XVIII

118 11 39
                                    


To była kolejna noc z rzędu, podczas której się nie wyspałam. Teraz jeszcze, oprócz obozu buntowników i spadających wokół mnie bomb, do arsenału prześladujących mnie koszmarów dołączył, niewiadomego pochodzenia, potwór wyskakujący z kanalizacji.

Świetnie.

Moje nieogarnięcie było na tyle duże, że przez dobre dziesięć minut zastanawiałam się, dlaczego kurier wręczający mi rano certyfikowaną przesyłkę, z moim nowiutkim służbowym laptopem, gapił się na mnie z takim dziwnie pobłażliwym uśmiechem. Dopiero, gdy spojrzałam później w lustro uświadomiłam sobie się, że pewnie dlatego, że wciąż miałam na sobie różową pidżamę w lamy.

No cóż, zdarza się.

Na szczęście, udało mi się doprowadzić się do ładu na tyle, że na piętro sektora medycznego numer 1, wbiegłam zaledwie dziesięć minut po czasie. Czyli właściwie to się nie spóźniłam, a mimo to, doktor Stella i spojrzała na mnie jak na kryminalistkę.

– Chyba już jesteś całkiem zdrowa, skoro masz siłę tak mi tu latać – rzuciła za mną kąśliwe, ale zignorowałam ją skręcając na salę rehabilitacyjną.

Kobieto, dajże mi spokój.

Po dwóch godzinach, gdy Rehabilitant wreszcie postanowił mnie wypuścić, po raz kolejny nie zamierzałam wracać prosto do domu. Status D od wczoraj nie dawał mi żyć i znałam jeszcze jedno miejsce, w którym mogłam znaleźć potencjalnie odpowiedzi. Tyle, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, ile godzin spędzę tam na tych poszukiwaniach.

Wysiadłam na siedemdziesiątym piątym piętrze. Na wprost windy znajdowała się długa lada, za którą siedział siwy mężczyzna po sześćdziesiątce z lekką nadwagą. Ubrany był w białą koszulę z podwiniętymi do łokcia rękawami i zawiązanym niedbale krawatem. Podniósł głowę słysząc dźwięk otwierających się drzwi windy.

– Wiśnia! – ucieszył się na mój widok.

– Witaj, Antoni – odparłam, uśmiechając się.

Ten mężczyzna był dosłownie jedyną, pracującą w tym budynku osobą, o której z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że ją lubię.

– Wiedziałem, że wrócisz do nas cała i zdrowa – rzucił na wstępie.

Nieco mnie tym stwierdzeniem zaskoczył.

– Chyba tylko ty jeden – wypaliłam.

Przyglądał mi się przez chwilę.

– W takim razie chyba cię wcale nie znają – stwierdził w końcu – co cię do mnie sprowadza, moja droga?

– Interesy – odparłam wymijająco – idę sobie pogrzebać w papierach.

– Klucz jest w drzwiach – odparł, rozpierając się wygodniej na krześle – dzieciarnia już poszła, więc będziesz miała spokój.

Zerknęłam przelotnie na ekran skanowania dłoni, na którym powinien odnotować moje pojawienie się tutaj.

– Dajmy sobie spokój z tymi głupotami – rzucił, podążając za moim spojrzeniem – zmykaj już, bo przez ciebie przegapię ostatnią kwartę.

Machnął na mnie ręką i wyjął spod lady tablet, na którego ekranie widniała właśnie transmisja meczu koszykówki. Owszem, Antoni mnie uwielbiał, ale koszykówkę to po prostu ubóstwiał. Nie miałam z nią absolutnie żadnych szans.

Wzruszyłam więc ramionami i ruszyłam w stronę drzwi. Dla mnie lepiej, że mnie nie odnotuje. Szczerze mówiąc, na to właśnie liczyłam. W czasie mojego szkolenia przychodziłam do Archiwum tak często, że w pewnym momencie Antoni miał mnie już po prostu dosyć i dostałam od niego ciche przyzwolenie, na wchodzenie i wychodzenie stąd, bez zbędnego zawracania mu głowy.

Miasto w kolorze WiśniWhere stories live. Discover now