✓ | Stitches On Our Hearts

By riczekkraczek

29.4K 1.7K 442

Harry świeżo po studiach niemal szczęśliwym trafem może odbyć rezydenturę w jednym z największych londyńskich... More

00
01
02
03
04
05
06
07
08
09
10
11
12
13
14
15
16
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35 (ostatni)

17

777 46 14
By riczekkraczek

Czy Harry skorzystał z jakże miłej, acz niespodziewanej, propozycji Tomlinsona?

Może raz czy dwa, głównie wtedy, kiedy nie był pewien, która diagnoza była odpowiednia i potrzebował świeżego spojrzenia czy większego doświadczenia w wynajdowaniu niedostrzegalnego. Nigdy jednak nie przychodził do niego z niewiedzą. Wiedział, że nie tego Louis by od niego oczekiwał i pewnie powiedziałby mu to prosto w twarz, że on nie jest tutaj od wykonywania jego obowiązków. Dlatego zawsze przychodził w ostateczności.

Raz dostał nawet herbatę i było to całkiem miłe zważywszy na to, że dzień był chłodny, on zmęczony, a pacjentów wcale nie malało. Codziennie wydawało mu się, jakby pojawiało się coraz więcej osób, z coraz to bardziej zmyślnymi problemami. I nie wiedział, od czego to zależało, ale wcale mu się ta zależność nie podobała. Oczywiście zawsze próbował edukować swoich pacjentów, aby żyli w odpowiedni sposób; ze zbilansowaną dietą, dobrze dobraną aktywnością fizyczną i bez poważnych nałogów.

Ale był pewien, że może posłuchała go jedna na sto osób. Reszta zaś machnęła pewnie ręką, mówiąc sobie, że głupi lekarz głupio gada.

Ostatnie dwa tygodnie jednak spędził bez pomocnych ekspertyz Tomlinsona oraz jego herbaty.

Ten bowiem wyjechał na jakąś konferencję i na coś jeszcze, jednak Harry nie przysłuchiwał się za bardzo plotkom. W końcu nie mógł raczej nazwać szatyna kolegą, więc co go to tak naprawdę interesowało? Jasne, może sam chciałby wziąć udział w czymś podobnym, ale wiedział, że czekało na niego jeszcze kilka lat, zanim będzie na tyle szanowany.

Kilka razy podczas nieobecności szatyna rozmawiał z Monroe. Chciał upewnić się, że mimo wszystko z jego kolegą było wszystko w porządku i nie musiał martwić się na zapas. Nie było wątpliwości, że ten popełnił wielką gafę, ale Harry nie chciał kopać leżącego. Przez moment nawet przez jego głowę przeszła myśl, aby zaproponować pomoc. Spędzić trochę czasu na powtórkach albo na czymś podobnym. Finalnie jednak tego nie zrobił. Miał przecież wiele na swojej głowie, a w wolnym czasie chciał odpocząć. I nawet jeśli zdarzało mu się wtedy również czytać coś z tematyki medycznej to była to tylko jego sprawa, którą robił z przyjemnością, aby dowiedzieć się czegoś nowego.

Może wziął sobie do serca słowa Tomlinsona, aby zajął się sobą a nie nikim innym. Chociaż chciał być miły, musiał w końcu wbić sobie do głowy, że istniały jakieś granice tej uprzejmości i koleżeństwa. Tego jednak nie mówił głośno, ale ponieważ Monroe sam — na szczęście — nie proponował czegoś podobnego, to Styles nie czuł się aż tak winny, gdyby musiał odmówić. Tak mógł po prostu przemilczeć swój pomysł, czekając, aż wszystko się uspokoi.

Co ciekawe podczas nieobecności szatyna, po szpitalu zaczęli kręcić się przedstawiciele koncernów farmaceutycznych. On był jednak zbyt malutkim robaczkiem, aby ktokolwiek go zauważył i nawet cieszył się z tego powodu. Przez głowę przeszła mu jednak całkiem zabawna myśl, że to wszystko wyglądało tak, jakby ci tylko czekali, aż Tomlinson zniknie ze szpitala. Wiedział mimo wszystko, że nie była to prawda, choć w pierwszej chwili naprawdę go to rozbawiło.

A ponieważ nie musiał się niczym przejmować, to na jeden dzień pojechał nawet do rodziców i była to miła odmiana, choć ciężko było mu przekonać mamę, że był już najedzony i nie musiała robić mu nic więcej. Przecież gdyby chciał, mógłby przyrządzić sobie coś samemu. Przetrwał również jeden wielki wywiad dotyczący jego pracy w szpitalu i na każde pytanie odpowiadał cierpliwie, nawet jeśli większość już i tak im powiedział lub napisał. Ale ich zainteresowanie było dla niego naprawdę ważne i poczuł się lepiej, kiedy mógł z kimś porozmawiać, kto pracowałby w innym zawodzie od niego.

On nie miał w końcu za wiele znajomych, ale przecież medycynie poświęcił wszystko, więc to była cena, którą musiał kiedyś zapłacić. Czy narzekał? I tak, i nie. Przecież każda sytuacja miała swoje wady i zalety.

Oczywiście wypytali również o Nialla i Harry powiedział również kilka rzeczy, nie chcąc jednak wdawać się w szczegóły, gdyby Horan jednak tego nie chciał.

Co gorsza, padły również pytania o jego życie uczuciowe. Czy poznał kogoś miłego w szpitalu, nawet i jakiegoś przystojnego pacjenta, któremu uratował życie. Musiał wtedy dobre pół godziny tłumaczyć, że zajmował się teraz swoimi obowiązkami w pracy, a nie romansowaniem. Mama jednak naciskała, będąc pewną, że na pewno poznał kogoś, kto wpadł mu w oko. Ale Harry zdecydowanie nie zamierzał się przyznawać, że jedyna osoba bliska jego gustom był Tomlinson. I to nie była jego wina, że akurat takie osoby mu się podobały. Co oczywiście nie znaczyło, że czuł cokolwiek do szatyna. Cenił go jako specjalistę, ale miał również pewne miejsce w swoim sercu dla tego paskudnego, acz jakże zabawnego, poczucia humoru.

Dlatego właśnie rodzicom nie powiedział nic, prócz tego, że na razie najważniejsza była praca. A Tomlinsonem nie musiał się martwić jeszcze przez kilkadziesiąt godzin, ponieważ kiedy on był u rodziców w niedzielę, tak ten miał wrócić do Anglii w poniedziałek, a na dyżur przyjść we wtorek. I to nie tak, że Harry specjalnie pytał, ale ludzie lubili gadać, więc on słuchał.

Jednak wracając do pracy; ta faktycznie była ważna, ponieważ dzień później — w poniedziałek, który od rana przywitał go deszczem i nieprzyjemnym wiatrem — Harry znów był w szpitalu. I poczuł, jak cudownie było wrócić jednak do rodziny. Nie musiał się niczym martwić chociaż przez jeden dzień.

Teraz próbował nie zasnąć, co wcale nie było jednak takie łatwe, kiedy oczy same się mu zamykały. Noc jednak była koszmarna, a on miał problemy z zaśnięciem w swoim mieszkaniu, kiedy chciał zdrzemnąć się gdzieś koło drugiej. Czuł, jakby miał piasek w oczach, a jeszcze zostały mu dwie godziny. Jasne, wypił kawę, starał się z kimś rozmawiać, a nawet wyszedł na chłód, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, ale nic, dosłownie nic, nie chciało mu pomóc.

— Przynajmniej teraz jak padnę, to nie będzie żadnego problemu — mruknął do siebie Harry, upijając nieco wody ze swojego kubka. Słyszał szum niektórych urządzeń, szuranie chodzącego personelu i pochrapującego pacjenta, co powodowało, że zaczynała boleć go głowa.

Spojrzał na zegarek, ale nie minęła nawet minuta od momentu, w którym sprawdził godzinę poprzednio. Obiecał sobie, że kiedy wstanie, zadba o siebie, bo te nocne dyżury wykończą go w którymś momencie. Na samym początku miał swoje małe rutyny, ale to było kilka miesięcy temu, kiedy był młody, głupi i pełen niezrozumiałych teraz dla siebie marzeń.

Może gdyby jeszcze nie siedział jeszcze wcześniej w szpitalu, to byłoby inaczej. Teraz jednak był w swoim stadium marudzenia i pesymizmu.

W końcu podniósł się, robiąc sobie kawę. Nie chciał zasypiać, wiedząc, że mógł nie obudzić się po godzinie, a dopiero gdzieś w południe. Musiał jakoś wytrzymać i cieszył się, że używał komunikacji miejskiej albo nóg, aby gdzieś dotrzeć, ponieważ nie sądził, aby udało mu się siąść w swoim stanie za kółko. A ostatnim czego chciał to spowodowanie wypadku.

Miał tylko nadzieję, że reszta tygodnia będzie w porządku, bo jeżeli taki był początek, to on już zaczął się tego obawiać.

Na szczęście może jego myśli tylko były takie paskudne, ponieważ przez kolejne dwie godziny był względny spokój. Jasne, to nie tak, że nie pojawił się żaden pacjent, ale nie było żadnego ciężkiego przypadku czy wypadku. Ucieszył się nieco z tego, ponieważ nie musiał wysilać się i skupiać pomimo zmęczenia.

A kiedy nadeszła jego upragniona godzina, to nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek chciał z taką prędkością popędzić po swoje rzeczy. Zatrzymała go jednak rzeczywistość, kiedy jeszcze pół godziny musiał spędzić przy jednym pacjencie na sali. Jednak myśl o powrocie do domu była warta nawet te kilka minut.

— W końcu do domku, nareszcie do domku — nucił pod nosem Styles, chociaż musiał przyznać się, że czuł się tak, jakby był pijany i wracał z baru a nie pracy. Jednak radość zagłuszała te myśli.

I gdy właśnie szedł tak po swoje rzeczy, nie spodziewał się, że pierwsze co zobaczy, to Tomlinson stojący z jakimś facetem niedaleko recepcji. Po tej nocy aż zapomniał, że ten miał wrócić, ale przecież teraz żył z nim w całkiem niezłych stosunkach, więc nie widział żadnego problemu. Ale jego marsowa mina mówiła Stylesowi, aby starać się przejść tak, aby Tomlinson go nie zauważył. Założone ręce i niechętna do współpracy postawa jedynie go w tej kwestii upewniały. Ostatnim razem skończyło się to przecież tym, że musiał brać dodatkowego pacjenta.

Zaś mężczyzna, z którym ten rozmawiał, łudząco przypominał Harry'emu jednego z przedstawicieli koncernu farmaceutycznego. Wydawało mu się, że ten mignął mu nawet kilkukrotnie przed oczami

Tym razem nie miał pojęcia — i nawet nie chciał o tym myśleć — jakie byłyby skutki zwrócenia na siebie uwagi.

Ale przecież co to był za problem dla jego wewnętrznego pecha, aby jego największe antymarzenie stało się jednak prawdą?

Oczywiście, że nie był to żaden problem. Nawet najmniejszy.

Nie mając innego wyjścia, zbliżył się do ich dwójki, zastanawiając się, co zrobić, aby jak najlepiej schować się między mniej lub lepiej zadbanych roślinami.

— Przejdziemy do twojego gabinetu, Louis, tam porozmawiamy — powiedział przedstawiciel, a Harry widział, jak brew szatyna unosi się niebezpiecznie.

— Czy ty jesteś głuchy? Co rok ci powtarzam, że nie prędzej wbije sobie długopis w oko niż cokolwiek podpiszę i na cokolwiek się zgodzę — odpowiedział szatyn, wyglądając na zmęczonego rozmową. — Dopiero wróciłem z wyjazdu i ostatnie na co mam ochotę, to wasze przepyszne ciastka, długopisy i funty, które mi wciśniecie.

— Co rok mówię ci również, jak wiele tracisz.

— Nie jestem Liamem, nie urobisz mnie w to gówno dla kasy — warknął Tomlinson, zabierając coś, co leżało na blacie recepcji i już chcąc wyminąć przedstawiciela. — Dalej nie wiem, jak ten idiota zgodził się na podpisanie kontraktu z wami.

I, cóż, w oczach Harry'ego facet zaczął jawić się jako bohater dosłownie, wchodząc drugiemu lekarzowi w drogę, nie chcąc odpuścić za wszelką cenę. Wiedział, że gdyby zrobił to ktokolwiek z personelu, to wolał sobie nawet nie wyobrażać tego, co by się działo.

— Louis, nie wysłuchałeś nawet, co mam ci do powiedzenia.

— Ja ci coś powiem i radziłbym ci mnie wysłuchać raz a porządnie. To uwaga, bo mówię: pocałuj się w dupę. A teraz żegnam, zaraz zaczną pojawiać się w dużych ilościach pacjenci, którzy są dla mnie ważniejsi od ciebie.

Harry specjalnie skulił ramiona, aby w razie czego szatyn go nie dostrzegł. Pech jednak chciał, że tym razem, to wcale nie Louis postanowił podnieść mu ciśnienie, a sam przedstawiciel, który nagle go wypatrzył, przyciągając do siebie.

— O, no proszę, jest pan może lekarzem? Potrzebuję opinii, jedynie sekundę!

Styles łypnął na niego, również rzucając spojrzenie w stronę Tomlinsona, który wyglądał tak, jakby miał zabić faceta żywcem.

— Ja tu tylko sprzątam, naprawdę, tylko sprzątam... O, tak mopem sobie jeżdżę, szmatką wycieram, takie tam — odpowiedział brunet, chcąc jak najszybciej uciec.

— Głupoty, widzę przecież, że mam przed sobą lekarza. Koncern ma świetne leki, ale doktor Tomlinson tego nie widzi.

— Grimshaw, proszę cię, zostaw go w spokoju — odezwał się szatyn, przewracając oczami. — To rezydent, a nie żaden ordynator, żebyś dostał za niego odznakę wazeliniarza roku.

— Czyli przyszła nadzieja naszego pokolenia, kiedy ty pójdziesz już na emeryturę. Myślę przyszłościowo — odpowiedział ten, pokazując palcem na swoje czoło, chcąc udowodnić, jak świetnie pracował jego mózg. — Louis, ile lat się znamy?

— Za dużo. I to mnie martwi, że nadal nie masz zakazu zbliżania się.

— Sam musisz przyznać, że to co ci proponuję to świetny układ. O panie... Panie doktorze Styles, proszę mi powiedzieć, czy to zawsze jest taki uparciuch?

Bał się jednak odpowiedzieć, więc przerzucał spojrzenie to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc, co miał zrobić, aby móc z tego miejsca uciec.

— Louis ten kontrakt to świetna okazja.

— Ta, w rankingu świetności umieściłbym go gdzieś między nawrotem raka a antyszczepionkowcem. I puść go, zanim oskarżę cię o napaść na pracownika szpitala.

Grimshaw spojrzał na Tomlinsona ze zmrużonymi oczyma, jakby chciał coś udowodnić lekarzowi. Na szczęście jednak uwolnił Harry'ego ze swojego żelaznego uścisku, choć jego spojrzenie nadal spoczywało na szatynie, jakby próbował dojść do czegoś w swojej głowie.

Ale w końcu uśmiechnął się, zwracając się do bruneta.

— Doktorze Styles, nasz koncern organizuje takie małe wydarzenie. Targi leków, drobne przyjęcie. Myślę, że to doskonała okazja, aby zapoznać się z branżą. Im wcześniej, tym lepiej. Mam tutaj takie zaproszenie... Jedyne w swoim rodzaju. Nalegam, warto wyrobić sobie odpowiednie kontakty na przyszłość.

Jednak Louis wyrwał kopertę, zanim Grimshaw wcisnął ją Stylesowi, chowając zaraz do kieszeni swojego kitla.

— Nie wciskaj mu tego szajsu do głowy, cholera jasna.

— Szajsu? Louis, ranisz moje serce.

— Ale jak będziesz się wykrwawiał, to zrób to w pobliżu innego szpitala — burknął Tomlinson. — I skończ mnie męczyć, kolejny rok do mnie przychodzisz, a ja kolejny rok mówię ci, że nie.

A Harry, nie mając zamiaru marnować ani chwili dłużej, rzucił szybkie pożegnanie, po prostu zwiewając, kiedy ta dwójka przestała zwracać przez moment na niego uwagę.

Tylko jeszcze nie wiedział, jak to wszystko mogło się potoczyć.


Continue Reading

You'll Also Like

53.3K 4.3K 31
🄼🄰🄻🄴🄲 🄵🄰🄽🄵🄸🄲 Alexander Lightwood to 18-letni pracownik McDonald's, który zaczął pracę w danej jadłodajni po wyprowadzeniu się z rodzinneg...
95.3K 8K 38
Harry nie mówi. Nigdy nie mówi. Nikt nie chce go słuchać. Jest samotny. Jego tata umarł, a jego siostra się zabiła. Kiedy jego mama również umiera z...
9.5K 822 19
Wielka przygoda z dramą w tle. Charlie, uczestniczka z Polski, wchodzi w świat Eurowizji z przytupem. Jest pewna siebie, ciesząc się z tego wielkiego...
84.9K 3K 47
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...