Exodus

By AstraFaraday

123K 11.1K 7.9K

Co łączy wyprawę Krzysztofa Kolumba, złoża planetoidy z okresu permskiego oraz wykształcenie się u ludzi ujem... More

Zapowiedź
CZĘŚĆ PIERWSZA: Nic dobrego nie dzieje się po północy
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10 część 1/2
Rozdział 10 część 2/2
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14 część 1/2
Rozdział 14 część 2/2
CZĘŚĆ DRUGA: Gdzie dym, tam i ogień
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22 część 1/2
Rozdział 22 część 2/2
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
The road so far
Rozdział 26
Rozdział 27
CZĘŚĆ TRZECIA: Pycha kroczy przed upadkiem
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30 część 1/2
Rozdział 30 część 2/2
Rozdział 31
Rozdział 32

Rozdział 3

5.3K 637 291
By AstraFaraday

  Destiny siedziała na starym, wysłużonym materacu zamknięta za grubymi prętami, które przecinały niewielki pokój w poprzek. Ze spuszczoną głową opierała się plecami o ścianę. Pomieszczenie było bardzo niskie — gdyby Jamie podskoczył, uderzyłby w sufit.  

Wąskie przejście prowadziło do zbrojowni, która ostatnim czasem przeobraziła się w rupieciarnię. Kiedyś Bree trzymała wszystko starannie posegregowane, układając sprzęty, podczas gdy on opowiadał jej o ich zastosowaniu. Przez ostatnie dwa lata i ona, i Chase unikali chatki, więc przychodził tam sam, rzucając wszystko byle jak. Część rzeczy poupychał na prosty regał w pomieszczeniu z kratami, przez co zrobiło się tam jeszcze ciaśniej. Bynajmniej nie nadawało to całości przytulnego charakteru — trudno o taki efekt z rurami biegnącymi pod sufitem i wzdłuż ściany, tumanami kurzu wznoszącymi się przy poruszeniu jakiegokolwiek przedmiotu. Czuł się jak w piwnicy, poniekąd słusznie.

Lampka — a właściwie zwisająca żarówka, bo dawniej przypadkiem zbił klosz i nie pokwapił się z kupnem nowego — dawała dość światła, aby dostrzec każdy kąt pokoju, ale nie tyle, żeby uniemożliwiać sen. Jamie by co prawda nie zasnął, nawet huśtając się na bujanym krześle, które znalazł wśród innych gratów, za to Destiny wyglądała na wyczerpaną. Pobladła, co uwidaczniało jej cienie pod oczami, a usta spierzchły i straciły kolor do tego stopnia, że zlewały się z resztą twarzy. Zgarniała z niej przetłuszczone, zmierzwione włosy. Mogła korzystać tylko z chusteczek nawilżających do mycia.

Syreny miały o wiele większe zapotrzebowanie na wodę od ludzi, zwłaszcza jeśli przebywały na lądzie. Zejście do zbrojowni z klatką znajdowało się w podłodze pod łóżkiem, skąd Jamie najpierw zrzucał jej butelkę i uciekał ile sił w nogach, zanim Destiny ją pochłonęła. Nie sprawdziło się to. Nie potrafiła nie wypić całości za jednym zamachem, przez co szybko łaknęła kolejnej porcji, a nie mógł poić syreny aż galonem płynów dziennie. Postanowił nalewać jej odrobinę, dosłownie łyk do szklanki przy posiłku — częściej, a mniej. Niewystarczająco, by zebrała dość siły, żeby podgrzać mu krew.

Raz udawała, że zakrztusiła się jedzeniem. Jamie podał jej wtedy pół kubka wody i ledwo uszedł z życiem. Doczołgał się jakoś do domu Evansów, który, na całe szczęście, leżał dość niedaleko, a do którego trasa biegła z górki. Przez długi czas walczył z gorączką.

Od tamtej pory nie reagował na nic, żadne próby wykiwania go, choćby rzeczywiście zdychała w męczarniach. W przeciwieństwie do niego, ona nie umrze tak łatwo.

Taką przynajmniej miał nadzieję. Szklanka wody na dzień to niewiele nawet dla człowieka, ale dzięki temu rzadziej dostawała ataków histerii, ponieważ zwyczajnie brakowało jej sił na agresję, krzyki, panikę i używanie mocy. Krótko mówiąc — im mniej wody, tym więcej Destiny w Destiny niż miotającej się syreny.

W konsekwencji często traciła przytomność, była nieobecna, czasem nie potrafiła się podnieść. Nie wiedział, ile w tym prawdy, a ile udawania, żeby tylko wlał jej jeszcze choć kropelkę.

Z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej. Na dłuższą metę to nie miało prawa się udać. Inną opcją było zakucie jej w kajdanki, które zablokowałyby możliwość podwyższania temperatury cieczy. Tych samych użył Chase, kiedy zabrał ją na przesłuchanie. Jamie zdecydował jednak zostawić je na wyjątkową sytuację, nie chcąc ryzykować, że i ten egzemplarz z czasem rozwali.

— Słyszysz to? — zapytał.

Pokręciła przecząco głową. Poza skrzypiącym wiklinowym fotelem oraz zwykle doprowadzającym ją do szału dźwiękiem przepływającej wody w rurach, podziemie pobrzmiewało ciszą niczym grobowiec. I ona jej nie przerwała, ponieważ od kilku dni przyjmowała szeptuchę, środek porażający nerwy krtaniowe. Nie mogła śpiewać, ale także mówienie sprawiało jej trudność i ból. Przez większość czasu porozumiewała się z nim na migi lub półsłówkami, choć niekiedy nie wytrzymywała siedzenia cicho, gdy on nawijał jak najęty i usiłowała prowadzić względnie normalną rozmowę. Z różnym skutkiem.

— No właśnie. Cisza. Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?

Łypnęła na niego groźnie. Przypominała teraz wściekłego ptaszka zamkniętego w klatce. Jeszcze długo sobie nie poćwierka.

W rzeczywistości Jamie lubił z nią rozmawiać, bo oboje posługiwali się brytyjskim angielskim, więc można powiedzieć, że znajdowali wspólny język — mieli podobny akcent, nawet jeśli jej był nieco wymuszony, znali slang, używali pojęć niezrozumiałych dla Amerykanów, niektóre rzeczy nazywali inaczej. Śmiał się, kiedy od początku Chase ją poprawiał, na co ona zaczęła udawać, że nie miała pojęcia, o czym mówił, dopóki nie użył brytyjskiego odpowiednika. W końcu poszła na coś, co miało być kompromisem i do określania spornych nazw używała polskiego.

Rozmowa z nią przypominała mu o domu i był przekonany, że jej również, nawet jeżeli nie spędziła większości życia w Wielkiej Brytanii.

Kiedyś zawsze miała coś do powiedzenia. Zabawnie byłoby obserwować, jak Destiny sprzed paru miesięcy zmaga się z działaniem szeptuchy. Sporo się jednak zmieniło od tamtego czasu.

Miał coraz większe trudności z rozpoznaniem, kiedy to rzeczywiście ona dochodziła do głosu, a kiedy ichor przejmował nad nią kontrolę. Broniła się jeszcze przed tym, żeby się całkowicie nie zatracić, dlatego wierzył, że była dla niej nadzieja. Skoro Flynnowi się udało... Chociaż on, co prawda, nie zabił nikogo świadomie. Nie życzyłby Destiny, by skończyła na dzieleniu z nim celi.

Prawie się nie odzywała nie tylko ze względu na swoją afonię. Jamie przeczuwał, że i bez niej nie byłaby skora do luźnej pogawędki po wszystkim, co się wydarzyło. Nie lubił patrzeć na cień tego, co z niej zostało.

— Dawno temu moja nauczycielka powiedziała. Że wyląduję w więzieniu — wyszeptała. Mówiła niemal bezgłośnie, jakby ktoś ją podduszał, w połowie zdania traciła dech. — Może ona też była czarownicą?

— Pokaż mi więzienie, którego goście dostają takie wypasione żarcie trzy razy dziennie.

Wmawiał sobie, że przygnębiający smutek i rezygnacja emanujące z jej głosu spowodowały trudności z mówieniem, bo przecież wiedziała, że nie siedziała tam dla czyjegoś widzimisię, ani za karę czy w celu przetrzymania, tylko dla bezpieczeństwa — i Destiny, i innych. Na wszelki wypadek próbował ją rozweselić, ale nie uśmiechnęła się ani razu, odkąd zastał dziewczynę w chatce obok ciał truposzy w jednoznacznej sytuacji. Później, kiedy zdołał unieszkodliwić i zamknąć Des na dole, opowiedziała mu o uroku rzuconym na przestępców. Taka nowinka o Santiago trochę zaburzyła jego wizję, ale czas uciekał, a Jamie nie widział innego wyjścia.

Kiedy Destiny nie bluzgała, nie krzyczała, i nie szantażowała Jamiego, żeby ją wypuścił, rzucając się po całej klatce, czytała. To jedyne zajęcie zajmujące ją na nieco dłuższy czas, jakie mógł jej zaoferować. Brakowało miejsca na telewizor, nie wiedział zresztą, do czego miałby go tam podłączyć ani jak znieść na dół.

W każdym posiłku znajdowała się szeptucha. Musiał pilnować godzin, dawek, Destiny, żeby zawsze zjadła całość. Jeśli odmawiała, dodawał środek do wody, której nie potrafiła nie wypić. Błąd kosztowałby Jamiego własną wolną wolę i, w najlepszym wypadku, życie wielu ludzi.

Dzisiaj nie mógł zaoferować jej kolacji przed niespodzianką, jaką przygotował. Przyniósł za to coś nowego do czytania i włożył wewnątrz klatki przez dość obszerną szczelinę.

Przytrzymując się krat, wstała z materaca. Podniosła książkę, spojrzała na okładkę z niedowierzaniem i Jamie, widząc zdegustowaną minę Des, już wiedział, że ta nie powstrzyma się od komentarza, nawet kosztem bólu.

— Walczę z syreną, która uwodzi i zabija ludzi pocałunkiem. A ty mi jeszcze przynosisz jakiś gówniany erotyk?

— Lubię szczęśliwe zakończenia. Tobie też się coś należy od życia.

Nie skomentowała tego, trzymając się z grymasem za krtań. Jamie bawił się jo-jo, a myślami wybiegał już do przodu. Chase powinien być wystarczająco pochłonięty sprawami Exodusu, by nie popsuć mu planów.

— Prosiłam o Lovecrafta.

— Siedzisz sama w zamkniętym, ciemnawym pomieszczeniu pod ziemią i na dokładkę chcesz czytać horrory? Hoodie, mało ci adrenaliny? Powinnaś teraz zmienić hobby na szachy. O, albo wstąpić do zakonu. Chciałbym zobaczyć, jak...

— Przecież jest różnica między tym a byciem ściganym w całym...! — Nie dokończyła, bo przydusiło ją tak, że nie potrafiła zaczerpnąć powietrza. W ten sposób kończyły się jej próby podniesienia głosu.

Kiedy wspinała się na drzewa, wiedziała, że groził jej upadek. Leżąc pod pociągiem, mogła o coś zahaczyć i zginąć pod kołami. Czytając horrory, nawet samotnie w zamknięciu, była pewna, że Cthulhu istniało tylko w wyobraźni. Świadomość podejmowanego ryzyka — lub jego braku — całkowicie zmieniała postać rzeczy; niekończący się brak poczucia bezpieczeństwa, niemożność zaufania komukolwiek, zerowy kontakt z rodziną, przeświadczenie o braku kontroli nad własnymi, a wciąż obcymi pobudkami nie należały do wydarzeń, przy których nagły skok adrenaliny powodował u niej pozytywne wrażenia. Jamie rozumiał tę różnicę. Próbował być zabawny, ale, jak zwykle, nie miała nastroju. Nie winił jej, nie zamierzał jednak przestać próbować. W końcu się uśmiechnie.

— Co z Bree?

— Żyje. — Tym razem to on odpowiedział krótko. Jej zainteresowanie nią było kolejnym krokiem do stwierdzenia, że rozmawiał z Hoodie, nie syrenim alter ego, ale nie chciał się rozpraszać ani dyskutować o Bree. Nie z kimś, kto, bądź co bądź, doprowadził ją do takiego stanu. Zmienił temat również dlatego, że czas go gonił. — Mam sprawę. Chase nie może wiedzieć, że dalej jesteś syreną.

Gdy to powiedział, Destiny siedziała już z powrotem na materacu, nie wierząc własnym uszom.

— Co? Niby czemu?

— Lubisz, kiedy ktoś jest szczery do bólu, nie? No to słuchaj — zaczął, nie czekając na odpowiedź. — Prędzej zaufałbym pięcioletniemu dziecku przekupywanemu lodami, zabawkami, dmuchanym zamkiem i Disneylandem, że się nie wygada, niż tobie. Moja świętej pamięci babcia z Alzheimerem potrafiłaby dłużej udawać, a...

— Jamie.

— Jeśli za parę dni Chase mnie nie zabije we śnie za to, że mu nie powiedziałem, tylko dowiedział się od ciebie, wtajemniczę cię w resztę. — Wypuścił jo-jo na taką długość, że uderzyło o stalowe pręty z nieprzyjemnym brzękiem. Już po dwukrotnym odwiedzeniu Chase'a, gdy ten poobijany ledwo wychodził z łóżka, zrozumiał, co się stało, ale wciąż miał nadzieję, że się mylił. Ponieważ Des była uziemiona, potrzebował opinii innej Przeistoczonej, a Cassidy wyjechała z rodziną na okres świąteczny.

— Nie sądzisz, że, no nie wiem, skapnie się, kiedy — urwała, tracąc dech i machnęła ręką na dzielącą ich konstrukcję — zobaczy mnie za kratkami? — Usiłowała odchrząknąć, nabrała powietrza i oblizała suche wargi. — Albo kiedy przestanę nad sobą panować?

— Tak się składa, rybeńko, że o wszystkim pomyślałem. Musisz tylko trzymać japę na kłódkę, bo nawet jeśli dostanę łuskę od ciebie, nie mam pod ręką czarownicy, która wymazałaby mu pamięć.

Chase znał Czarownice Światła — szczególnie jedną, przyjaciółkę jego matki. Jej współpraca z Exodusem miała charakter zleceń. Kobieta była łasa na pieniądze, ale nie lubiła zobowiązań, dlatego określała się mianem magicznej freelancerki. Za odpowiednią cenę podjęłaby się wszystkiego, co nie wykraczało poza granice białej magii, ale że te były dość zatarte, niejasne, nieprzewidywalne i bardzo subiektywne, trzymała się wyłącznie sprawdzonych zaklęć. Nie ryzykowałaby, wymazując komuś pamięć, więc jedynie zlokalizowała czarownicę, która by się tego podjęła. Na więcej Chase nie mógł liczyć w sprawie Avery'ego, jednak to mu w zupełności wystarczyło.

Jamie nie miał kontaktu ani z nią, ani z żadną inną. Nawet jeżeli zdołałby którąś wytropić, nie odezwałaby się do niego słowem na temat magii, wyczuwając brak płytki w jego tatuażu, co świadczyło o podróbce. Nie wymyślił więc planu na ewentualność, gdyby Destiny się wygadała. Chase czuł się już znacznie lepiej i najprawdopodobniej jutro zjawi się w chatce, dlatego Jamie musiał jak najszybciej przywrócić Des kontrolę nad sobą. Miał nadzieję, że wszczepienie nie zostało zerwane, kiedy ten wstrzyknął jej własną krew, wyłączając ichor z krwiobiegu. Opierało się ono na połączeniu krwi, która została zakłócona u Des, ale oby nie na tyle, żeby przerwać więź. Nie widział dla niej innego wyjścia, postawił wszystko na jedną kartę.

— Chcesz mnie jeszcze bardziej. Otruć tym świństwem? — spytała z niepokojem. Przy zwiększonej dawce nie byłaby w stanie wykrztusić sensownego słowa — zupełnie jak Arielka!, przyszło mu do głowy — a Jamie mógłby wmówić Chase'owi, że straciła głos w wyniku jakiegoś choróbska. Osłabiona po przemianie w człowieka mogła być podatna na choroby, nie byłoby w tym nic podejrzanego. Szukał jednak długoterminowego rozwiązania.

— Daj płetwę, sprawdzimy ci kolor krwi.

Osowiale podeszła do krat. Zwykle po jedzeniu miała więcej energii, tym razem musiała się trochę pomęczyć. Złapał ją za wyciągnięty nadgarstek i przymierzył się do cięcia.

Nagle chwyciła go za koszulkę i z całą nagromadzoną siłą pociągnęła do siebie. Jamie z łomotem przywalił twarzą w pręty. Aby się uwolnić, drasnął ją nożem, którego na szczęście nie wypuścił z dłoni. Cofnął się oszołomiony, sprawdzając, czy nie wykradła mu kluczyków.

— No weź, Jamie, otwórz bramę — zachęcała go, ale mimo wysiłku z tak skrzekliwym głosem nie zdołała brzmieć uwodzicielsko.

— Mam cię wypuścić, bo ładnie prosisz? — zakpił, rozmasowując czoło, na którym najprawdopodobniej pojawi się niemały guz.

Widocznie nie miała dość energii, by nie poddać się ichorowi. Nie wiedział, od jak dawna udawała i kiedy ostatni raz tak naprawdę rozmawiał z nią. Pięć minut temu? Rano? Wczoraj? Zaniepokoiło go to. A jeśli już za późno? Jeżeli więź z Santiago okaże się zbyt słaba w porównaniu do zawartości ichoru, będą musieli ją zabić.

Uśmiechnęła się delikatnie z głową wetkniętą między pręty. Jej ruchy nie były już ociężałe, powolne i wymęczone, a lekkie i sprężyste. Przejechała dłońmi po kracie, opierając się na niej. Czuła, co się święci, więc przybrała inną taktykę.

— Nie wypuszczaj mnie. Wejdź do środka.

Bezskutecznie próbowała oczyścić głos, obserwowała go wyczekująco, a kiedy nie dostała odpowiedzi i wydało jej się, że dostrzegła cień wahania, ściągnęła koszulkę, żeby ułatwić mu decyzję.

Patrzył na nią przez chwilę, po czym zakręcił w powietrzu palcem.

— Obróć się dla mnie.

Kiedy zrobiła to z szerokim uśmiechem, sięgnął na półkę za plecami, gdzie trzymał przygotowaną wcześniej broń. Wystrzelił strzykawkę-rzutkę w jej ramię. Zanim zorientowała się w sytuacji i wyciągnęła rękę, żeby ją wyrwać, zachwiała się, przytrzymała ściany i upadła nieprzytomna na ziemię.

Jamiemu przyszły do głowy dwie myśli: że Chase będzie jego dłużnikiem do końca życia oraz że on sam ostatecznie skończył jak własna matka.

Pracowała jako zoolog. Wiele lat temu wyjechał z nią do Afryki, do rezerwatu dzikich kotów, gdzie jednym z jej zadań było usypianie i przewożenie zwierząt na badania. Cała procedura wyglądała tak podobnie, że odświeżyła wspomnienia, które wypierał z pamięci. Zawahał się przed otworzeniem klatki z syreną, kiedy zalała go fala gorąca, przypominając mu równikowy klimat.

Odczekał pięć minut, zanim tam wszedł — nie chciał marnować więcej czasu. Nie zbadał jej krwi, nie znał dokładnej ilości ichoru, co miało znaczący wpływ na działanie środka usypiającego stosowanego na Przeistoczonych. Nie poruszała się, ale dla pewności ukłuł ją jeszcze w palec.

Jego matka zmarła w wyniku obrażeń przez niepoprawnie zaaplikowane znieczulenie ogólne lwu. Zaatakował ją, gdy przymierzała się do wyprowadzenia go z klatki. Jamiem zajął się wtedy pastor, z którym wyleciał do Stanów Zjednoczonych i choć od tamtego wydarzenia upłynęła już dekada, czuł się, jakby historia zatoczyła koło. Została mu awersja do kotowatych i zawsze sobie powtarzał, że nie chciał mieć nic wspólnego ze zwierzętami w niewoli, a skończył, obcując z czymś jeszcze bardziej nieokiełznanym. Może polowania były dla niego swego rodzaju terapią, zemstą na tym, co dzikie i niebezpieczne, ale Exodus pełen uwięzionych Przeistoczonych go przerastał. Nie chciał, pracując dla nich, wciąż wracać do tamtego tragicznego dnia, tak, jak nieumyślnie zrobił to teraz.

Santiago nie miał żadnej bliskiej rodziny, co nie znaczyło, że Sylwestra spędzi sam w mieszkaniu — mogli na darmo narażać się na ujawnienie. Nikt nie spodziewałby się M'innamorai opuszczającej swoją kryjówkę w noc pełną ludzi, mimo to Jamie podejmował spore ryzyko. Na tym w końcu polegała jego praca.

Continue Reading

You'll Also Like

376K 21.6K 45
KSIĄŻKA BYŁA PISANA W 2017 I ZDAJĘ SOBIĘ SPRAWĘ Z ILOŚCI BŁĘDÓW ORTOGRAFICZNYCH JAK I INNYCH. KIEDYŚ MOŻE TA OPOWIEŚĆ ZASŁUŻY NA METAMORFOZE, JAK TYL...
29K 3.1K 52
- Justin, chciałbym, żebyś po naszym dzisiejszym spotkaniu zaczął prowadzić pamiętnik. - Po co? - Spisywanie swoich uczuć, opisywanie przeżyć i wyrzu...
544K 29.5K 70
Są jak dwie bajki o smutnym początku. Niby inni, a tak bardzo podobni. Pragnący akceptacji i zrozumienia. Szukający nadziei na lepsze jutro oraz blis...
28.4K 2K 60
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...