschłe liście oraz igliwie. Z ciekawością obejrzał delikatną, srebrną zapinkę do płaszcza. Zdecydowanie, była to robota zdolnego, wampirzego jubilera. Ludzie wciąż nie umieli wykuwać ozdób z tak cienkiego metalu, wyglądającego jak pajęczyna. Aiden przyglądał jej się przez chwilę. Z pewnością przechodziła tędy szlachetnie urodzona wampirzyca. Z pewnością była kimś możnym, bo inaczej nie mogłaby pozwolić sobie na kupno ozdóbki wartej tyle co wieś. Wampirze wyroby były znane w świecie i cenione. A to cudeńko można było nabyć tylko w jakimś większym mieście, należącym do wampirzego lorda.

Raj Utracony Tom II ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz