XII

98 11 43
                                    

Kwadrans później siedzieliśmy już w kuchni. Zmieszczenie tutaj jednocześnie wszystkich naraz, było po prostu niewykonalne pod względem logistycznym, zatem ludzie tłoczyli się na każdym metrze kwadratowym podłogi. W dodatku w pomieszczeniu panował harmider, jak na targowisku. Każdy już o wszystkim słyszał. Co więcej, każdy miał już na ten temat coś do powiedzenia. Jakiś, potrzebny jak psu piąta noga, komentarz lub bezcenną uwagę, bez której świat, od razu stanąłby w płomieniach.

Siedziałam na parapecie, wciśnięta między ścianę, a Lili, na której kolanach nieustannie miotała się Klara, najwyraźniej nie mogąc znaleźć sobie żadnej wygodnej pozycji. Niemal naprzeciwko nas, przy drzwiach stał Mino w towarzystwie tajemniczej Heleny, która cholera wie skąd się w ogóle tu wzięła. Tobias i jego dwóch przydupasów, kręcili się nerwowo w kącie, rzucając niespokojne spojrzenia w kierunku Włada, który stał na środku ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i niezadowoloną miną.

– Zamknijcie się wreszcie – wypaliła w końcu Lili.

W ciągu pięciu sekund nastała cisza absolutna.

– Dzięki córciu – rzucił niedbale Wład.

Cała ta rodzina ma sarkazm we krwi.

– Wszyscy już o wszystkim słyszeli, więc wchodzić w szczegóły nie będę – powiedział – ale gwoli ścisłości przypomnę, że od pewnego czasu mamy tutaj u siebie gościa...

Nigdy nie sądziłam, że jest możliwe wypowiedzenie tego pospolitego słowa tak wymownym tonem.

Zupełnie jakby ktoś oznajmił ci, że jesteś tysięcznym klientem i możesz kupić co tylko chcesz na koszt sklepu, ale już na wejściu wiesz, że sprzedają tutaj tylko płyny do mycia kibla.

– ... a gość przebywa tutaj, ponieważ MY na to pozwoliliśmy, a dokładniej JA na to pozwoliłem –ciągnął, wchodząc w coraz agresywniejszy ton – przypominam też, że to dzięki mnie i mojej pozycji macie tutaj prawie wszystko czego potrzebujecie, a z każdej akcji jestem w stanie wynegocjować dla nas jak najwięcej zaopatrzenia.

Nie miałam pojęcia o czym konkretnie mówi, ale wyglądało na to, że musiał być kimś ważnym.

Nie żebym się dotychczas nie domyśliła.

–... więc ostrzegam – kontynuował – jeśli komuś z was nie pasuje nasze towarzystwo i nasze zasady, proszę bardzo – wskazał palcem za okno – tam jest las, proszę wypierdalać.

Nastała chwila grobowej ciszy.

To było rzeczywiście krótko i na temat.

– Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno, ale dla pewności doprecyzuję – odezwał się znowu Wład – żadnych bijatyk, a ona zostaje. Koniec ogłoszeń.

Machnął ręką, a ludzie w milczeniu zaczęli się rozchodzić. Dopiero na korytarzu rozlegały się pierwsze rzucane szeptem komentarze. Nie miałam najmniejszej ochoty się tam pchać, więc czekałam grzecznie, aż cała ta hałastra wyleje się na zewnątrz. Dostrzegłam, że chyba po raz pierwszy w życiu Wład mi się przygląda.

Nie zamierzałam uciekać przed nim wzrokiem. Jak raz miałam okazję mu się przyjrzeć. Jego zmęczonej twarzy, drobnym zmarszczkom i cieniom pod oczami. Był młodszy niż mi się wcześniej wydawało. Po prostu to życie tak go postarzyło, a ja z każdym dniem coraz lepiej rozumiałam dlaczego tak było.

Dostrzegłam zawieszony na jego szyi srebrny łańcuszek z malutką zawieszką. Było to niewielkie słońce, w którego środek został wstawiony błękitny kamień. Nie miałam pojęcia, czy takie coś posiadało jakąś specjalną symbolikę, ale jeszcze nie widziałam, żeby Wład kiedykolwiek się z nim rozstał. Mimo że nie sprawiał wrażenia faceta lubiącego błyskotki.

Miasto w kolorze WiśniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz