Miasto w kolorze Wiśni

Od kawa_i_sloneczniki_

5K 487 1.3K

Siedemdziesiąt lat po Wojnie Nuklearnej, która omal nie spowodowała zagłady gatunku ludzkiego, władzę na kont... Více

I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
XVIII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
XXV
XXVI
XXVII
XXVIII
XXIX
XXX
XXXI
XXXII
XXXIII
XXXIV
XXXV
XXXVI
XXXVII
XXXVIII
XXXIX
XL
XLI
Epilog
Posłowie

Prolog

737 20 88
Od kawa_i_sloneczniki_

Ciemność spowiła Miasto, a po ulicach zaczynała snuć się jesienna mgła. Wysiadłam na jednym z przystanków autobusowych Dzielnicy Wschodniej i niespiesznie ruszyłam chodnikiem. Czasem lubiłam, tak dla czystego sportu, skorzystać z komunikacji miejskiej.

Jak zwykli ludzie.

Mimo że było już dość późno, ulice wciąż jeszcze przemierzało całkiem sporo osób. Większość z nich zdążała zapewne do pracy, na wszelkiego rodzaju nocne zmiany.

To zupełnie tak, jak ja.

Dzielnica Wschodnia była jedną z tych zapomnianych przez świat, ubogich dzielnic, które przyciągały do siebie, całą rzeszę obywateli szemranego pokroju. Jednych mniej, innych bardziej podejrzanych. Władze oczywiście mogłyby zrobić z tym porządek, gdyby tylko chciały. Mieli w posiadaniu odpowiednie środki, możliwości prawne oraz przeszkolone do tego zadania jednostki. Wtedy jednak zostaliby pozbawieni dostępu do informacji. Zaś nie oszukujmy się, każde miasto powinno mieć miejsce, w którym można zasięgnąć języka.

W taki czy inny sposób.

Skręciłam w kolejną alejkę. Chodnik był tutaj krzywy, jezdnia podziurawiona, a gdzieniegdzie walały się sterty śmieci, które wiatr uparcie przerzucał z miejsca na miejsce. W jednym z zaułków, dostrzegłam odwróconego do mnie plecami mężczyznę, grzebiącego zawzięcie w kontenerze z odpadami. Sądząc po jego aparycji i zachowaniu był to jakiś bezdomny. Skrzywiłam się i zanotowałam w pamięci nazwę ulicy.

Muszę pamiętać, żeby kogoś tu po niego wysłać.

Bycie bezdomnym było w Mieście zwyczajnie nielegalne. Każdy szanujący się obywatel, miał szansę uzyskać zatrudnienie, a także zakwaterowanie od władz, wystarczyło tylko wypełnić stosowne wnioski.

Jak widać jednak, nie wszystkim chciało się pracować.

Zatrzymałam się w końcu przed niskim, pomalowanym na fioletowo budynkiem, z epatującym wściekle neonowym napisem:

Pijany Gołąb.

Ta nazwa z jednej strony cholernie mnie śmieszyła, ale z drugiej faktycznie, dosyć dobrze oddawała to, co zazwyczaj wyprawiało się w środku. Mężczyźni, po kilku szklankach whisky, rzeczywiście zaczynali zachowywać się jak napuszone gołębie, pragnące zdobyć względy potencjalnych partnerek.

Wreszcie pchnęłam drzwi i weszłam. W środku panował półmrok. Czerwone i fioletowe świetlówki nie zapewniały zbyt dobrego oświetlenia, za to tworzyły odpowiedni nastrój. Pomimo, wcale nie tak później jak na to miejsce pory, wewnątrz było już całkiem tłoczno. Jedna z dziewczyn właśnie zaczynała swój występ. Światła jeszcze bardziej przygasły, a z tandetnych głośników rozmieszonych na chybił trafił w katach pomieszczenia, zaczęła rozbrzmiewać zmysłowa muzyka.

– Widzę, że interes się kręci – rzuciłam, podchodząc do baru i opierając się o niego nonszalancko.

W końcu byłam u siebie.

Zaprawiony w bojach, niespełna trzydziestoletni barman, który dotychczas śledził rozmarzonym wzrokiem, poczynania dziewczyny na scenie, podskoczył na dźwięk mojego głosu. Omal nie upuszczając przy tym szklanego kufla, który trzymał w rękach.

– Kogo moje oczy widzą – odparł, uśmiechając się do mnie.

– Jak leci, Ted? – zagadnęłam.

– Stara bieda – zaśmiał się – ale skoro już się zjawiłaś, to wieczór od razu zapowiada się lepiej.

Musiałam użyć całej siły woli, aby powstrzymać się przed ironicznym prychnięciem.

Typowe.

– Szef u siebie? – spytałam, a tamten pokiwał głową.

– Będzie zachwycony na twój widok – zawołał jeszcze, gdy znikałam już na zapleczu.

W korytarzu minęły mnie dwie małolaty w skąpych strojach. Przez sekundę zastanawiałam się, ile one do cholery mogą mieć lat, ale potem machnęłam ręką.

W końcu mam teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Zapukałam stanowczo do drzwi znajdujących się na końcu korytarza.

– Wejść! – usłyszałam.

– Witam szefie – rzuciłam, wchodząc do środka.

Roman, właściciel Pijanego Gołębia, uśmiechnął się do mnie promiennie ponad stertą papierów, zza której ledwie było go widać. Jego zwierzak Luna – dorosła suczka leżąca dotychczas w kącie na stercie podziurawionych ręczników, podniosła łeb i zaczęła merdać przyjaźnie ogonem. Przykucnęłam, żeby podrapać ją za uchem. Naprawdę lubiłam tego psa. W dodatku wydawało się, że on mnie chyba też, co było sporym ewenementem.

– Lila, już myślałem, że znalazłaś nową pracę – odezwał się mój szef.

Roman był krzepkim facetem po pięćdziesiątce. Miał krótko przystrzyżone, ciemne włosy, zarost w stylu stereotypowego południowca i trzeba przyznać, że zbywało mu już kilka nadprogramowych kilogramów. To bynajmniej nie umniejszało jego wrodzonego uroku. Znałam go od lat. Był porządnym człowiekiem i prowadził ten przewrotny biznes dosyć uczciwie, jak na panujące w Dzielnicy Wschodniej, standardy. Nigdy nie uderzył żadnej z dziewczyn, a pensje wypłacał terminowo, więc od dobrych kilku lat przymykałam oko na niektóre jego szemrane interesy. Zwyczajnie nie chciałam żeby go sprzątnęli. Nie wiadomo było w końcu, jakie podejście do pracowników reprezentowałby sobą nowy właściciel. Doskonale zaś zdawałam sobie sprawę z tego, że większość dziewczyn potrzebowało tej roboty jak powietrza. Nikt w tym Mieście nie był święty, a już zwłaszcza poza Dzielnicą Centralną, ale istnieli ludzie znacznie gorsi niż Roman.

On przynajmniej nie był buntownikiem.

– Skoro już przyszłaś, to obroty na pewno podskoczą – odezwał się ponownie szef, taksując mnie spojrzeniem z góry na dół.

Obcisły top i skórzane spodnie, w połączeniu z czerwonymi szpilkami robiły wrażenie. Wiedziałam o tym doskonale. Taki przecież był zamysł.

– Akurat nie miałam nic lepszego do roboty – odparłam niedbale.

Roman dobrze wiedział, że nie jestem jedną z tych spłukanych lasek, które chwytają się każdej potencjalnej pracy. Był przekonany, że jestem rozpuszczoną córeczką, któregoś z wysoko postawionych biznesmenów z Dzielnicy Centralnej, a cała ta robota to jakiś mój dziwaczny fetysz. Cóż, w moim interesie było, żeby jego myślenie takie właśnie pozostało.

– Melisa ma dziś wolne, możesz się rozgościć u niej – oznajmił – nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.

Po jego zmartwionym wyrazie twarzy mogłam się domyślać, że interes musiał być ostatni czasy niespecjalnie dochodowy.

– Niestety, muszę wracać do tych cholernych papierów – dodał z frustracją.

Wyprostowałam się, a Luna posłała mi niemal obrażone spojrzenie za to, że śmiałam tak szybko wyjść.

– Wybacz mała – rzuciłam na odchodne.

Ledwie zamknęłam za sobą drzwi wpadłam na Natkę. Wysoką blondynkę, której natura nie poskąpiła dosłownie niczego, poza ilorazem inteligencji.

– Lila, nareszcie jesteś! – krzyknęła, rozradowana na mój widok.

Bynajmniej nie podzielałam jej entuzjazmu.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, ilu klientów o ciebie pytało ostatnio! – dodała z konspiracyjnym uśmieszkiem, po czym pomknęła dalej zostawiając za sobą smugę brokatu, który odpadał z jej tandetnego kostiumu.

Wywróciłam oczami. Wiedziała, że nie dorabiam w ten sposób, ale musiała sobie pogadać.

Jak zawsze.

Zamknęłam się w przebieralni Melisy. Włożyłam mój wściekle czerwony, połyskujący kostium, który bynajmniej się nie rozsypywał. Wyjęłam z torebki szminkę w kolorze wiśniowym oraz pasującą odcieniem konturówkę. Jedynie ust nie zdążyłam wcześniej pomalować, bo wiedziałam że znając mnie, to po drodze zahaczę o jakąś knajpę z jedzeniem na wynos.

Tak też oczywiście się stało.

Rozsiadłam się wygodnie przed lustrem. Moje długie czarne loki, rozsypywały się wokół twarzy, tworząc idealną oprawę dla piwnych oczu i gęstych długich rzęs.

W tej wersji jestem całkiem ładna.

Po niecałym kwadransie, do drzwi zapukał Roman. Wiedziałam, że to on. Przyszedł sprawdzić, czy jego najcenniejsza ptaszyna jest gotowa znosić złote jajka. Po chwili ociągania pozwoliłam mu wejść.

– Nawet nie zapytałam czy masz dziś coś wolnego – rzuciłam niewinnie.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że szef był w stanie zdjąć ze sceny każdą z jego dziewczyn, byle tylko móc wypuścić mnie na wybieg.

– Właściwie to możesz wchodzić za pół godziny – odparł. – Gdy tylko Natka skończy.

Ton, jakim wypowiedział jej imię dobitnie świadczył, że niewiele ma z niej pożytku.

– W porządku – odpowiedziałam – coś jeszcze?

Mężczyzna zawahał się, po czym wziął głęboki oddech.

– Mogłabyś przychodzić częściej – zaproponował ostrożnie.

Tylko wywróciłam oczami.

– Mówiłam ci, że jestem dosyć zapracowana – westchnęłam.

Było to akurat najszczerszą prawdą. Odwróciłam się z powrotem do lustra, dając mu wymowny znak, że ma się już wynieść. Szef niby nie widział o mnie zbyt wiele, ale domyślał się na tyle dużo, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że nie powinien mnie drażnić.

W końcu po czterdziestu minutach bujania się na krześle, postanowiłam wziąć się wreszcie do roboty. Zamknęłam za sobą starannie drzwi i szybkim krokiem pokonałam korytarz. Przy wejściu na scenę dałam znak Tedowi, żeby puścił moją nutę. Pozwoliłam, aby wybrzmiało kilka pierwszych taktów. Chciałam, żeby obecna na sali hołota zorientowała się, że lada moment rozpocznie się show. Ci bardziej stali bywalcy zaczęli pogwizdywać entuzjastycznie, domyślając się kto za chwilę wystąpi. Gdy tylko wychynęłam zza zasłony, rozległ się zachęcający aplauz.

Czas się trochę pokręcić.

Pijany Gołąb nigdy nie był klubem z najwyższej półki, ale klienci powtarzali, że panuje tu wyjątkowa atmosfera.

Nie mnie oceniać.

Jednak jedno trzeba było przyznać, spotykała się tutaj doborowa mieszanka typów spod ciemnej gwiazdy. Od eleganckich panów wpadających tu dla czystej rozrywki, na co dzień mieszkających w Dzielnicy Centralnej i opływających w forsę, przez zwykłych szmuglerów, kanciarzy i cwaniaków, po osoby związane z nielegalnym napływem ludzi do Miasta. Na fałszujących dokumenty i planujących różnego rodzaju wyskoki przeciwko władzy kończąc. Ci ostatni interesowali mnie najbardziej. O ile, na resztę mogłam przymknąć oko i pozostawić ich w szeroko pojętej szarej strefie, nie donosząc władzy, o tyle na wszelkiego rodzaju buntowników, mój instynkt był wyczulony.

Zmieniłam pozycję wciąż kręcąc się jak bączek wokół metalowej rury.

Dzielnica Wschodnia idealnie nadawała się na miejsce infiltracji. Alkohol i inne używki sprawiały, że ludzie robili się rozmowni. Komu zaś najlepiej sprzedać swoje żale? No, raczej, że pięknym, głupiutkim tancerkom, polewającym kieliszka za kieliszkiem.

Bo przecież komu one mogą cokolwiek powiedzieć?

Z każdą upływającą minutą, na scenie lądowały kolejne pęczki banknotów. Obserwowałam to z pobłażliwym uśmiechem. Mnie tam akurat kasy nie brakowało, ale Roman będzie miał na pensje dla dziewczyn przez kolejny miesiąc.

Takie miejsca jak to, tylko prosiły się, żeby tu przyjść i nadstawić ucha, a można było dowiedzieć się niezmiernie interesujących rzeczy. Z jakiegoś powodu zarówno mężczyźni jak i kobiety, wybierali sobie właśnie nocne kluby do załatwiania swoich brudnych interesów.

Po pół godzinie występu, zgrabnie zeszłam ze sceny, żegnana burzą oklasków i zadowolonych okrzyków. Na ledwie chwilę wróciłam do przebieralni Melisy. Poprawiłam włosy oraz kostium i wzięłam łyka wody z butelki.

Teraz dopiero zacznie się prawdziwa zabawa.

Wyszłam ponownie na salę. Większość dziewczyn już ruszyła pozbierać napiwki. Siedziały w boksach z klientami, uśmiechając się promienne i napełniając raz po raz kieliszki. Zahaczyłam o bar, wyjęłam z lodówki półlitrówkę czystej wódki, zaś spod lady zwinęłam pustą butelkę po piwie. Gdy przechadzałam się między stolikami, wyciągało się do mnie wiele rąk, ale dziś nie miałam czasu na głupoty. Dotarłam do boksu w samym rogu pomieszczenia. Siedziało tam dwóch mężczyzn po trzydziestce, pogrążonych w rozmowie.

– Mogę się przysiąść? – zapytałam słodko.

– Lila – przywitał mnie jeden z nich – dawno cię nie było, mała.

– Jestem dość nieuchwytna, Dorianie – odpowiedziałam, pakując się na kanapę tuż obok niego.

Pachniał tanią wodą kolońską, a kilkudniowy zarost, zdecydowanie dodawał mu lat.

– Dorianie wolałbym nie... – zaczął drugi mężczyzna.

Był nieco młodszy i sprawiał wrażenie mocno speszonego moją obecnością. Nigdy wcześniej go nie widziałam, więc zdecydowanie nie zaliczał się do stałych klientów.

– Daj spokój, Luis – Dorian przerwał mu machnięciem ręki.

Tamten jednak jakoś wcale nie wyglądał na przekonanego. Przyglądał mi się podejrzliwie, musiałam więc zacząć grać jeszcze głupszą niż dotychczas.

– Lepiej się dyskutuje w pięknym towarzystwie – dodał Dorian, obejmując mnie ramieniem.

Zaśmiałam się, starając się zabrzmieć najbardziej niedorzecznie, jak tylko potrafiłam. Nalałam wódki do trzech kieliszków. Dorian uniósł swój do ust, posyłając Luisowi wymowne spojrzenie. Wreszcie tamten wzruszył ramionami i bez słowa wypił do dna. Zupełnie jakby chciał przez to powiedzieć jak coś, to będzie na ciebie. Udawałam, że zapijam swój piwem. Musiałam zachować trzeźwość umysłu. Widziałam, że żaden z nich nie zwróci uwagi na zwiększającą się zawartość mojej butelki.

Przez kolejne półtorej godziny wysłuchiwałam rozmowy o wszystkim i jednocześnie o niczym. Uśmiechałam się i napełniałam kieliszki, niewiele się przy tym odzywając. W końcu Luis oznajmił, że musi się już zbierać. Wymamrotał do Doriana coś o ich umowie, po czym chwiejnym krokiem udał się do wyjścia.

– Jaka umowa? – zagadnęłam, siląc się na infantylną ciekawość.

Właśnie taka musiałam być w oczach Doriana, słodka i naiwna do bólu.

– To poważne interesy, mała – wydukał, przyglądając mi się zamglonym wzrokiem.

Ze zgromadzonych przeze mnie dotychczas informacji wynikało, że mężczyzna fałszował dokumenty, z tymczasowymi pozwoleniami pobytu włącznie. Był więc niczym żyła złota, jeśli chodziło o najnowsze ploteczki, zarówno z Miasta, jak i spoza jego granic. Głównie z tego powodu, od miesięcy udawałam, że wciąż jeszcze nie znalazłam na niego żadnego haka, żeby można było go wreszcie przymknąć. Wszystkie przechwycone dokumenty, magicznym sposobem się gubiły.

Prawie mi przykro.

– No jak to, mnie nie powiesz ? – jęknęłam, rozczarowana niczym pięciolatka, której lizak wpadł w piaskownicy.

Dorian bawił się przez chwilę moimi kruczoczarnymi lokami.

– Będziemy mieć wysoko postawionego gościa w przyszłym tygodniu – wygadał się wreszcie.

Bingo.

– Uuu, kto to taki? – wypaliłam, szczerze zaciekawiona.

– Przyjaciel – odparł, podejrzanie wymijająco – ale nie dogadałabyś się z nim mała, straszna z niego maruda...

Uśmiechnęłam się promiennie.

– No, bo ty jesteś najlepszy Dorianie – trajkotałam, żeby skłonić go do dalszych zwierzeń.

Mężczyzna wyszczerzył się. Nie dało się nie zauważyć, że moje słowa trafiły prosto w jego niedowartościowane ego.

– Zabierzesz go tutaj? – pytałam dalej.

Mężczyzna westchnął głośno.

– Usta ci się nie zamykają – odparł.

Zupełnie jakby podświadomie wyczuwał, że rozmowa ze mną może przysporzyć mu kłopotów. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to jest ten moment, w którym powinnam odpuścić, żeby nie wzbudzić w nim żadnych podejrzeń. Jednak z drugiej strony, potrzebowałam tej informacji dużo bardziej, niż jakiejkolwiek innej.

– No weź – zaskomlałam, przekładając nogi na jego kolana – wiesz jaka jestem ciekawska.

Zaśmiałam się, najbardziej urzekająco, jak tylko potrafiłam. Sięgnęłam po butelkę i nalałam mu kolejny kieliszek. Czułam, że Roman będzie głęboko niepocieszony faktem, że znowu spijam mu klientów do nieprzytomności, ale nie zamierzałam zbytnio się przejmować. Biorąc pod uwagę mój staż pracy w tym miejscu, szef powinien był się już do tego przyzwyczaić.

– Twoje zdrowie, Dorianie – oznajmiłam.

Mężczyzna nie zawahał się ani chwili.

– I twoje, Lila – odparł, nawet na moment nie odrywając wzroku od moich zgrabnych nóg.

Cztery kieliszki później, postanowiłam podjąć jeszcze jedną desperacką próbę.

– Ciągle myślę o tym twoim przyjacielu – zaczęłam, podczas gdy Dorian niemal przysypiał na moim ramieniu.

– Czemu niby? – wymamrotał.

– Mówiłeś, że się nie dogadamy, więc nie przyprowadzisz go tutaj? – rzuciłam z udawanym zamyśleniem.

– Dokładnie tak jak mówisz, mała – wydukał nieskładnie.

– Jeśli nie tutaj, to gdzie? – ciągnęłam.

– W Czarnym Żurawiu – odparł – ale to nie miejsce dla ciebie...

– Pewnie masz rację – przytaknęłam mu gorliwie.

– Zawsze wiem, co dla ciebie dobre – gderał dalej – poza tym nie spotkam się z nim osobiście. Zajmie się tym mój stary znajomy.

Uśmiechnęłam się sama do siebie.

– Niestety, muszę już uciekać Dorianie – rzuciłam, podnosząc się z satynowej kanapy.

– Daj mi chociaż buziaka – poprosił.

Nachyliłam się i pocałowałam go szybko w policzek. Zdecydowanie na niego zasłużył.
Co prawda śmierdział alkoholem i prawdopodobnie nie będzie w stanie wyjść stąd o własnych siłach, ale to już nie był mój problem.

Kwadrans później wsiadłam do taksówki czekającej na mnie dwie ulice dalej pod Rudym Lisem, w którym, tak swoją drogą, też kiedyś pracowałam.

– Do Dzielnicy Centralnej, poproszę – rzuciłam, usadawiając się na tylnym siedzeniu.

Kierowca tylko burknął w odpowiedzi coś niezrozumiałego. Nie mogłam spisać tej nocy na straty. Zdobyłam ważną informację. Całkiem możliwe, że to właśnie po to wysyłano mnie ostatni czasy do Pijanego Gołębia.

Ciekawe tylko kim jest ten tajemniczy, marudny gość.

Ziewnęłam przeciągle. Było zbyt późno, żeby mój zmęczony mózg był w stanie wymyślić coś kreatywnego w tym temacie. Postanowiłam więc odpuścić i przez resztę drogi gapiłam się na uliczne latarnie, oświetlające nam drogę. Wysiadłam przy jednym z tych nowoczesnych, szklanych bloków, znajdujących się niemal w samym centrum. Weszłam na klatkę i zaczekałam chwilę, aż taksówka odjedzie, po czym wyszłam z powrotem na zewnątrz. Szybkim krokiem pokonałam kolejną ulicę. Zatrzymałam się przed wejściem na trzecią klatkę w dwudziestopiętrowym, odrapanym bloku i wstukałam kod do drzwi. Wspinając się na moje piętro nie napotkałam nikogo, ale nic w tym dziwnego, jeśli spojrzeć na zegarek.

Cholera, dochodzi już trzecia w nocy.

Zamknęłam za sobą drzwi do mieszkania, przekręciłam klucz i włączyłam światło. Żaluzje były zaciągnięte jeszcze od wczoraj, więc nie było możliwości, żeby ktokolwiek mnie podglądał. Rzuciłam torebkę na fotel i skręciłam do łazienki. Najpierw ściągnęłam perukę. Przez chwilę mocowałam się z klejem, który pozostawił na moim czole białe smugi, ale ostatecznie udało mi się z nim uporać. Wolałam moje naturalne włosy koloru ciemnego brązu, ścięte równo do ramion, niż te czarne, poskręcane kłaki. Przez kilka kolejnych minut próbowałam wyjąć z oczu soczewki. Nienawidziłam tej czynności, ale lata pracy nauczyły mnie, że nie muszę lubić wszystkiego co robię. Gdy wreszcie mi się udało, z lustra spoglądały na mnie moje szare oczy.

Byłam padnięta i miałam ochotę pójść prosto do łóżka. Zwalczyłam jednak tę pokusę i zawlokłam się pod prysznic. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli położę się przesiąknięta smrodem tanich papierosów i męskich perfum, to będę tego rano gorzko żałować.

Kwadrans później, gdy wreszcie rozłożyłam się w czystej pościeli, uznałam, że jestem nawet z siebie zadowolona.

Będę miała jutro ciekawy raport do zdania.

                                                                                   ***

Pokračovat ve čtení

Mohlo by se ti líbit

43.5K 4.6K 21
Odległa przyszłość - 99 lat po Wielkim Potopie. Mit o legendarnym Ikarze staje się obsesją potężnego Ra-Drona, uznanego za jedynego władcę na ocalały...
3.5K 62 27
Liam do niedawna był pięknie umięśnionym członkiem szkolnego klubu tenisowego. Jednak podczas wakacji trochę sobie odpuścił i jego waga trochę podsko...
678 162 21
✨Hejo, tutaj będą sie pojawiały uwagi szkolne i mamy nadzieje że wam się spodobają 🙂 (komentarze milewidziane)
91.6K 1.7K 4
W drugiej połowie dwudziestego pierwszego wieku projektowanie człowieka stało się faktem. Rozwój modyfikacji genetycznych sprawił, że rodzice mogą za...