Od zawsze. Najwyższy Porządek...

Oleh DeadlyIsGay

3.6K 427 121

Dawno temu, na terenie Zewnętrznych Rubieży, na pięknej planecie Arkanis, była sobie wielka Akademia. Szkolił... Lebih Banyak

Prolog.
Rozdział 2 „Snoke."
Kadeci!
Rozdział 3 „...trochę bardzo."
Rozdział 4 „To cisza."
Rozdział 5 „Przeniesiony"
Rozdział 6 „First snow in years"
Rozdział 7 „A jeśli wiem."
Rozdział 8 „Jego dotyk"
{Art} Never.
Rozdział 9 „Wiele wątpliwości"

Rozdział 1 „Więź, która nigdy nie miała prawa się zawiązać"

420 45 11
Oleh DeadlyIsGay

-Hux!
-Hux chodź szybko! Coś się dzieje.

Znajomi młodego chłopaka podbiegli do okna, a na korytarzu dało się słyszeć głośne kroki. Zainteresowani uczniowie zbierali się przy szybach, skierowanych na główną płytę defiladową akademii. W jednym z pokoi, mających okna właśnie z tej strony, mieszkał syn komendanta Huxa - Armitage Hux. Nie był zbyt lubiany przez rówieśników, szczególnie z uwagi na wyższą pozycję jego ojca i swoją figurę. Zgodnie z najgorszymi scenariuszami Brendola, Armitage wyrósł na słabego, mizernie zbudowanego, bladego chłopca.

Często łamał kości na treningach był chorowity. Gdy tylko osiągnął wiek pięciu lat, jego ojciec zabrał go od matki; wyznawał taką teorię, gdzie kobieta przeszkadza w wojskowym wychowaniu. Jednak gdy chłopak był jeszcze u jej boku, żyło mu się lepiej. Kobieta zrzucała winę na Brendola; nigdy nie przykuwał specjalnej uwagi do szczęścia synka. „To dla jego dobra" mawiał, gdy trenował z nim przez dnie i noce. Natomiast jego odporność obniżyła się tak... że na jego dobro nie wyszło praktycznie nic.

Na płycie absolutnie coś się działo. Dowódcy i komendanci zbierali się tłumnie dookoła jakiejś dziwnej grupki, wyglądali, jakby z nimi rozmawiali, ustalali coś... nie minęło zbyt wiele czasu, gdy do pokojów zapukali niżsi oficerowie, prosząc wszystkich o ustawienie się w równych rzędach właśnie tam, na dole.
Cała fala młodych uczniów ruszyła w dół, a między sobą, wymieniali spekulacje, dotyczące zaistniałej sytuacji. Bandyci? Renegaci?
Byli też tacy, którzy usłyszeli „coś, gdzieś, od kogoś" i przekazywali informacje dalej. Jedi, mordercy, zakon. Armitage głowił się, o co może im wszystkim chodzić?

Gdy czekali już, ustawieni w rzędach, równo co do cala, dziwna grupa gdzieś zniknęła. Generał stanął na podeście i przemówił do wszystkich.

-Zapewne zastanawiacie się, po co tu jesteście, i zapewne widzieliście rano, to zgromadzenie tutaj. Mamy zaszczyt gościć uciekinierów ze świątyni Jedi. Powiecie, co to za chluba? Uciec stamtąd? Zatem powiem wam, ta dziwna magia zwaną Mocą to zwykła bzdura! Sami chyba dobrze o tym wiecie.
Od dnia dzisiejszego, nasi uciekinierzy zostaną wcieleni w nasze oddziały. Zajmie się nimi przede wszystkim Naczelny Wódz Snoke, który niestety nie jest dziś z nami. Jeśli macie jakieś pytania, oczywiście zadajcie je. Nie? Nikt? W porządku, zatem możecie się rozejść. Zaczniemy zajęcia z opóźnieniem pół godzinnym.

W połowie przemówienia, Armitage w ogóle przestał słuchać generała. Jego umysł zajęło coś zupełnie innego.

-Hej. -usłyszał nagle, ale gdy rozejrzał się dookoła, nie zauważył nikogo, kto mógłby do niego mówić.

-Hahaha. Tutaj, na przeciwko ciebie. Patrzysz na mnie teraz. Witaj, przyjacielu. -głos wciąż grzmiał w jego głowie, gdy wpatrywał się w... uciekinierów. Jeden z nich, w szczególności przykuł jego uwagę. Rany. Był straszny. Najstraszniejszy z ich wszystkich. Wyglądał, jakby był ich liderem. Był strasznie wysoki i świetnie zbudowany. Miał czarne włosy, zaczesane do tyłu, pociągłą, zbryzganą krwią twarz i brązowe oczy, filtrujące go. Tak, wpatrywał się w niego, bezwstydnie. Serce młodego Huxa biło szybko, gdy czuł to spojrzenie na sobie. Zastanawiał się, czy chłopak chce go zabić czy... co w ogóle chce??

-Masz fajne włosy. Farbowane? -spytał, lecz na tym skończył. Musiał iść, razem ze swoją grupą. Generał w towarzystwie paru innych oficerów, prowadził go gdzieś.
Armitage niczego nie rozumiał. Dlaczego słyszał jego głos, skoro stał z zupełnie innej strony? Jakim cudem? I czego od niego chciał?
Nie wiedział jeszcze o tym, ale więź, która nigdy nie powinna była zaistnieć, została zawiązana na stałe. I podświadomie to czuł, ale jeszcze nie wiedział, co to.

***

Po południu, uczniowie dostawali 3 godziny czasu wolnego. Nic dziwnego, gdy trenowali dosłownie cały dzień.
Zazwyczaj, jego rówieśnicy udawali się na basen, czy wychodzili na miasto, rozerwać się trochę. On natomiast, przychodził wtedy od jadalni, opustoszałej po obiedzie. Gigantyczna jadalnia miała wielkie, okrągłe okna z szerokim parapetem, na którym mógł się wygodnie położyć. Napawał się ciszą i samotnością, której w sumie nie było mu brak, ale taka chwila oddechu od reszty krzykliwych nastolatków, każdemu się przydaje. Zabierał ze sobą książkę na datapadzie, który podarował i ojciec na 10-te urodziny. Miał mu służyć do zupełnie innych celów, niż czytania książki, ale mógł przynajmniej udawać, że robi coś w kierunku swojej wielkiej przyszłości.

Dzisiaj jednak, nie był sam. I zdecydowanie nie spodobał mu się ten fakt.

Jakiś chłopak zajmował miejsce przy jednym ze stolików. Garbił się, pochylał do przodu, jakby coś go bolało. Wyglądał... przecież to ten z płyty, z dzisiejszego poranka. Cholera.

Armitage zastanowił się, czy powinien wrócić do pokoju, czy go zignorować i usiąść w oknie, jak zawsze to robi? Zdecydował się na drugą opcję. Niepewnym, chwiejnym krokiem udał się w kierunku szyby, i wszystko szło, jak po maśle.

-Głośno myślisz. Zostań. -odezwał się nowy, zerkając na Huxa spode łba. Armitage ugryzł się w wargę i zwrócił ku chłopakowi. Jego twarz z bliska... wydawała się ładniejsza.

-To ty! Rudy, z pierwszego rzędu na płycie. -uśmiechnął się do niego miło. Hux nie wiedział, jak na to odpowiedzieć, więc na jego twarzy pojawił się cyniczny uśmieszek.

-A ty to ten zabójca Jedi, tak? -odgryzł mu się, na co czarnowłosy chłopak syknął.

-Nie tak ostro... ale przydomek ładny. Jestem Ben. -wstał i szybko poprawiając koszulkę, wyciągnął do Huxa dłoń. Wydawał się... być bardzo uprzejmy. Armitage powoli ją uścisnął, szybko odkrywając, że prawie cała dłoń była we krwi.

-Co ci jest? Wszystko ocieka krwią?
-Ah... nie sądziłem, że można liczyć na tak ciepłe przywitanie ze strony waszych oficerów. -Ben wyjaśnił szybko, gdy Armitage usiadł obok niego. Wyglądał przy nim chyba jeszcze marniej, niż na co dzień; budowa ciała Bena to było jakieś szaleństwo.

-Chcieli was ostudzić. Nic dziwnego.
-Każdemu tak robią?
-Podobno puściliście z dymem Świątynię Jedi... i dziwisz im się, że was zlali. -mruknął z niezadowoleniem, gdy Ben wciąż tak się dziwił, o co chodziło z tym pobiciem.
Przez jakąś chwilę siedzieli w ciszy, skonsternowani i onieśmieleni sobą.

-Dlaczego rozmawiałeś ze mną na płycie? Jak? -Armitage odezwał się w końcu, a Kylo, zachwycony jego pytaniem, pospieszył z odpowiedzią.

-Twoje włosy są tak rude, że można je chyba zobaczyć z innej planety. Farbujesz?
-Skądże. Naturalne. -wyjaśnił Hux, na co Ben złapał się za głowę z czystym zachwytem.

-Niemożliwe! Są piękne.
-Schlebiasz mi. -chłopak zarumienił się. Nikt nigdy nie powiedział mu niczego miłego. Nigdy.

-No dobra rudzielcu, wiem już, że włosów nie farbujesz, ale... powiedz mi jedno, jak się nazywasz? -zapytał Ben. Hux westchnął głęboko.

-Wszyscy tutaj, mówią na mnie Hux. Więc... jestem Hux.
-Hux? Czekaj, tak się jeden z tych typów tutaj nazywa... ale to jego nazwisko jest, to jak? Moment, on był Brendol? Brendol Hux, prawda?
-W istocie. To mój ojciec. -Armitage tłumaczył spokojnie wszystko, związane z nim, a Ben podskakiwał z ekscytacji na stołku.

-Ale, skoro Hux to wasze nazwisko, jak masz na imię??
-Nie pamiętam. Nikt nigdy... nie nazwał mnie po imieniu. -wyznał ciężko. Była to prawda, praktycznie wszyscy zwracali się do niego „Hux" i nikt nie wiedział nawet, dlaczego. Nawet jego ojciec przestał mówić do niego po imieniu. Benowi zrobiło się żal nowego kolegi, było widać, że średnio mu to leży.

-Mogę cię dotknąć?
-..Proszę?!
-No nie w ten sposób! Tylko, delikatnie w czoło, dłonią.
-Po co?
-Zobaczysz.

Wydał mu się tajemniczy, ale pozwolił mu na ten ruch. Przymknął oczy i odetchnął głęboko, czując delikatny dotyk palców Bena.
Poczuł coś okropnie nieprzyjemnego, ale jednocześnie bardzo wypełniającego, przenikającego go przez całe ciało. Wpadł w dziwny trans, z którego zarówno chciał się wydostać, jak i chciał w nim trwać. Oddychał głośno, i głęboko, jakby-

-Witaj, Armitage. Znalazłem twoje imię, w twojej głowie. Piękne wspomnienie. -uśmiechnął się w końcu, wypowiadając imię chłopaka. Armitage otworzył oczy by ujrzeć jego twarz. Zarumienił się.

-Zajrzałeś mi w głowę, i znalazłeś moje imię. W jaki sposób? -westchnął, robiąc wielkie oczy. Ben roześmiał się spokojnie i strasznie słodko; zrobił lekki ruch dłonią w kierunku małego wazonu, stojącego na stole. Oderwał kwiatek z kawałkiem gałązki i dosłownie siłą woli, przetransportował to w powietrzu do Huxa; wcisnął go za jego ucho.

-Moc daje mi wiele, różnych umiejętności. Fajne, nie? -mrugnął do niego okiem.

Przez następną godzinę, chłopcy rozmawiali ze sobą o dosłownie wszystkim. Hux nigdy nie miał takiej osoby, z którą mógłby rozmawiać tak długo, i rozstawać się z nią, z wielkim żalem w sercu.
Niestety, nowi kadeci mieli skrócony czas wolny i musieli być na płycie szybciej. Szczególnie przybyła ekipa ze świątyni Jedi. Na koniec, Ben i Armitage rozmawiali o imionach. Nowy chłopak wyznał, jak bardzo nie pasuje mu obecne nazwisko i imię.

-Kiedy przestałem sobie z tym radzić, po prostu mnie odrzucili. Ojciec w zasadzie kręcił nosem, nigdy nie znał się na Mocy, ani na niczym związanym z tą sferą. Stawiał na wszystko co praktyczne i logiczne. Ale matka... rany. Ona po prostu... tak po prostu oddała mnie w ręce wuja. Jakbym niczego dla niej nie znaczył. -mówił natchniony, a Armitage odczuwał żal. Zdawało się, że mimo, że Ben urodził się w innym otoczeniu, kochającej rodzinie, był chcianym, planowanym i ubóstwianym dzieckiem, to ostatecznie znaleźli się w tym samym miejscu.

Odepchnięci od reszty, z dziwnym poczuciem odrzucenia i zniesmaczeniem do innych.

-Powinieneś zmienić imię, skoro ci nie pasuje.
-Ale jak? Przecież wszyscy tutaj wiedzą już, że jestem Ben, że... no rozumiesz.
-Popatrz, zniszczyłeś miejsce, które posiadało twoje dokumenty. Zostawiłeś przeszłość za sobą. Zabiłeś ją. Tak było trzeba, prawda? -Armitage pogładził go czule po ramieniu.

-Hm. Zostaw przeszłość za sobą. Jeśli musisz, zabij. Interesujące.
-Gdy już będę generałem, właśnie tak zrobię. Jeśli będzie trzeba, zabiję ojca.
-Armitage, co ty gadasz?
-Czemu nie miałbym? Co z tego, że to dzięki niemu jestem na tym świecie? Przez niego, moje życie to koszmar. Ale nie będę kończyć życia przez jakiegoś cholernego starucha, dlaczego? Mogę osiągnąć tak wiele, i gdy już to zrobię, pokażę mu moją wyższość. Ahh, i w końcu przekonamy się, kto miał rację. -wzniósł się, a Ben słuchał go uważnie. Czuł dziwne natchnienie, przez jego słowa.
Gdy zorientował się, że wprawił nowego przyjaciela w zadumę, odchrząknął nieśmiało, poprawiając skrzętnie ułożone włosy.

-Zmień imię. Nazwisko już masz.
-Nazwisko.
-Ren. Jesteś wielkim mistrzem Zakonu Ren.
-...dlaczego Ren?
-Ren. Ben. Brzmi podobnie, nie?
-Pff. Zabawny jesteś. No dobra, niech ci będzie. Ren. A co z imieniem?
-Kyle. Kyle brzmi fajnie, nie? Podobało mi się zawsze.
-Kyle jest takie zwyczajne. Coś bym zmienił. Ky... Kylo?
-Kylo Ren. Badassowo.
-Myślisz, że jest fajnie? Będzie się podobać?
-To nie ludziom ma się podobać, tylko tobie, Kylo. -rozmawiali, jednak czas Kylo szybko uciekał. Chłopak powoli wstał.

-Czas na mnie, Armitage. Trzymaj się. -machnął na niego ręką, jednak zanim wyszedł, spojrzał na rudzielca.

-Armitage.
-Tak, Kylo?
-Spotkam cię jeszcze? -spytał cicho. Hux drgnął, przypominając sobie o czymś. Podniósł się i stanął naprzeciwko Kylo. Chłopak był gigantyczny i żeby dosięgnąć jego czoła, Armitage musiał stanąć na palcach. Na brzydką ranę na czole, przylepił drobny plaster. Drugi na czoło.

-Oczywiście, że się spotkamy. W końcu... coś już nas łączy, prawda? -uśmiechnął się, po czym wrócił do stolika, zabierając z niego herbatę i datapad. Ułożył się wygodnie na parapecie i spojrzał za okno.

Kylo parsknął cicho pod nosem. Intrygował go ten chłopak. Tak wiele planów, tak wiele siły, w tak małym ciele. Woli przetrwania w tej dziczy, mógł uczyć niejednego osiłka. Zastanawiał się; czym jeszcze mógłby go zaskoczyć?

Lanjutkan Membaca

Kamu Akan Menyukai Ini

139K 4.9K 39
❝ if I knew that i'd end up with you then I would've been pretended we were together. ❞ She stares at me, all the air in my lungs stuck in my throat...
Doors open. Oleh ash

Fiksi Penggemar

551K 8.5K 85
A text story set place in the golden trio era! You are the it girl of Slytherin, the glue holding your deranged friend group together, the girl no...
59.1K 1.1K 46
*Completed* "Fake it till you make it?" A PR relationship with a heartbroken singer in the midst of a world tour sounds like the last thing Lando Nor...
1.1M 19.3K 132
requests (open) walker scobell imagines AND preferences :) -- #1 - riordan (04.30.24) #1 - leenascobell (05.29.24) #2 - adamreed (04.30.24) #2 - momo...