XIII

84 11 17
                                    


Nie jestem pewna, czy udało mi się przespać chociażby minutę, tamtej feralnej nocy.
Bolała mnie głowa, a myśli tłukły się w środku niczym w pustym naczyniu. To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Humanoidy nie były takie jak mówił Mino. W końcu to ja znałam je lepiej, skoro żyłam pośród nich od kiedy tylko sięgam pamięcią.

Owszem, bywały surowe i nieprzebłagane, ale stanowiły prawo, które było względnie proste i każdy kto go przestrzegał mógł czuć się bezpiecznie.

Ale czym zawiniła im rodzina z dwójką małych dzieci?

Coś w tej historii było zwyczajnie nie w porządku. Humanoidy nie miały żadnego powodu, żeby krzywdzić jego rodziców. Być może była jakaś inna organizacja, która maczała w tym palce, a całą winę Wład, celowo lub nie, przypisał Humanoidom.

Skrzywiłam się i po raz chyba tysięczny, przeturlałam się na drugi bok. Ziewnęłam przeciągle. Byłam potwornie zmęczona całą tą nocą, pełną wymyślania teorii, które usprawiedliwiałyby obie strony tamtej historii. Jednak prawda była taka, że żadne z moich tłumaczeń tak do końca nie trzymało się kupy.

Westchnęłam. Zwyczajnie nie potrafiłam uwierzyć w to wszystko, co usłyszałam, i w tym leżał cały mój problem.

Nie potrafiłam, czy też nie chciałam?

Na to pytanie, tym bardziej, nie zamierzałam sama przed sobą odpowiadać. W końcu, po tych kilku, nieskończenie długich godzinach ciemności, na świecie powoli zaczęło robić się jasno. Nareszcie nadchodził świt. Leżałam na boku z szeroko otwartymi oczami, padnięta, ale bynajmniej nie śpiąca. Ciemność powoli się rozpraszała i z każdą kolejną minutą mogłam, coraz lepiej, rozróżnić poszczególne przedmioty stojące w pokoju.

Niespodziewanie moją uwagę zwrócił niezidentyfikowany dźwięk. W pierwszym momencie wydawało mi się, że być może rozlega się on tylko w mojej, nie specjalnie wypoczętej głowie, ponieważ balansował jakby na granicy słyszalności. Usiadłam skonsternowana na łóżku. Wstrzymałam oddech i wsłuchiwałam się najuważniej jak tylko potrafiłam w otaczającą mnie poranną ciszę. Zaledwie po kilku sekundach odgłos stał się wyraźniejszy.

Znałam ten dźwięk.

Moje serce zaczęło tłuc w piersi jak szalone.

Bombowiec.

Zerwałam się gwałtownie z łóżka i w kilku susach dopadałam drzwi. Szarpnęłam je energicznie, jeszcze zanim dotarło do mnie, że przecież byłam tutaj więźniem. Jednak one, ku mojemu zdziwieniu, nie stawiały najmniejszego oporu. Prawie straciłam równowagę, przygotowana na nierówną walkę z zardzewiałymi zawiasami, ostatecznie udało mi się jednak nie gruchnąć o podłogę. Mino musiał po prostu zapomnieć je zamknąć z tego wszystkiego. Jednak w chwili obecnej, było mi to jak najbardziej na rękę.

– BOMBOWIEC!!! – wrzasnęłam na całe gardło, słysząc maszynę już całkiem wyraźnie gdzieś na zewnątrz.

Mój głos poniósł się echem, po całym budynku, wracając do mnie ze zdwojoną intensywnością. Przez sekundę nic się nie działo, a potem na korytarz zaczęli wylewać się ludzie. Prawdziwy potok ludzi.

W baraku było kilka pomieszczeń przeznaczonych do spania, ale wyglądało na to, że udało mi się obudzić jednocześnie wszystkich. Słowo bombowiec unosiło się w powietrzu, jak złowieszcza mantra, powtarzana panicznie z ust do ust. Teraz już wszyscy słyszeliśmy go wyraźnie, mimo panującego wokół zgiełku.

– EWAKUACJA!!! – przez harmider przebijał się donośny głos Włada – POŚPIESZCIE SIĘ DO KURWY NĘDZY!!!

Wszystko działo się niesamowicie szybko. Niesiona najprawdziwszą ludzką falą, w ciągu kilku minut, znalazłam się na zewnątrz.

Miasto w kolorze WiśniOnde histórias criam vida. Descubra agora