Było późne popołudnie, gdy stanęłam przed przeszklonymi drzwiami Domu Seniora nr 3 w Dzielnicy Centralnej. Był to nowoczesny, parterowy budynek, otoczony solidnym, dwumetrowym płotem, za którym rozciągały się zadbane i gustownie urządzone ogrody. Budynek był oczywiście biały, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz.

W ręku trzymałam pokaźnych rozmiarów siatkę z różnymi przysmakami, które kupiłam w osiedlowym markecie. Byłam tu stałym klientem, zatem dostałam nawet zniżkę, na niektóre produkty. Weszłam przez rozsuwane drzwi do przestronnego holu, a w ciągu kilku sekund podjechał do mnie jeden z Asystentów. Po krótkiej weryfikacji ruszyłam za nim korytarzem. Wiedziałam, że zaprowadzi mnie w odpowiednie miejsce. W końcu wszyscy podopieczni nosili tutaj opaski z lokalizatorami. Dla własnego bezpieczeństwa, oczywiście.

Asystent zaprowadził mnie do pokoju dziennego, który jako jedyny nie był biały. Pozwolono go bowiem pomalować podopiecznym wedle ich uznania. W rezultacie na ścianach powstały dzieła, godne mistrzów sztuki impresjonizmu, zaskakujące żywiołowymi kolorami i fantazyjnymi kształtami. Znajdowało się tu obecnie kilkanaście osób, podzielonych na kilka mniejszych grupek. Jedni grali w szachy, inni w karty, część w skupieniu słuchała jakiejś audycji radiowej, a pozostali żywo ze sobą rozprawiali.

Starsza kobieta siedziała w fotelu pod oknem, opowiadając coś zawzięcie mężczyźnie naprzeciwko. Przerwała w pół zdania swoją opowieść i rozpromieniła się na mój widok jak słońce.

– Wisienka – przywitała mnie ciepłym głosem.

– Dzień dobry, pani Elu – przywitałam się – dzień dobry panie Staszku – zwróciłam się do mężczyzny.

–Ach, witaj Wiśnia – odparł uprzejmie, wyciągając do mnie dłoń na powitanie.

Postawiłam siatkę z zakupami na stole i zaczęłam rozdawać prezenty. Dla doktor Eli miałam kilka słoików jej ulubionej konfitury, pudełko czekoladek, a także dwie paczki cukierków, zaś dla pana Staszka przyniosłam, przelane do plastikowej butelki po soku, słabe piwo. Mieliśmy taki układ od miesięcy, a ponieważ alkohol był tutaj teoretycznie zakazany, musiałam sobie radzić w inny sposób. Wiedziałam, że jedno piwo w miesiącu, nikomu przecież nie zaszkodzi, a dzięki temu staruszek miał trochę radości w życiu. Nawet pani doktor nie wiedziała, o tej naszej małej umowie, którą zapewne surowo by potępiła.

– Idę rozprostować moje zgrzybiałe kości – rzucił pan Staszek, podnosząc się z fotela, chwytając w dłoń sok i puszczając do nas oczko.

Pani Ela teatralnie wywróciła oczami, a ja zaczęłam chichotać. Gdy tylko zniknął za rogiem, usadowiłam się wygodnie w fotelu.

– Jak się pani dziś czuje ? – zagadnęłam.

– A jak się mam czuć kochana? Jestem stara, wszystko mnie boli – odparła, śmiejąc się rozbrajająco – nic ciekawego się tu nie dzieje, wciąż te same plotki, tylko powtórzone w inny sposób. Lepiej powiedz, co słychać w wielkim świecie?

Wzruszyłam ramionami.

– A jakoś tam leci – rzuciłam na pozór obojętnie – ustalili datę ślubu, jest za trzy miesiące...

– I wcale ci się to nie podoba? – gładko weszła mi w słowo.

– Tego nie powiedziałam – żachnęłam się, ale ta kobieta zawsze potrafiła przejrzeć mnie na wylot.

– Ale tak właśnie myślisz – ciągnęła – zbyt długo cię znam kochanie, a twoja mina mówi sama za siebie. Może warto z tym jeszcze poczekać?

– Ale poczekać na co? – wyrzuciłam – wykręcam się od ponad roku, tak po prostu dłużej nie można. Poza tym, tym razem postawili mnie pod ścianą i Dylana też już poinformowali, gdybym spróbowała to przesunąć dowiedziałby się o wszystkim.

Miasto w kolorze WiśniWhere stories live. Discover now