XLI

55 8 9
                                    

Trzy dni. Trzy, cholerne dni. Dokładnie tyle trwała moja radość, zanim wszechświat po raz kolejny zasadził mi kopa w tyłek.

Maszerowaliśmy z Mino ulicami Podziemia i przekomarzaliśmy się niczym przedszkolaki. Szliśmy do biura Mata, który właściwie od dnia powrotu, suszył nam głowę, że musimy koniecznie do niego zajrzeć. Z początku myśleliśmy, że chodziło mu o zwykłą, towarzyską wizytę, ale po trzecim upomnieniu, doszliśmy do wniosku, że być może jednak stało za tym coś więcej.

– Mino, pamiętasz ten klub, z którego cię zawinęłam? Czarny Żuraw? – zagadnęłam.

– Jak mógłbym zapomnieć – odparł – ledwo tylko stamtąd wyszedłem, oberwałem od ciebie paralizatorem. Niezapomniane przeżycie...

– Ups, wybacz – rzuciłam niewinnie.

Mino tylko roześmiał się pod nosem.

– Jak mnie wtedy rozpoznałeś? – spytałam – miałam wrażenie, że w ogóle nawet na mnie nie patrzyłeś. Nie mówiąc już o jakimś dokładniejszym przyglądaniu się...

– Cóż – odparł – byłaś naprawdę dobra, ale nie da się tak do końca wyzbyć swoich nawyków. Ton głosu, sposób poruszania się, niektóre maniery... poza tym, co ci będę gadał, wytropiłaś w życiu więcej buntowników, niż ja zająców, wiesz jak to działa...

zerknął na mnie kątem oka. Miał rację. Przygotowując się do zamachu na niego samego, dokładnie przestudiowałam całą jego mowę ciała, mimo że do dyspozycji miałam wtedy zaledwie kilku minutowe nagranie.

– Starałam się zmieniać wszystko – mruknęłam – tworzyć sobie zupełnie odmienne alter ego.

– I słusznie – odparł.

Zamyśliłam się na chwilę.

Być może zawsze uważałam się za lepszą niż w rzeczywistości byłam? Przeceniałam swoje umiejętności?

Całe szkolenie dawałam z siebie maksimum. Próbowałam być najlepsza we wszystkim. Humanoidy jednak nigdy nie dały mi odczuć, że nie spełniałam ich oczekiwań.

Kto wie, może mogłam się jeszcze bardziej postarać... ?

– Ale sęk w tym, że nie ściągnęłaś obrączki... – odezwał się znowu, a cień łobuzerskiego uśmiechu przemknął po jego twarzy.

Aż przystanęłam w pół kroku.

– Serio? – wypaliłam – serio jej nie zdjęłam?!

Wzruszył nieznacznie ramionami.

– Jasne, to mógł być przypadek, że ty i tamta laska z żurawia miałyście tę samą biżuterię, ale twoja mina mówiła sama za siebie – dodał po chwili.

Pieprzona obrączka Dylana.

– Pełen profesjonalizm z mojej strony, nie ma co – prychnęłam dramatycznie.

– A tak jak już jesteśmy w temacie – rzucił – nieźle tam sobie poczynałaś na tym drążku, nie chcesz może tego powtórzyć? Znajdziemy ci jakiś słup...

Posłałam mu zdegustowane spojrzenie.

– Zapomnij – odparłam stanowczo – najlepiej to zapomnij, że kiedykolwiek to widziałeś.

– I co się tak od razu denerwujesz – rzucił niewinnie.

Zatrzymaliśmy się przed budynkiem, w którym urzędował Mat. Wspięliśmy się po schodach na piętro i znaleźliśmy się w jego elektronicznej świątyni.

Miasto w kolorze WiśniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz