✓ | Stitches On Our Hearts

Bởi riczekkraczek

29.4K 1.7K 447

Harry świeżo po studiach niemal szczęśliwym trafem może odbyć rezydenturę w jednym z największych londyńskich... Xem Thêm

00
01
02
03
04
05
06
07
08
09
10
11
12
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35 (ostatni)

13

739 46 17
Bởi riczekkraczek

Pechowa passa Harry'ego wydawała się trwać i trwać.

Najpierw musiał zmierzyć się z powiedzeniem o nieuniknionej śmierci z powodu choroby, na którą nie było lekarstwa. To w jakiś sposób odcisnęło na nim swoje piętno, chociaż wiedział, że to nie mogło sprawić, aby jego praca stała się w jakikolwiek sposób gorsza. Musiał przywyknąć do tego, że będzie musiał oznajmiać takie wiadomości pacjentom.

Jednak to wcale mu się nie podobało.

Powoli upadały jego dziecięce marzenia, że będzie tym, który znajdzie lek na wszystkie choroby świata. I okej, już jako nastolatek miał świadomość tego, że nie uda mu się uleczyć wszystkich, choć nadal tliła się w nim ta mała iskierka.

Ale teraz ta przygasła.

Było to dla niego w jakiś sposób gorzkie, niezależnie od tego, jak próbował powiedzieć sobie, że przecież taka była natura świata, w którym przyszło mu żyć. Oczywiście było to ciężkie, ale uznał, że jedynym remedium na jego problemy będzie czas. Czas, który pozwoli mu się w jakikolwiek sposób przystosować do tego, co jeszcze szykowały dla niego szpitalne korytarze.

Na pewno w tym wszystkim pomagały również słowa Tomlinsona. Ten zdecydowanie wiedział więcej o tym wszystkim niż sam Harry, a zresztą szatyn w swoich słowach brzmiał naprawdę bardzo logicznie. Jakby nie próbował go bezsensownie pocieszać, ale przekuć to wszystko w coś, z czego Styles miał mieć możliwość skorzystania w przyszłości. W rozwinięciu swoich skrzydeł o kolejne piórko.

W domu oczywiście może pozwolił sobie na upust emocji, ale wiedział, że kiedy tylko wyjdzie poza swój azyl będzie musiał żyć logiką i rozumem. I w jakiś sposób czekał na to wyjście, aby zająć swoje myśli czymś innym.

Ale ten dzień wcale nie miał być lepszy od poprzedniego. Jedyna różnica miała polegać na tym, że zamiast dobijającego smutku, miał poczuć złość.

Kiedy przyszedł do pracy, a Tomlinson rozdział im bez słowa zadania, nic nie zapowiadało tego, że kolejny dzień będzie dla niego tak samo uciążliwy. Z rana porozmawiał z kilkoma osobami, czując, że poprawił mu się nieco humor. A nawet jeśli nie do końca poprawił, to przynajmniej sprawiło to, że poczuł, że nie był w tym wszystkim sam. W końcu reszta grupy przeżywała te same problemy co on.

Nawet ta sama dziewczyna, która do tej pory była bardzo arogancka we wszystkim, wydawała się rozumieć te same problemy. I chociaż mówiła tak, jakby wcale to na nią nie wpływało, to Harry był pewien, że ta jedynie kłamała, aby poczuć się lepszą od innych. Nie chciał wyprowadzać jej z błędu, pozwalając żyć w swojej bańce. Jeżeli to było coś, co jej pomagało, to dlaczego miał to niszczyć? Każdy w końcu w swój sposób radził sobie z problemami.

— A dajcie spokój, ostatnio musiałam powiedzieć o chorobie trzylatka. Nie miałam wyjścia, musiał powiedzieć, ale dobry tydzień to we mnie siedziało — powiedziała jedna z nich, a reszta pokiwała głową w zrozumieniu. Harry zaś, choć może nie powinien, poczuł się w jakiś sposób lepiej, że on nie musiał mówić takich wiadomości zmartwionym rodzicom.

Nadeszła jednak godzina, kiedy rozeszli się do swoich obowiązków. Życzyli sobie dobrego dnia i Harry ruszył do Sali, w której miał czekać na niego pacjent. Chciał być pełen optymizmu, że będzie to ktoś miły, z mało problematycznym schorzeniem.

Ale kiedy wszedł i zobaczył wykrzywioną w obrzydzeniu twarz, zrozumiał niemal natychmiastowo, że nie będzie tak łatwo. Obiecał sobie jednak w duchu, że zrobi wszystko, aby sytuacja stała się znośna, choć wydawało się, że nawet on w to nie wierzył, a nie wymienił z mężczyzną ani słowa.

— Dzień dobry... — zaczął ze spokojem Styles, pragnąc, aby wszystko przebiegło jak najspokojniej, a co ważniejsze, jak najszybciej.

— No w końcu, ile mogę czekać! Mówiłem już dwom pielęgniarkom, aby otworzyły okno, bo ja nie jestem w stanie wstać! Nareszcie pojawił się książę.

Harry uniósł delikatnie brew, zastanawiając się, jak wielkim błędem będzie to, jeżeli wyjdzie i nigdy więcej do tej Sali nie wróci. A przynajmniej dopóki ten człowiek będzie w niej leżał.

— Nie jestem pielęgniarzem, proszę pana — odpowiedział brunet, podchodząc i otwierając okno zgodnie z życzeniem pacjenta, aby uniknąć dalszych awantur. — Jestem pańskim lekarzem.

— Lekarzem? To chyba jakiś żart. Ile ty masz lat?

— Dwadzieścia siedem, proszę pana. Skończyłem również odpowiednie studia, jeżeli to również to również jest niepewną kwestią. Mogę zająć się swoją pracą, która dotyczy pańskiego zdrowia?

— Byle szybko, zobaczymy, czy cokolwiek dały ci te twoje studia — burknął pacjent, a Harry starał się ugryźć w język, aby nic nie powiedzieć. Może jednak coś bolało go albo kłopotało na tyle, że zachowywał się właśnie w taki sposób.

— Co może powiedzieć pan o swoich objawach?

— A czy nie ma wszystkiego w tych papierkach? — parsknął ten, unosząc wzrok, jakby to było oczywiste. — Chyba po to musiałem to wszystko wypełniać!

— Oczywiście, ma pan rację, aczko...

— Nie ma żadnego ale czy aczkolwiek. Powiedziałem już, co wiem.

— To nie jest przesłuchanie, ale chcę dowiedzieć się jak najwięcej. Rozumiem, że jest pan zdenerwowany, jednak słowo pisane nie odda tego, co pan czuje. Tików w mięśniach, dokładnego odczucia. Pytam dokładnie o to. Może pan odpowiedzieć?

Ten spojrzał na niego ze zmrużonymi oczami, a Harry czuł, jak z każdym oddechem uchodziła z niego jakakolwiek chęć do przebywania w tej jednej sali. Ten w końcu zaczął coś mówić, ale szczerze mówiąc, o wiele więcej był w stanie dowiedzieć się z karty. Ten nie wyglądał na zainteresowanego współpracą nawet w najmniejszym stopniu.

— Czy ty na pewno jesteś lekarzem? Proszę przysłać do mnie kogoś kompetentnego.

— Zapewniałem, że mam odpowiednie kompetencje, aby zająć się pańską chorobą, musi pan jedynie współpracować. Zlecę badania i wtedy będę mógł wykluczyć część możliwości, w tym samym czasie obserwując pański stan.

— Chcę wiedzieć, co jest ze mną teraz! Powiedziałem, że chcę, aby zbadał mnie prawdziwy lekarz!

— No dobrze, zacznijmy od początku tylko bez żadnych nerwów — powiedział Harry na skraju swojej cierpliwości. Był naprawdę gotowy, aby wyjść, znaleźć Tomlinsona i rzucić w niego kartą. Domyślał się, że ten musiał zrobić to specjalnie, z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem na ustach. — Mam tutaj zapisane, że zauważył pan u siebie ból klatki piersiowej, uczucie ukłucia w rękach...

— Mówiłem, że mam atak serca, ale nikt nie chciał mnie słuchać!

— Nie sądzę, aby miał pan atak serca. Nawet nie jesteśmy w pobliżu. Wracając, pielęgniarka zapisała również spostrzeżenie o wypadających włosach. To prawda?

— Tak!

— Bez krzyków, proszę. Nie wygląda pan na osłabionego, akcja serca w normie, nie wiem, kto postawił panu diagnozę o ataku serca.

— Przeczytałem na internecie! I widzę, że ten internet wie więcej od lekarzy.

— Zrobimy badania, wykluczające pański atak serca, nawet jeśli nie ma ku niemu wskazań — zaczął Harry, już bojąc się, co stanie się, jeśli zacznie wymieniać jakąkolwiek nazwę badań, której mężczyzna nie zrozumie. — Proszę odpoczywać, zaraz pojawi się ktoś, kto zabierze pana do odpowiedniego gabinetu.

Harry, nie czekając ani chwili dłużej, wyszedł z sali, nie mając więcej cierpliwości. Na jego nieszczęście musiał porozmawiać z Tomlinsonem, jeżeli miał w planach oddać nieprzyjemnego pacjenta komuś innego. Spojrzał jeszcze raz na kartę, której nawet nie zdążył zostawić i zaczął ją na spokojnie czytać, mogąc nareszcie zastanowić się nad wszystkim na spokojnie. Na ten moment miał kilka całkiem niezłych teorii, ale wiedział, że bez dowodów były to tylko przypuszczenia.

Wiedział, że na tym etapie mógł kazać zrobić proste badania i później zobaczyć, jakie będą wyniki. Najważniejszym jednak było dla niego to, aby pozbyć się tego balastu ze swoich ramion, bo czuł, że każde kolejne spotkanie z nieprzyjemnym pacjentem będzie przebiegało dokładnie w ten sam sposób. Oczywiście nie zamierzał odpuszczać od razu, chociaż może powinien. Na razie liczył na szybką diagnozę i wypisanie pacjenta do domu.

Nie mógł jednak nie przyznać, że w jego głowie nie pojawiały się myśli o tym, żeby zwrócić się jednak do Tomlinsona o zmianę pacjenta. Ale przecież obiecał to i sobie, i szatynowi — że nie zawiedzie. A jeżeli teraz się podda, dokładnie zrobi to, czego miał nie robić.

Z westchnięciem ruszył dalej, mając najmniejszą iskierkę nadziei, że jednak uda mu się przekonać do siebie niechętnego pacjenta.

Musiał odejść jak najdalej od tego człowieka, bo na samo jego wspomnienie, przypominał sobie ten bezczelny głos, oceniający kto nadawał się na lekarza, a kto nie.

Cholerny dupek, pomyślał sobie Styles, przeczesując włosy.

Kiedy powiedział, jakie badania miały zostać wykonane, przeszedł się, aby sprawdzić, czy ktoś nie potrzebował pomocy. Nie mógł zadręczać się złośliwościami pacjenta, bo chociaż spotkał się już z kilkoma do tej pory, to wydawało się, że ten był najgorszym przypadkiem ze wszystkich. Razem wziętych.

— A co to, panie Styles? Wygląda pan, jakby miał robić sekcję pana pacjenta w mało sterylnych warunkach.

Spojrzał na Tomlinsona, który pojawił się znikąd. Może nie aż tak znikąd, ponieważ miał tego dnia być ich opiekunem. Harry przymknął oczy, nie mając ochoty rozmawiać na ten temat.

— I jak sprawuje się pacjent? Słyszałem, że to nieokiełzany okaz — rzucił z ironią szatyn, wpatrując się w korytarz, jakby chciał wzrokiem odnaleźć salę, na której leżał nieprzyjemny mężczyzna.

— Nie wiem, co uważa pan za takie zabawne, doktorze. Jest chamski, podważa wszystko, co tylko powiem i pewnie obraził mnie więcej razy niż jestem w stanie sobie teraz przypomnieć... Nie mam siły tam wracać. Specjalnie go dostałem? To jakaś kara?

Tomlinson zacmokał, jakby chciał zacząć mówić do małego dziecka, które jeszcze niekoniecznie rozumiało, jak działał świat. Harry widział, że ten zrobił się nieco bardziej napięty, jakby mimo wszystko jego słowa go rozzłościły. Cóż, w końcu brunet w jakiś sposób próbował podważać jego autorytet.

— Doktorze Styles, ja wiem, że może pan sobie wiele wyobrażać, ale to jest szpital, a ja nie żongluję zdrowiem pacjentów jak żartem czy karą. Jeżeli ma pan jakieś inne zdanie na ten temat, to zacznę się zastanawiać, czy traktuje pan to miejsce poważnie. A przynajmniej nie tak poważnie, jak ja do tej pory podejrzewałem.

Po chwili mężczyzna minął Harry'ego, oddalając się na kilka kroków, a brunet stał tak na korytarzu, czując w pewien sposób winę za to, co powiedział.

W końcu szatyn rozdawał im sale tak szybko, że Styles zwątpił w to, aby ten specjalnie zapamiętywał wszystko wcześniej. Pewnie łączył byle jak nazwiska z pacjentami, aby tylko wykonać swoją część zadania.

Ale wtedy Louis odwrócił się, a ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą.

— Ma pan jednak rację, tego pacjenta przydzieliłem panu osobiście. A teraz proszę wracać do pracy.

I chociaż obiecał sobie, że przeprosi Tomlinsona za swoje zachowanie, tak teraz jego postanowienie poprawy zostało spalone w głowie na popiół. Zacisnął dłonie w pięści, powstrzymując krzyk złości.

Szybko jednak wypuścił powietrze, wiedząc, że musiał się uspokoić. Przecież czekały go badania i walka z samym sobą, aby nie powiedzieć komu innemu kilku słów za dużo.

Bo teraz zamierzał pokazać Tomlinsonowi, że da sobie radę nawet z najgorszym pacjentem, na jakiego tylko mógł trafić.


Đọc tiếp

Bạn Cũng Sẽ Thích

85.2K 3K 47
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
348K 18.9K 54
Loius Tomlinson przeciętny Brytyjczyk przyjeżdża z Doncaster do Londynu po długoletnim związku zakończonym fiaskiem. Zdradzony ale mimo wszystko twa...
981 112 10
Króciutka historia o tym, jak Louis dosłownie zamienia się w jeża i próbuje wydostać się z tych niespodziewanym tarapatów. Trochę jak klasyczna b...
8.1K 1.7K 19
W życiu popełnia się wiele błędów, ale one uczą nas jak żyć. Najważniejsze, aby ich nie powtarzać w przyszłości i działać z rozwagą. Opowiadanie ins...