She wanna be a GOOD GIRL

By Missudi

460K 14.5K 5.7K

Osiemnastoletnia Katherine pojawiła się w złym miejscu o złej porze i wpadła w sidła bandziora. Czy zdoła z n... More

Prolog
1 (Na kolanach)
2 (Strzał)
3 (Wybieraj)
4 (Współudział)
5 (Pilna potrzeba)
6 (Noc w motelu)
7 (Podświadoma ochrona?)
8 (Wymiary ciała)
9 (20 cm)
10 (Nie wyglądam)
11 (Nie jestem Ava)
12 (Nie do mnie)
13 (Definicja okropieństwa)
14 (Zaufam ci, gdy zabijesz)
15 (Wyrzuty rozumu)
16 (Nie wiesz nic)
17 (Moje życie nie jest nudne)
18 (Trzeba dopłacić, kochanie)
19 (Szczęście ma nazwisko)
20 (Piekło zapłonęło)
21 (Skąd wiesz, mamo?)
22 (Piękny dom)
23 (Jak długo tu stoisz?)
24 (Duszę się, gdy ciebie tu nie ma)
25 (Zapraszamy na środeeeeczek!)
26 (Czego chcesz?)
27 (Jesteś wyjątkowy)
28 (To koniec)
29 (Nie. Miałam. Wyjścia.)
30 (Największa przyjemność)
31 (Co ty tu robisz?)
32 (Co, jeśli pojawi się niedźwiedź?)
33 (Ja tego nie robię!)
34 (Wiem, że tam jesteś)
35 (Co w niej takiego jest?)
36 (Jestem zmęczony)
37 (Przepraszam, że cię zdradziłam)
38 (Po prostu o tym zapomnijmy!)
Epilog cz. 2
Kilka słów od autorki

Epilog cz. 1

9.1K 274 254
By Missudi

Pierwsza część epilogu

Przekleństwa, 16+

~* * * ⁂* * * ~

Tydzień później

Damon POV

Pomimo środka lata chmury nieustannie zalewały Kerseytown deszczem. We wtorkowy poranek szedłem szybko chodnikiem, obserwując jak spowite mgłą miasteczko leniwie budzi się do życia. Sklepy i restauracje otwierały swoje drzwi, wzrastał ruch na ulicy. Ludzie chodzili z parasolami, a ja chroniłem się przed deszczem jedynie pod płaszczem z kapturem, chowając przy brzuchu papierową torbę ze świeżymi bagietkami.

Biegiem przemierzyłem kawałek nadmorskiej plaży i wszedłem po schodach na taras ekskluzywnej willi, którą traktowałem jako spadek po Gaelu. W rzeczywistości nieruchomość należała do słupa. Kimkolwiek był, albo jeszcze się nie dowiedział, że mój biedny dziadek nieszczęśliwie spadł ze schodów, albo nie obchodziło go co dalej z budynkiem. Ja posiadałem zapasowy klucz i robiłem z niego użytek.

Wszedłem do domu, zdjąłem kurtkę i buty, a potem ruszyłem do kuchni. Ku mojemu zdziwieniu, Katherine już nie spała. Siedziała przy stole, ubrana w shorty i top, i nakładała czysty plaster na zabliźniającą się ranę po nożu.

— Hej, skarbie — rzuciłem i położyłem bagietki na kredensie. — Szybko wstałaś.

Spojrzała na mnie zamyślonym wzrokiem, po czym przeciągnęła się z westchnieniem i stwierdziła powściągliwie:

— Chyba odespałam tamte wydarzenia.

— Dobrze słyszeć — odparłem wesoło i podszedłem do niej, żeby pocałować ją w usta na powitanie.

Cofnęła lekko głowę, ale oddała krótki pocałunek i uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę. Ucieszyłem się w duchu, że mnie nie odepchnęła. Dopiero od dwóch dni stopniowo opuszczała barierę, którą wzniosła między nami. Doceniałem jednak, że w ogóle tolerowała moją obecność.

Spojrzałem na jej śliczną twarz. Wyglądała już dość zdrowo, choć rysowały się na niej przeżyte cierpienia i ciężkie myśli. Coś mnie ścisnęło w żołądku na wspomnienie tego, jaką ją ujrzałem w kryjówce Cilliana, zmizerniałą, posiniaczoną i z łańcuchem przypiętym do nogi.

W tamtym momencie z ogromnym trudem stłumiłem wybuch zmartwienia, współczucia i furii, które paliły mnie od środka. Ręce rwały mi się jednocześnie do ratowania Katherine i do zamordowania Cilliana. Niestety, musiałem opanować nerwy. W budynku przebywało zbyt wielu ludzi. Kontynuowałem więc nałożony wcześniej plan. Zgrywałem śmiertelnie urażonego ex-kochanka i próbowałem odciągnąć dziewczynę od dużej grupy zabijaków Cilliana.

Niestety, popełniłem dwa błędy, które trochę wzbudziły jego czujność. Pierwszy: zakradłem się do Katherine, żeby przygotować obronę przeciw prowokacjom przed jakimi ostrzegał mnie Malcolm, znający się z Cillianem od lat. Drugi: nie zachowałem pokerowej twarzy, gdy walczyłem z falami troski i gniewu, po tym jak porywacz kazał mi ją dusić.

Musiałem się przed nim zrehabilitować. Jeszcze nigdy nie czułem do siebie takiego obrzydzenia jak wtedy, gdy udawałem obojętność na to, że ją obłapiał i, z tego co widziałem po jej minie, okazywał podniecenie. W powietrzu dawało się wyczuć zwyrodniałą intencję, ale przypuszczałem, że Cillian tylko blefował. Gdzieś niedaleko kręciła się jego żona.

Jednak nie miałem pewności, czy byłaby przeciwna. Kiedy rozmawiałem z nią po raz pierwszy dogadując szczegóły współpracy, chwaliła się tym, jak podle traktowała Katherine. Ta zdemoralizowana suka mogła nie dbać o to, czy jej mąż się z kimś zabawia. Może nawet robił co chciał, nie biorąc jej zdania pod uwagę.

Wytrzymałem więc. Stłumiłem rozsadzającą mnie wściekłość na Cilliana i pragnienie pokazania Katherine, że przyszedłem ją uratować i wcale nie byłem obojętny na jej krzywdę. Wyczekałem do momentu, w którym żaden zakochany frajer nie utrzymałby nerwów na wodzy, a potem odszedłem. Cillian nie miał już podstaw, by podważać moją nienawiść do Katherine. Podejrzewałem, że jeszcze chwilę zaczeka aż zawrócę, lecz w końcu musiał uwierzyć w szczerość naszej współpracy.

Udało się. Przenieśliśmy Katherine do jednego z podmiejskich domów, który kończyłem urządzać pod wynajem. Stał w pustej okolicy, więc idealnie się nadawał do mojego planu. Zamierzałem zamknąć dziewczynę w pokoju piętro wyżej, opuścić budynek, wrócić tylnym wejściem i zastrzelić porywaczy. Było ich czworo, choć Freyę mogłem wykluczyć z równania. Miała tylko glocka 43 wciśniętego pod pasek spodni na plecach i wiedziałem, że nie zdąży go wyjąć na czas. Za to jej podwładni uzbroili się w berrety 92 FS i trzymali je w rękach albo w przedniej kaburze.

Ja uzbroiłem się w Colta M1911, którym strzelałem od trzynastego roku życia. Gael zmuszał mnie do ćwiczeń pod okiem jego człowieka. Obaj mówili, że mam świetnego cela, bo bardzo rzadko pudłowałem. Może dlatego, że podczas naciskania spustu nie miałem nic do stracenia. Teraz, gdy musiałem ratować Katherine, stresowałem się, że wplączę nas w strzelaninę i popełnię błąd, który będzie nas kosztował życie.

Na szczęście to porywacze dali ciała. Nie zgodzili się, by przenieść Katherine do pokoju na górze, a ja nie chciałem zostawić jej z nimi samej, bezbronnej i przestraszonej. Dlatego spontanicznie oddałem pierwszy strzał i zrobiłem sobie z Frei żywą tarczę. Rozkazała swoim pozostałym ludziom, żeby opuścili broń, ale oni niepokojąco opieszale reagowali na jej słowa. Już miałem powiedzieć do Katherine, żeby się schowała, gdy sama dała nura za sofę.

— Co ty odpierdalasz?! — wrzasnął jeden z typów. — Puść Freyę!

— Puszczaj ją w tej chwili! — zawtórował drugi.

— Opuśćcie broń i połóżcie na podłodze! — nakazałem kilkukrotnie, na co tylko cofali się w stronę kuchni, a spanikowana Freya, którą ciągnąłem do ściany, przekrzykiwała mnie powtarzaniem:

— Zróbcie, co każe! Zróbcie, co każe! Zróbcie, co każe!

Jeden z nich popełnił kolejny, tym razem śmiertelny błąd. Strzelił do Katherine. Gdyby nie spudłował, to nie umarłby tak prędko, ponieważ najpierw urządziłbym mu piekło na ziemi.

Wreszcie pozwoliłem Frei uciec i mogłem wziąć Katherine w ramiona.

A ona zniknęła. Uciekała przede mną. Pobiegłem za nią i zobaczyłem, że pędzi do prowadzących w górę schodów. Może liczyła, że na piętrze znajdzie jakieś schronienie, ale ja wystraszyłem się, że z szoku i paniki postanowi wyskoczyć przez okno. Złapałem ją, a ona od razu zaczęła krzyczeć i płakać. Bała się mnie i to łamało mi serce. Myślała, że zabiłem Norę i uważała mnie za potwora.

Powiedziałem jej, że wcale tego nie zrobiłem. Zwaliłem śmierć kobiety na Koena. Mówiłem głośno i szybko, aby zagłuszyć skołowane myśli w głowie Katherine. Przygotowałem proste wyjaśnienia:
1. Nora uległa fanatyzmowi własnej sfery obyczajowej i uznała, że Katherine jest dla mnie tak okropną żoną, że zasługuje na śmierć - wiarygodne, biorąc pod uwagę wykład, jaki Harlan zrobiła dziewczynie w kuchni.
2. Koen zabił małżeństwo, żeby nas chronić – zrozumiałe.
3. Amnezja – konieczna, by Katherine mogła wrócić do normalności.

Miała wątpliwości co do przedstawionej przeze mnie wersji wydarzeń, lecz ostatecznie mi uwierzyła. Najważniejsze było to, że nie zabiłem Nory. Dziewczynie wyraźnie ulżyło, że nie okazałem się takim niegodnym zaufania potworem, za jakiego mnie wzięła. Pragnąłem ją przytulić i wycałować, zapewnić, że moje uczucia do niej się nie zmieniły, ale okiełznałem emocje, bo widziałem, że ona potrzebowała wytchnienia. Wiele przeszła i nie była w nastroju na deklaracje czy czułości.

Przynajmniej nie drżała już z lęku przede mną. Wziąłem Katherine na ręce, by zanieść ją do samochodu. Kiedy trzymałem dziewczynę w ramionach, poczułem jakby to była najcudowniejsza chwila, jaka mi się przydarzyła. Rozpierało mnie szczęście, ulga, nadzieja na lepszą przyszłość. Zaraz jednak przyszedł wstyd, żal i wyrzuty sumienia, że nie zdołałem uratować Katherine wcześniej.

Objęła rękami moją szyję i spojrzała na mnie nieśmiało.

— Chcę do rodziców — wybąkała.

W samochodzie dałem jej małą butelkę z wodą i biszkopty. Przyjęła z wielkim ociąganiem, jakby wcale nie była spragniona i głodna. Początkowo odniosłem wrażenie, że nie chciała się poczuć zobowiązana do okazania mi wdzięczności, lecz moment później, kiedy siedziała w fotelu zwrócona niemal całym ciałem do okna pasażera, zmęczona, blada i milcząca, stwarzała pozory, jakby chciała się schować przed światem. A zwłaszcza przede mną.

Zawiozłem Katherine w bezpieczne miejsce, blisko jej mieszkania. Podglądałem z oddali jej drogę do bloku, a później odjechałem, z postanowieniem, że dam dziewczynie trochę przestrzeni. Założyłem, że bez mojej obecności dojdzie do siebie szybciej niż jakbym o sobie przypominał. Ponadto musiała przetrawić fakt, że jest córką Blake'a. Istniało ryzyko, że jej rodzina się rozpadnie.

Cholernie żałowałem, że nie powiedziałem Katherine prawdy o Malcolmie. Gdyby się dowiedziała wcześniej, może nie zostałaby porwana. Albo chociaż po odzyskaniu wolności mogłaby odpoczywać, zamiast przechodzić przez nowe trudności. Teraz musiałem uważać, żeby się nie zdradzić z tym, że się z nim przyjaźniłem i skrywałem jego tajemnicę. Przypuszczałem, że nigdy by mi tego nie wybaczyła.

Już przez śmierć Harlanów nasza relacja wisiała na włosku. Bałem się, że Katherine nie będzie chciała mnie znać, gdy już uporządkuje swoje sprawy. Jak dotąd, wniosłem do jej życia więcej złego niż dobrego. Byłem zbrodniarzem, którego mogła już zawsze kojarzyć z porywaczami i ich torturami.

Widziałem wideo. Freya mi pokazała. Ilekroć o nim myślałem, przepełniała mnie żądza mordu i łamała rozpaczliwa bezradność.

Katherine przeżyła koszmar i nie zdziwiłbym się, gdyby w rezultacie przewartościowała pewne rzeczy. Miała prawo oczyścić swoje otoczenie z takich śmieci jak ja. Z pewnością wyszłoby jej to na zdrowie.

Jednak nie chciałem jej stracić i z desperacji w mojej głowie pojawiło się pytanie, czy podarowanie dziewczynie setek bukietów z czerwonych róż pozwoli mi poprawić mój wizerunek w jej oczach. Zamierzałem to sprawdzić za jakiś czas.

Najpierw jednak sam musiałem zerwać z szemraną przeszłością.

Dzień po uratowaniu Katherine pojechałem do Malcolma.

Facet cudownie wyzdrowiał z depresji, kiedy tylko się dowiedział, że Cillian jest poszukiwany przez policję. Wrócił do swojej willi w Calchester i wyglądał, jakby wstąpiło w niego nowe życie. Zirytowałem się z uwagi na fakt, że nawet nie wstawał z łóżka, gdy należało pomóc porwanej Katherine. Jedyne co wtedy zrobił, to zadzwonił do mnie i wybełkotał:

— Wiesz, co? Pewien gnojek przysłał mi wiadomość zatytułowaną „Mam twoją córkę". Nie wchodziłem w nią, żeby nie widział, że odczytałem, ale myślę, że chodzi o Katherine.

Gdy to usłyszałem, poczułem, jakby uderzyła we mnie ciężarówka. Trzymając telefon przy uchu, wyszedłem z salonu w domu rodziców, w którym cała rodzina rozpaczała nad śmiercią Gaela, i oparłem się wolną ręką o ścianę.

— O czym ty mówisz? — wydusiłem. — Kto ją ma? Dlaczego?

— Mój były kumpel z kasyna. Pewnie żąda, żebym spłacił dług, ale jestem spłukany. Gael musi ją odnaleźć. Przekażesz mu to? Nie odbiera moich telefonów.

— Gael nie żyje. Wracaj do Calchester i zbierz pieniądze.

— Nie zbiorę półtora miliona dolców. Słuchaj, może ty spróbuj ją odnaleźć? Proszę.

— Jesteś pewien, że mają Katherine? Sądziłem, że uciekła do Lake Haven — mówiłem coraz bardziej spanikowany i już sobie plułem w brodę, że po wyjściu z aresztu nie pojechałem do Katherine.

Zamierzałem to zrobić dopiero po zabiciu Gaela. Tym samym popełniłem największy błąd w moim życiu. Nigdy nie powinienem jej spuszczać z oczu.

— Malcolm — wycedziłem poruszony. — Rusz dupę i wracaj do Calchester. Musimy obmyśleć jakiś plan.

— Ja nie mam siły. Jestem chory. Proszę, zajmij się tym za mnie — odparł zbolałym głosem i się rozłączył.

Niemal rozwaliłem ścianę ze wściekłości na tego lekkomyślnego idiotę. Zawsze uciekał od kłopotów, zamiast się z nimi zmierzyć. Tym razem mu na to nie pozwoliłem. Pojechałem do jego kryjówki i zmusiłem go do działania. Nawet się nie dziwił, że ja troszczyłem się o Katherine dużo bardziej niż on. Sam martwił się tylko o swoje pieniądze.

Pokazał to również po tym jak już mu powiedziałem, że chcę zakończyć naszą znajomość. Dałem mu do podpisania dokumenty, które unieważniały jego zobowiązania zaciągnięte w ramach współpracy z Gaelem i Koenem, na co pokiwał z zadowoleniem głową, złożył podpis na papierach i rzucił naprędce:

— Oddaj mi moje pieniądze.

— Jakie pieniądze?

— Siedemset tysięcy dolarów — podał znaczącym tonem kwotę, którą miałem przekazać Cillianowi. — Skoro udało ci się uwolnić Katherine, to chyba mogę je odzyskać? — dodał rozgorączkowany.

Darowałem sobie mówienie, że porywacze wiedzieli kim jestem i musiałem sobie wykupić ich milczenie na mój temat, i powiedziałem resztę prawdy:

— Rano oddałem te pieniądze jego człowiekowi, razem z tymi, które znalazłem w sejfie Gaela. Spłaciłem twój dług.

Blake spojrzał na mnie z niemiłym zaskoczeniem i powoli wstał z sofy.

— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał, wytrzeszczając oczy. — Dlaczego oddałeś mu te pieniądze?

— Założyłem, że tego oczekiwałeś jako ojciec obawiający się, że jego córka zostanie porwana drugi raz, jeśli on nie spłaci długu — odparłem cynicznie.

— Nie, nie, nie — wymamrotał spanikowany. — Ochroniłbym ją. Czekam na cynk o kryjówce Cilliana i wydam go glinom. Proszę, powiedz, że żartujesz. Nie oddałeś tej kasy, proszę, powiedz, że nie oddałeś.

Popatrzyłem na niego krzywo, a on jęknął niczym małe, obrażone dziecko i krzyknął z pretensją:

— Ja odłożyłem te pieniądze na najczarniejszą z czarnych godzin! Nie powinieneś ich oddawać, jeśli nie było takiej potrzeby!

— Nie sądzisz, że ta czarna godzina wybiła, gdy porwali Katherine?

— Nie wybiła — Potarł dłońmi twarz. — Wiedziałem, że Cillian jej nie skrzywdzi.

— Oni ją torturowali, Malcolm. Obejrzyj pieprzone wideo.

— Wiedziałem, że jej nie zabiją — poprawił się z naciskiem w głosie. — Nie od razu.

— Chcieli ją pociąć na narządy. Dotarłem do niej w ostatniej chwili.

— I ją uratowałeś — skwitował gestykulując maniakalnie. — A ja wyraźnie ci powiedziałem ci, żebyś nie oddawał im moich pieniędzy, dopóki nie znajdziecie się w potrzasku. Nie powinieneś tego robić! — uderzył pięścią w drewniany regał.

Wtedy coś we mnie pękło. Złapałem Blake'a za fraki, przyciągnąłem do siebie i wycedziłem:

— Wiesz, czego ty nie powinieneś robić? Mówić o Katherine, gdy siedziałeś przy stole hazardowym. Albo przynajmniej nie zatajać przede mną, że dorzuciłeś ją do puli wynoszącej kilka milionów dolarów.

Malcolm pokręcił głową na znak sprzeciwu, po czym zmarszczył czoło, posłał mi czujne spojrzenie i zapytał podejrzliwie:

— Dlaczego ty jesteś taki zły?

Mógłbym mu przyznać, że zostałem w życiu Katherine na dłużej niż mi pozwolił i się w niej zakochałem, a potem wywrzeszczeć, że chciałbym go udusić za to, co przez niego przeszła, ale wolałem sobie oszczędzić jego jojczenia. Ten gnojek doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że przysparzał trudności swojej rodzinie i lubił zgrywać dbającego męża i ojca, by zatrzeć kiepskie wrażenie, jakie wywierał.

Puściłem Malcolma i stwierdziłem zdawkowo:

— Przez ciebie Katherine i ja mogliśmy zginąć.

Jego twarz stężała.

— Przepraszam — wybąkał. — Przykro mi. Nie wiedziałem, że Cillian się nią zainteresuje. Wcale nie dorzucałem jej do żadnej puli. Napomknąłem tylko, że jedna z moich córek pracuje w kancelarii.

— To było idiotyczne.

— Wiem, wiem. Mam z tego powodu okropne wyrzuty sumienia. Ale odpokutowałem swoją winę względem Katherine. Zdradziłem ci sztuczki Cilliana, powiedziałem w jakim barze przebywają jego ludzie i poradziłem do kogo zagadać. Kontrolowałem sytuację i wierzyłem w to, że wyciągniesz dziewczynę z kłopotów. Znasz mnie, jestem niepoprawnym optymistą.

— Pewnie. Ostatnie tygodnie jasno to pokazały — odparowałem sarkastycznie, pomijając milczeniem fakt, że więcej mi pomogło paplanie Katherine niż jego wskazówki o porywaczach, do czego zresztą sam go zmusiłem.

— Byłem chory. Już mi lepiej i powoli wracam do normalności. Ale potrzebuję pieniędzy. Musisz mi oddać moje siedemset tysięcy. Nie obchodzi mnie, skąd je weźmiesz. Potrzebuję ich, żeby stanąć na nogi.

Stłumiłem kolejny wybuch złości.

— Malcolm. Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ale jeśli nie zaakceptujesz tego, że spłaciłem tymi pieniędzmi twój dług, to ja uznam cię za mojego dłużnika i to ty będziesz musiał mi zwrócić osiemset tysiaków.

— Ta kasa należała do trupa.

— Odziedziczyłem ją. Właśnie zaczyna mi doskwierać jej brak.

Blake prychnął i nadąsał się, ale po krótkiej chwili westchnął zrezygnowany. Wyciągnąłem do niego rękę na pożegnanie. Z ociąganiem uścisnął moją dłoń, przybrał weselszą minę i powiedział poczciwym tonem:

— Gratuluję, że uwolniłeś się od Gaela. Jestem z ciebie dumny i życzę ci szczęśliwego nowego życia.

— Dzięki. Ja tobie też — odparłem drętwo.

— Mi będzie ciężko bez tych siedmiuset tysiaków — skwitował jeszcze kąśliwie pod nosem, po czym uśmiechnął się, jakby żartował.

Westchnąłem ciężko i zabrałem dłoń. Już miałem obrócić się do wyjścia, gdy Malcolm popatrzył pobieżnie ku drzwiom, wrócił wzrokiem do mnie, po czym nagle zbladł, znów spojrzałb w kierunku wyjścia i zastygł z wyrazem zakłopotania na twarzy.

Bez większych emocji podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem, że w progu pokoju stoi Katherine, wpatrującą się we mnie z niedowierzaniem. Biło z niej tak wielkie rozczarowanie, że poczułem, jakby zaczął mi się walić misternie budowany domek z kart. Otworzyłem usta, żeby szybko coś powiedzieć i ocalić chociaż jego część, lecz nie wiedziałem, jakich słów użyć.

Katherine zrobiła krok naprzód i zapytała przeszywającym, cierpkim głosem:

— Wy się znacie?

Spojrzałem na Malcolma, oniemiałego równie jak ja, i wymieniliśmy zmieszane spojrzenia.

— Damon — rzuciła z naciskiem.

— Damon? — wykrztusił ze zdziwieniem Blake. — Skąd ona zna twoje imię?

— Od kiedy wiesz, że on jest moim biologicznym ojcem?

— Co tu się dzieje? Co to za pytania?

— Jak mogłeś mi nie powiedzieć?

— Dlaczego odnoszę wrażenie, że poznaliście się lepiej niż pozwalałem?

— Nigdy nie powinnam ci ufać.

Strzelali we mnie słowami niczym karabinami maszynowymi, a ja słuchałem oszołomiony, niezdolny do reakcji, póki dziewczyna nie odwróciła się na pięcie.

— Katherine, zaczekaj! — zawołałem w panice.

Pobiegłem za nią do korytarza, wyprzedziłem ją i stanąłem przed nią z rozłożonymi rękami.

— Przepraszam. Malcolm to mój przyjaciel. Powiedział mi o tobie w tajemnicy — tłumaczyłem się na jednym wdechu — i nie chciał, żebyś wiedziała, że on się zna z kimś takim jak ja.

— Zejdź mi z drogi — odparła cicho i smutno, nie patrząc na mnie.

— Wybacz mi. — Spróbowałem dotknąć jej dłoni, ale wzdrygnęła się i cofnęła. — Kocham cię, słyszysz? Przysięgam, że już niczego przed tobą nie zataję.

Do korytarza wbiegł Malcolm i ryknął:

— Co?! Jakie „kocham cię"?! Co do chuja, Damon?!

Spojrzałem na niego ponad głową Katherine, wyciągnąłem dłoń w jego stronę i burknąłem, by go przepędzić:

— Wypierdalaj.

— Ty wypierdalaj. Wypierdalaj z mojego domu. — Wytknął palcem mnie. — Odejdź od Katherine!

— Muszę z nią porozmawiać — stwierdziłem stanowczo, przy czym próbałem nie podnosić głosu, żeby jej nie spłoszyć. — Odpierdol się na chwilę, Malcolm.

— Ty się odpierdol! Od niej się odpierdol! Odejdź od mojej córki!

W oczach Katherine błysnął gniew. Odwróciła się do Blake'a i wysyczała:

— Za kogo ty się uważasz? — Zrobiła wyczekującą pauzę, a gdy on milczał speszony słusznością jej pytania, machnęła z pretensją ręką i wygarnęła zdławionym głosem: — Porzuciłeś mnie!

— Nie. Nie, nie, nie. Nie porzuciłem. Opiekowałem się tobą najlepiej jak umiałem.

— Opiekowałeś się? Jak?! Kłamiąc, że jesteś moim wujkiem? Zmuszając moją matkę, żeby ukradła dla ciebie pieniądze na chuj wie co i zaciągnęła pożyczkę, którą to ja musiałam później spłacić?! A może zatajając przede mną, że mogę zostać porwana i torturowana?!

Uśmiechnąłem się lekko, poczuwszy satysfakcję, że Malcolm obrywa bardziej niż ja.

— To... to... to nie tak — wybąkał, ale Katherine ciskała gromami dalej:

— Najgorsze jest to, że wciągnąłeś w ten swój teatrzyk mojego tatę, Caroline i Coltona. Osiemnaście lat kłamstw! — podsumowała wzgardliwym tonem. — Urodziny, święta, rocznice ślubu moich rodziców... Po co?! Czemu nie zniknąłeś całkowicie z mojego życia? Żeby mieć otwartą furtkę do romansowania z moją matką?!

— Nie, absolutnie! Zakończyliśmy romans zanim odkryła, że jest w ciąży z tobą. To dobra kobieta, dobra żona dla Roba i dobra matka dla Caroline, Coltona i ciebie. Popełniła tylko jeden błąd i starała się go naprawić.

— Ona powinna o tobie zapomnieć, a nie pozwalać ci udawać mojego wujka, ty zdegenerowany, fałszywy gnoju. Trzymaj się z daleka od nas wszystkich.

Kończąc na tych słowach, Katherine odwróciła się od Blake'a i, unikając mnie wzrokiem, ruszyła do drzwi wyjściowych. Wtedy odniosłem wrażenie, że na mnie była jednak bardziej wściekła niż na niego. Tak bardzo, że nie chciała na mnie patrzeć, nie chciała o mnie mówić, ani nawet nie interesowała jej natura mojej relacji z Blake'em.

Nie chciała mnie znać.

— Katherine — wymamrotałem błagalnie i delikatnie złapałem ją za łokieć, gdy przechodziła obok.

Łatwo wyszarpnęła rękę bez zatrzymywania się, ale Blake i tak znów dał popis ojcowskiej troski o nią, wrzeszcząc:

— Nie dotykaj mojej córki!

Katherine przystanęła, zgromiła go wzrokiem pełnym odrazy, a potem spojrzała mi w oczy. Jej niebieskie tęczówki były wyjątkowo zimne i strzelały stalowymi iskrami. Myślałem, że teraz ja dostanę od niej wciry, ale ona tylko przybrała mściwą minę i powiedziała beznamiętnie:

— Zabierz mnie stąd. Daleko od Calchester, jeszcze dalej od Lake Haven.

Nie musiała powtarzać. Kilka godzin później byliśmy już w Kerseytown.

To, że Katherine postanowiła przebywać ze mną w tym samym miejscu, napawało mnie ogromnym szczęściem i narobiło mi duże nadzieje na naszą wspólną przyszłość. Jednak kolejne dni nie były kolorowe. Pomijając, że dziewczyna się do mnie nie odzywała, nie wyściubiała nosa ze swojej sypialni.

Jasno tym zasygnalizowała, że wcale nie chce mieć ze mną do czynienia. Uszanowałem to. Przynosiłem jej posiłki pod drzwi, nie chodziłem do łazienki przylegającej do pokoju Katherine. Czasami słyszałem, jak dziewczyna rozmawia przez telefon z rodziną. Mówiła, że pojedzie do Lake Haven, gdy poczuje się na to gotowa.

Piątego wieczoru, gdy siedziałem w salonie na kanapie oglądając film w telewizji, niespodziewanie przyszła z korytarza i usiadła na drugim końcu kanapy. Podciągnęła kolana pod brodę i wbiła wzrok w ekran. Nic nie powiedziałem, żeby jej nie odstraszyć. Bałem się nawet głośniej oddychać.

Po kilku minutach milczenia wskazała czystą szklankę na ławie, którą codziennie wyjmowałem specjalnie dla niej, i zapytała cicho:

— Mogę? — zapytała cicho po kilku minutach milczenia, pokazując czystą szklankę na ławie, którą codziennie wyjmowałem specjalnie dla niej.

Mruknąłem potakująco. Katherine nalała sobie coli z butelki, wzięła w dłoń garść popcornu z miski i zjadła z nieskrywanym smakiem.

— Idę jutro do sklepu odzieżowego — rzekła mimochodem. — Spodnie, które kupiłam, mają drapiące szwy. Nie przymierzałam ich i wzięłam trzy pary z jednego modelu. Może pójdziesz ze mną?

— Jasne — odparłem z entuzjazmem, a ona z obojętną miną wbiła wzrok w telewizor.

Następny dzień, poniedziałek, spędziliśmy niby razem, ale osobno. Katherine wciąż mało się odzywała. Sama sobie zrobiła śniadanie i zjadła je na stojąco przy wyspie kuchennej, podczas gdy ja jadłem swoje siedząc przy stole. W sklepie zachowywała się, jakbyśmy przyszli oddzielnie. Po powrocie do domu poszła ze mną do salonu, lecz traktowała mnie jak powietrze. Usiadła na fotelu i wlepiła nos w swój telefon, głucha na telewizję i moje niewinne zagadywanie.

Wieczorem podszedłem do niej, ukucnąłem przed fotelem i położyłem dłoń na jej kolanie. Odsunęła komórkę na bok, spoglądając na mnie ze zdumieniem. Objąłem ją czułym spojrzeniem i zapytałem bez ceregieli:

— Straciłem cię? Ukrywanie prawdy o Malcolmie przelało czarę goryczy?

Westchnęła ciężko, po czym uciekła wzrokiem. Myślałem, że nic nie odpowie i dalej będzie mnie trzymać na granicy niepewności i odrzucenia, ale zaraz odparła półgłosem:

— Nie byłoby mnie tu, gdybyś mnie stracił.

— Czyli wybaczyłaś mi? — wyrwało mi się z podekscytowania wzbudzonego jej słowami.

— Posądziłam cię o zabicie Nory. To twoja wina, bo ukryłeś winę Koena, jednak mogłam wysłuchać twojej wersji wydarzeń zamiast się od ciebie odwracać. No i, uratowałeś mi życie. Więc, tak, wybaczam ci ukrywanie przede mną, że Malcolm to mój ojciec.

Odetchnąłem z ulgą.

— Dziękuję. Kocham cię — powiedziałem gorliwie, bo nie mogłem już dłużej wytrzymać bez zapewnienia jej o mojej miłości.

Spojrzała na mnie ciepło, choć nie odwzajemniła wyznania. Przestraszyłem się, że jednak ją tracę. Coś zaczęło wciągać mój umysł w czarną, smolistą otchłań, aż nagle Katherine wyrwała mnie z niej, mamrocząc posępnie:

— Ja też cię kocham. Nie chcę tego, ale cię kocham.

Teraz to już nie wiedziałem, czy się cieszyć, czy załamać.

— Kiedy na ciebie patrzę — kontynuowała — przypominam sobie o moim szefie, o fryzjerce, o Scoccie, Harlanach... Wiem, że większość z nich zasłużyła na śmierć i wiem, że niektórzy zginęli z... konieczności, ale... cierpieli. Cierpieli tak jak ja. Myśląc o nich, przenoszę się do tamtego budynku. Znowu jestem głodzona i torturowana.

Poczułem bolesny skurcz w piersi. Moja biedna, niewinna Katherine. Przeżyła tyle zła, a mimo to wciąż potrafiła kochać takiego skurwiela jak ja. Pokiwałem głową, żeby okazać zrozumienie i, walcząc z paraliżującymi wyrzutami sumienia, wydusiłem:

— Przepraszam, kochanie. Przepraszam, za to jak cię traktowałem. Nie powinienem cię prześladować ani zabijać przy tobie ludzi. Nie zasługiwałaś na to. Przysięgam, że będę ci to wynagradzał do końca życia. Jeśli mi pozwolisz.

— A co jeśli zechcę od ciebie odejść? — Popatrzyła na mnie podejrzliwie. — Będziesz znowu zabijał ludzi?

Te pytania sprawiły mi palącą przykrość.

— Nie — odparłem szczerze, bez najmniejszego namysłu. — Nie zmieniłem się dla ciebie, tylko dzięki tobie. Jeśli postanowisz ode mnie odejść, zaakceptuję to — dodałem z bólem serca. — Zasługujesz na kogoś lepszego.

— Aha.

— Odejdziesz? — zapytałem dociekliwie, chcąc wyklarować sytuację między nami.

Wzruszyła ramionami i wlepiła wzrok w telefon, jakby uznała naszą rozmowę za zakończoną. Nabrałem pewności, że jestem na straconej pozycji, i czułem się tak podle, jak nigdy wcześniej.

Kilka godzin później, kiedy już leżałem w swoim łóżku, do mojej sypialni weszła Katherine, pachnąca mydłem i opatulona po szyję grubym szlafrokiem. Podświadomie założyłem, że potrzebowała w czymś pomocy, lecz ona posłała mi łagodny uśmiech i rzuciła cicho:

— Dobranoc, kochanie. — I wyszła, nie czekając aż otrząsnę się z zaskoczenia aż odpowiem.

To była dobra wróżba na następny dzień, w którym Katherine odwzajemniła mój poranny, całkowicie spontaniczny pocałunek.

Położyłem na stole talerze z bagietkami posmarowanymi pastą dyniową, postawiłem dzbanek z sokiem owocowym i usiadłem koło Katherine. Sprawdziła coś w telefonie i spojrzała na mnie uważnie.

— Mam tu pięćdziesiąt pytań „do poznania się". Chętny?

— Pewnie — odparłem z psotnym uśmiechem, choć miałem obawy, że powtórzy się jakieś pytanie z „gierki małżeńskiej" i dobry nastrój pryśnie.

— Ale masz mówić szczerze! A nie jak wtedy, w domku leśnym — zażądała i zaraz posmutniała, zapewne właśnie przez wspomnienie nieszczęsnych Harlanow.

— Dobrze, podaj pierwsze pytanie — rzuciłem szybko, żeby odciągnąć jej myśli od przeszłości.

Napiła się soku ze szklanki i wyrecytowała:

— Jakie jest twoje ulubione zwierzę?

— Wąż.

— No, Damon!

— No, co?

— Nie możesz lubić węży.

— Dlaczego? — przekomarzałem się.

— Bo ja ich nie lubię — pacnęła dłonią w stół.

— Żartuję, skarbie. Moja odpowiedź to psy.

— Aha. Ja lubię koty, psy i konie. Dobra, kolejne pytanie — dodała szybko, jakby chciała nadrobić cały czas, w którym nawiązywaliśmy więź w niezbyt odpowiedni sposób.

Rozmawialiśmy długo i szczerze. Im lepiej poznawałem Katherine, tym bardziej mnie fascynowała. Chwilami czułem ogromne wyrzuty sumienia, uświadamiające mi, że nie byłem tej dziewczyny wart, ale przekonywałem się, że jeszcze na nią zasłużę. Nikt na świecie nie będzie jej kochał tak jak ja, ani nikt na świecie nie będzie jej chronił z takim oddaniem jak moje.

Wierzyłem, że jeśli odzyskam zaufanie Katherine, nasz związek wkroczy na właściwe tory i zaczniemy ze sobą dzielić niesamowicie szczęśliwe życie.

Musiałem tylko pilnować, żeby nigdy się nie dowiedziała, że to ona szamotała się z Norą, gdy tamta trzymała nóż w ręce.

~* * * ⁂* * * ~

Uff przepraszam za zwłokę, ale koniec już na horyzoncie. Dopiero uznałam, że dwie tak długie części na raz mogą zmęczyć czytelników. Kiedy chcecie drugą część epilogu? Jutro czy w niedzielę?

Pozdrawiam ❤️❤️

Continue Reading

You'll Also Like

2.4K 209 24
Rosanna Wilson to młoda dziewczyna, która uwielbia sport. Odkąd pamięta trenowała ze swoimi braćmi, albo rodzicami. Po kilkunastu latach jej dziecięc...
103K 1.9K 25
Alice Mayer jest spokojną dziewczyną która zajmuje się tylko książkami i to tak naprawde tyle, ale ta jedna impreza zmienia wszystko.
834K 29.6K 47
❝ W naszym świecie nie ma miejsca na czystą i słodką miłość. W zasadzie, to nie ma tu miejsca na jakąkolwiek miłość. ❞ Alexei Moskal na pierwszy rzut...
495K 11.1K 34
Regole mafiose #1 Dalia jest córką jednego ze znanych w Stanach mafiozów. Gdy ojciec ma problemy wysyła córkę do jednego z miast we Włoszech. Tam dzi...