*** Perspektywa Belli ***
Zaczynam się trząść, a przerażenie krążyć w moich żyłach, kiedy Zayn uderza głową Lancelota o ścianę.
- Zayn ! - piszczę zrozpaczona próbując wstać i pomóc Lancelotowi. Na marne, strach mnie paraliżuje, tak jak zawsze.
- Czy wyraziłem się jasno, że ona jest moja ? - syczy Zayn, kopiąc ofiarę prosto w brzuch. Ten jęczy z bólu, a z ust leje mu się krew.
Pomimo blokady, wstaję i szybko podchodzę do nich, by przerwać tortury Lancelota.
Zayn jedną ręką odsuwa mnie na bok, a drugą rzuca nim, o ścianę przeciwną. Zakrywam dłonią usta, ale i tak wychodzi z nich szloch.
- Przestań ! - krzyczę do Zayna, podbiegając do leżącego na ziemi Lancelota. Odgarniam mu z twarzy włosy i roztrzęsionymi dłońmi klepię go po policzkach, czy nie stracił przytomności.
- Zostaw go kurwa. Jeszcze z nim nie kończyłem. - słyszę głos Zayna za mną. Mimowolnie po moim ciele przechodzi dreszcz.
- Skończyłeś. Wyjdź stąd. - mówię do niego z pogardą, nie odwracając się.
- Tak, wyjdź stąd. - dyszy Lancelot z bólem.
Zayn podchodzi do niego, a następnie kopie go z taką siłą, że ten prawie wypluwa wnętrzności.
To mną wstrząsa.
- Skończ ! - krzyczę wstając i chwytając go za ramiona. Jestem załamana widokiem Lancelota, ale też zachowaniem Zayna. Jeśli tak ma wyglądać nasze nowe wspólne życie to ja dziękuję. - Zostaw go w spokoju. - szlocham, patrząc w czarne oczy.
- Nie Bella nie zostawię. Muszę z nim kurwa skończyć. - chce mnie wyminąć, ale nie pozwalam mu na to. Próbuje w drugą stronę, ale ja jestem szybsza. - Bella zejdź mi z drogi, bo inaczej ...
- Inaczej co ? - stawiam mu się. - Jeśli masz się tak zachowywać to lepiej tu nie przychodź. - chociaż te słowa ranią moje serce, musiałam je powiedzieć. Tak będzie najlepiej i najbezpieczniej dla wszystkich.
- Nie będę tu przychodził, jeśli wyjdziesz ze mną.
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz. Po tym wszystkim co widziałam mam z tobą wrócić ? - nie dowierzam. Jeśli tak myśli to jest głupi.
- Nie, nie żartuję. Wracasz ze mną po dobroci, albo wezmę sprawy w swoje ręce.
Przełykam ślinę i spoglądam w jego oczy. Wyrażają tyle co wściekłość. W dodatku ta blizna, dodająca mu grozy. To już nie jest ten sam Zayn.
- Nie groź mi. - szepczę wycierając mokre od łez policzki. - Nie chcę wracać na tamtą stronę, rozumiesz ?
- Jakoś przedtem ci to nie przeszkadzało.
- Tu nie chodzi o to. - kręcę głową, która zaczyna mnie boleć.
- A niby o co ?
- O ciebie. Jesteś inny.
- Zawsze taki byłem.
- Nie, kiedyś byłeś znacznie inny.
- Byłem i jestem cały czas taki sam. - warczy, a ja wzdycham.
- Nie dogadamy się Zayn ja ..
- Nie. Po prostu wróć ze mną, a wszystko będzie tak jak dawniej. - przerywa mi.
- Nie Zayn, ty mnie do tego zmuszasz. - mówię z goryczą.
- Jeśli będzie taka potrzeba to i cię porwę. To bez różnicy, a tylko kwestia czasu.
- Nie dostaniesz ją w swoje łapska. - słyszymy głos podnoszącego się Lancelota. Zayn mruży na niego oczy i domyślam się że tym oto sposobem sprowokował go.
Zatrzymuję go na tyle ile starcza mi sił.
- Proszę przestań. - błagam i próbując innej taktyki, wtulam się w niego. Ten zaskoczony zamiera w ruchu, dopiero po chwili mnie obejmując. - Błagam. - szepczę mocząc łzami jego koszulkę.
Jego klatka piersiowa unosi się nierówno, a serce bije jak szalone.
Całuje mnie w czoło kiedy drzwi otwierają się z wielkim hukiem. Odwracam się zdezorientowana i widzę strażników.
Jęczę w duchu.
Tylko nie oni ....
- Nie ruszać się ! - krzyczą do Zayna, jednocześnie podnosząc Lancelota. Zayn wykorzystuje ich nieuwagę i puszczając do mnie oczko, wyskakuje z okna.
Jeśli myślał, że to było urocze to się grubo myli.
- Co tu się dzieje ? - do pokoju wchodzi zdezorientowany tata. Wzdycham siadając na łóżku. Słabo mi. - Lancelot ? Kto ci to zrobił ? - pyta zaskoczony jego pobiciem. Ten przelotnie na mnie spogląda, a ja wzdycham po raz drugi.
- Zayn tu był. - mówię. Po co niby mam go kryć ? Niech poniesie winy za to co zrobił, a nie zostawi wszystko i pójdzie sobie.
- Jak to Zayn ? - przestraszenie ojca jest bardzo wielkie. Dziwię się, że nie słyszeli jęków Lancelota.
Momentalnie zamykam oczy przypominając sobie to jak Zayn go bił.
- Nic ci nie jest ? - tata podchodzi do mnie i kątem oka zauważam że Lancelota właśnie wynoszą z mojego pokoju.
- Nie tato. - wzdycham.
- Na pewno ? Nic ci nie zrobił ?
- Nie.
- To dobrze. Kamień z serca. - przytula mnie na co unoszę brwi. On mnie przytula. Dawno tego nie robił. - Jesteś blada i się trzęsiesz. - zauważa odrywając się ode mnie.
- To przez ten szok. - tłumaczę co jest czystą prawdą. Mój oddech nadal jest nierówny, co nie uchodzi jego uwadze.
- Lekarz zaraz tutaj będzie. - całuje mnie w czoło i wstaje. - Ja tylko dorwę tego Zayna ... - kręci głową - Połóż się. Odpocznij, albo najlepiej się prześpij.
- Jak niby mam to zrobić ? Przecież teraz nie zasnę, a poza tym spałam przez większość dnia. - mamroczę pocierając czoło. Wzdycha informując i zostawiając ochronę pod moimi drzwiami wychodzi.
* * *
- To masz wziąć jak zjesz. - przypomina Mija, nakładając mi na talerz znowu za dużo jedzenia. Wzdycham nie miejąc siły się z nią kłócić.
- Dobrze. - mamroczę cicho, spoglądając na szklankę wody, a obok niej jakąś tabletkę. - Jak się czuje Lancelot ? - pytam spoglądając na ojca.
- Dobrze, nie ma na szczęście krwotoku wewnętrznego, ani jakichś złamań. Po prostu siniaki i zadrapania.
Wzdycham z ulgą i zaczynam powili jeść. Przynajmniej ten problem mam już z głowy.
Kiedy kończę, popijam witaminę i wstaję. Mia zabiera ode mnie talerz, mówiąc znowu to samo, że powinnam więcej jeść. Wywracam tylko oczami i udaję się niepewnie do tymczasowego pokoju Lancelota. Pukam cicho, a po usłyszeniu ' proszę ' wchodzę.
- Bella. - uśmiecha się do mnie, co odwzajemniam.
- Hej. - zamykam za sobą drzwi i przyciągam krzesło by usiąść obok jego łóżka. - Jak się czujesz ?
- Teraz gdy ciebie zobaczyłem ? Lepiej.
Te same słowa powiedział kiedy został pobity przez Zayna jeszcze na samym początku naszej znajomości.
Historia lubi się powtarzać ....
- To moja wina Lancelocie, naprawdę przepraszam cię za to. Wiem, że to nic nie da, ale chcę abyś wiedział że w tej sprawie on nie miał racji.
- Wiem Bella, ale nie obwiniaj się za coś czego nie zrobiłaś. To on jest źródłem problemów.
Wzdycham tylko i czuję że znowu dziecko zaczyna kopać.
- Lancelocie zostałabym z tobą dłużej, ale zaczyna mnie boleć brzuch. Przepraszam. - szepczę wstając. Naprawdę chciałabym z nim dłużej zostać, ale nie chcę by martwił się o moje zdrowie, kiedy będę się krzywić przez skurcze.
- Nie przepraszaj. Dziękuję że mnie odwiedziłaś.. - uśmiecha się do mnie.
- Jutro też to zrobię. Dobranoc. - oddaję uśmiech i wychodzę.
Po chwili jestem już w swoim pokoju. Znowu odpuszczam sobie prysznic i ubieram się w piżamę.
Słyszę jak okno się otwiera.
- Po co przyszedłeś ? - odwracam się do niego. To co zrobiłeś było chamskie i nieodpowiedzialne z twojej strony. Lepiej się przez to czujesz ? - od razu na niego naskakuję. Zdziwiony unosi brwi.
- Ciebie też miło widzieć.
- Nie mydl mi oczu Zayn, wystarczająco się dzisiaj popisałeś. - burczę związując włosy w niechlujnego koka. - Jestem zmęczona, więc przyszedłeś tutaj w ważnej sprawie czy może tak, że nie masz co robić ? - pytam spoglądając na niego.
- Przyszedłem do ciebie.
- Więc dobranoc. - rzucam, a następnie gasząc światło wchodzę pod kołdrę. Wiem, że moje zachowanie w stosunku do jego osoby jest niegrzeczne, ale zasłużył sobie na to.
Czuję jak łóżko się ugina, a po chwili zostaję delikatnie przyciągnięta do jego rozgrzanego torsu.
Tak szybko się rozebrał ?
- Zayn. - zaczynam się wiercić. - Zostaw mnie. - szepczę, a on wtula głowę w moją szyję. Nie powiem, brakowało mi tego jak jasna cholera, ale nie dam za wygraną. Jeszcze nie.
- Nie mogę. - mówi prosto do mojego ucha. - To jest silniejsze ode mnie.
- Jeśli mój ojciec cię zobaczy będziesz miał przechlapane.
- Nie boję się go.
Wzdycham i mimowolnie chwytam go za dłoń leżącym na moim brzuchu.
Nienawidzę się za to, że muszę mu zawsze ulegać.
- Dlaczego nie możemy wziąć tego ślubu ? - pyta po chwili, a ja już na skraju snu otwieram oczy.
- Bo nie Zayn. Jest jeszcze za wcześnie. Poza tym swoim zachowaniem wykazujesz tylko nieodpowiedzialność. Mój ojciec nigdy nie zaakceptuje nas razem. - wzdycham mierząc się ze smutną rzeczywistością.
- To z Lancelotem to ... ten ... ty go ten ... - jąka się.
- Tak. - sztywnieje po moich słowach. - Ale jako przyjaciela. Był ze mną od malękości. Nadal jest.
Czuję mokry pocałunek za uchem, przez co lekko się uśmiecham.
- Dlaczego nie możemy wziąć ślubu teraz ? - pyta, a ja zaskoczona unoszę brwi.
- Teraz ?
- Tak. Nikt by się nie dowiedział i nikt nie miałby nic przeciwko, a w szczególności twój ojciec. Po protu tylko my i kapłan. - mruczy, a ja nerwowo przełykam ślinę.
Chociaż to nie jest głupi pomysł.