Before Us

By luvmilla

52.8K 3K 1.5K

Harper Duncan od dziecka towarzyszą dziwne sny, które bezapelacyjnie wpędzają ją w poczucie strachu, poczucie... More

Prolog
1. Zasługujesz na takie samo zło...
2. Kolejny wieczór bez kolacji
3. Nie wiem, gdzie się pcham
4. Niebieski i żółty
5. Pani Hale
6. Bitwa białą farbą
7. Dowiedz się prawdy
8. Grzebień
9. Zdjęcie oprawione w ramkę
10. Ona spróbuje mi zaufać
11. Zemsta
12. Skrzynka pod wiśniowym drzewem
13. Nie marudź tylko tańcz
14. Zakopać...
15. Plotki są jak głuchy telefon
17. Tonęłam
18. Życie pośmiertne
19. Burza
20. Fanka i trzech adoratorów
21. Jessie musi polubić brokat
22. Wypadek Patricii Duncan
23. Podwójny grób
24. Victor, a nie Vic.
25. Podmieniony szampon
26. Dasz radę
27. Jeżyk jeż
28. Marc Newman
29. Ukryte emocje
30. Poczekalnia
31. Tracisz puls.
32. Koszmar tamtej nocy
Epilog
Podziękowania

16. Przepraszam.

1.3K 70 41
By luvmilla

*Na początku informuję że ten rozdział i następny będzie inny niż zwykle, ponieważ chciałam by perspektywy często się zmieniały, więc nie będę pisać za każdym razem POV. Zamiast tego po prostu pojawi się samo imię. Miłego czytania! *

                               —

Harper

Budząc się, nabrałam głębokiego oddechu. W płucach poczułam dziwne ukłucie, a do mojego gardła darł się suchy kaszel. Zadławiłam się nim sekundę po otworzeniu oczu. Podniosłam się do pozycji siedzącej, i automatycznie obrzuciłam wzrokiem pokój. Spodziewałam się mieć przed oczami biurko, z czarnym kręcącym się krzesłem, oraz duże okno z powiewającą roletą.

Zamiast tego, zobaczyłam coś, co odebrało mi umiejętność oddychania.

Fioletowe ściany? Łóżko z baldachimem? Wielki biały miś spoczywający tuż obok mojego, znaczy nie mojego łóżka?

Wszystkie drobiazgi tego pomieszczenia nie zlewały się z tym, co widziałam przed zamknięciem oczu wczoraj w nocy. Byłam pewna, że zasypiam w swoim pokoju, a to nie był on. Przerażona do szpiku wszystkich kości osunęłam się z łóżka, spadając na miękki dywan. Jęknęłam z bólu. Cholera, to łóżko wydawało się niższe.

Moje spojrzenie powędrowało na sufit, które ozdobione było przez plastikowe gwiazdy świecące w nocy.

Serce biło mi w piersi, przez co wydawało mi się, że chciało wypaść z mojej klatki piersiowej. Oddychałam głęboko, lecz cała drżałam. Zlepek pytań w mojej głowie powoli, lecz agresywnie powiększał się, niczym włóczka nawijana na kłębek.

Przekręciłam szyję w prawo, widząc nogi dużego misia. I kręcone, brązowe włosy, które wyrastały z moje głowy. Prąd przeszedł przez mój kręgosłup, kiedy zauważyłam mały kosmyk. Złapałam za niego, ponieważ musiałam się upewnić, że jest prawdziwy.

O mój boże.

Wstałam, słysząc własny puls. Wzrokiem znalazłam poręczne lusterko, chwyciłam je, by spojrzeć na swoją twarz.

Minutę później kruche lusterko uderzyło o laminowaną podłogę, i rozbiło się w milion ostrych kawałków.

Nie tylko pokój był nie należał do mnie. Twarz też. Ciało też. Paznokcie miałam pomalowane na kolor niebieskiego nieba, a przecież ja nigdy nie maluję paznokci.

Wszystko, co było moje, zmieniło się na to, co było Hope. Włosy, ciało, pokój, nawet głupie paznokcie. Wszystko oprócz mózgu. Zachowałam swój umysł.

Ale równowagę w nim już traciłam, ponieważ czułam początki paniki. Krew dudniła jej w uszach. Serce waliło mi w piersi, ręce drżały, stopy mrowiły. Mój wzrok był zniekształcony, jakbym patrzyła przez obiektyw typu rybie oko. Gdzie podziało się powietrze? Czemu nie mogłam oddychać.

Opadłam na łóżko, próbując się uspokoić. Ciężko mi było się na tym skupić, szczególnie gdy do gardła podchodziła mi żółć. Czyżby to kolejny sen? Zbyt mało symptomów moich koszmarów, by ta chwila się do nich kwalifikowała. Boże święty, co tu się do cholery dzieje?

Oddycham. Powoli zaczynałam oddychać. Nie jestem tu bez powodu.
Wrócę do swojego życia.

– Hope, wstawaj już. Pora do szkoły – usłyszałam męski głos z korytarza. Ktoś trzy razy zapukał do drzwi pomieszczenia, by potem wyłonić się z progu.

Brandon. Ojciec Hope, i mąż Luny. Jeszcze żył, i ze zmarszczonymi brwiami trzymał klamkę.

– Hope? Co robi zbite lusterko na podłodze? – powtórzył podejrzliwie, kiedy zamiast odpowiedzieć, gapiłam się na niego.

Był bardzo podobny do swojej córki, czyli tymczasowo do mnie. Te same oczy, które w jego przypadku ozdabiały delikatne kurze łapki, oraz tego samego, czekoladowego koloru włosy.

– Wyleciało mi z rąk... – wyjąkałam, nie odrywając wzroku od tęgiego mężczyzny.

– Dobrze, to posprzątaj je, i schodź na śniadanie – powiedział na odchodne, zamykając drzwi.

Zakryłam dłońmi twarz, chwytając palcami kosmyki włosów. Pociągnęłam je, czując natychmiastowy i intensywny ból. Nie, dalej się nie obudziłam.

Cóż, chyba będę skazana na życie w ciele Hope. Przynajmniej do czasu, kiedy wszystko się rozwiąże, i wrócę do swojego życia.

Po dziesięciu minutach byłam w pełni ubrana. Ciuchy, jakie miała w swojej szafie kompletnie odbiegały od tych, które dotychczas nosiłam. Dziwne koszulki z cekinami, i głębokimi wycięciami to nie moja broszka. Tak samo jak jeansy, które nie sięgały wyżej, niż do połówki pępka. Odsłaniały cały mój brzuch, więc założyłam do tego czarną bluzę, jedyną normalną rzecz z szafy.

Wychodząc już z pokoju, dostrzegłam białą szkatułkę na drewnianym biurku.
Wróciłam się do pokoju, i ostrożnie ją otworzyłam. W środku znajdowały się różne breloczki, pierścionki, oraz naszyjniki. Moja uwagę przykuł jeden, srebrny naszyjnik z zawieszką w postaci połowy serduszka. To właśnie ten łańcuszek znaleźliśmy w skrzynce zakopanej pod drzewem.

Oczywiście go założyłam, oraz poszperałam chwilkę w biżuterii Hope, mając nadzieję, że znajdę zegarek z kluczykiem, oraz niebieską bransoletkę, widzianą przeze mnie w przed ostatnim koszmarze. Żadnej z tych dwóch rzeczy nie było.

Wychodziwszy z pokoju, dalej bałam się wszystkiego, co mnie otacza. Byłam niepewna, czy za chwilę nie uduszę przez niedobór powietrza, może spadnie na mnie kawałek dachu, bądź cała rodzina zacznie we mnie strzelać.
Korytarz wyglądał na bezpieczny, oprócz tego, że przed drzwiami nie było krajobrazu gór oprawionego w złotą ramkę.

Od czasu, mojej wprowadzki do tego domu, zawsze widziałam go, gdy wychodziłam z własnego pokoju. Teraz, ściana była pusta, a obraz, po mojej krótkiej analizie wzrokiem, znajdował się trochę dalej.

Zmarszczyłam brwi. Potem stopniowo inicjowałam i kodowałam w swojej głowie wszystkie informacje. Schody były o wiele bliżej drzwi pokoju Hope, niż kiedy ja w nim mieszkałam. Trybiki w moim mózgu od obudzenia się w nie swoim ciele pracowały wolniej, więc moment zajęło mi dojście do rozwiązania.

Po chwili zdałam sobie sprawę, że właściwie nie zamieszkałam w jej pokoju, tylko pomieszczeniu obok. Odwróciłam się na pięcie, wnikliwie obserwując białe drzwi i lśniącą klamkę.

Pokojem zamkniętym na klucz, przy którym czułam dziwne mrowienie na opuszkach palców, był pokój Hope. Luna zakluczyła go, bo pewnie mocno bolały ją wspomnienia o zmarłej córce. Mówiła mi, że zgubiła do niego klucz, dlatego stoi zamknięty i nikt nie ma do niego dostępu, a w środku są tylko zabawki i ciuszki po jej dzieciach.
Pewnie kłamała, bo najpewniej ma ten klucz, a w środku nie ma zabawek i ciuszków tylko masa rzeczy Hope, które za bardzo ranią jej mamę, by mogła tam swobodnie wchodzić.

Mi za to podarowała pomieszczenie obok, naprzeciwko obrazu gór. Przeszłam małą odległość między parą drzwi. Otworzyłam pokój, który w przyszłości miał być mój. Znałam ten widok.

Płótno, koło niego porozrzucane farby oraz szmatki z plamami bo oleistych, kolorowych mazidłach. Znałam ten widok, bo kiedyś tu byłam.

Po podłodze walały się różnej maści rysunki na różnych teksturach papieru. Zamiast łóżka, na którym leżałam dłuższy czas, stała drewniana sztaluga, z niedokończonym malowidłem fiołków na dużym płótnie w kolorze ametystu.

Pierwsza noc w tym domu. Leżałam na łóżku, podczas gdy moją głowę rozsadzał ból. Wyjrzałam za okno, i wtedy mój pokój zmienił się w pracownię malarską.

– Hope, wstawaj już! – krzyknął kobiecy głos z parteru.

Zeszłam na dół, bo w głosie kobiety, prawdopodobnie Luny, słyszałam złość, która nie pozwalała mi spędzić ani minuty dłużej na piętrze. Zbiegłam ze schodów, spotykając kolejną niespodziankę.

Małe dziecko bawiło się na dywanie. Wokół siebie miało okropnie dużo zabawek, samochodzików i innych figurek. Chłopczyk liczył nie więcej niż cztery lata, a jego złote włosy ciągle przeszkadzały mu w zabawie.

– Kochanie, co ci się stało z włosami? – powiedziała Luna, obchodząc wyspę kuchenną. Zmartwiona podeszła do mnie, i złapała za pukiel roziskrzonych włosów.

Nigdy nie miałam okazji obchodzić się z kręconymi włosami, więc skąd miałam wiedzieć, że nie wolno ich rozczesywać na sucho? Jakie było moje zdziwienie, kiedy włosy po rozczesaniu stały się jak puch baranka.

– Ciężki poranek – wydukałam, licząc ile zmian nastąpiło w dekoracji salonu. A było ich wiele.

– Gdzie twój plecak? Musisz gonić do szkoły, jest prawie ósma – pogładziła moje włosy, zaskoczona ich wyglądem.

Była taka młoda,może miała z trzydzieści parę lat. Jej wygląd był taki, jak na tym zdjęciu z nią, Hope i jej mężem. Tej ramki nie zauważyłam na kominku, tak jak połowy innych fotografii.

– No tak, zapomniałam o nim – uśmiechnęłam się, czując coś na zębach. Dotknęłam ich, poznając powód mojego dyskomfortu, w postaci metalowego aparatu na zęby.

Kobieta założyła pasmo swoich brązowych, gładkich włosów za ucho, odchodząc z powrotem do kuchni, gdzie smażyła naleśniki.

– Hop! – odezwał się malutki chłopczyk, wstając na równe nogi. Podbiegł do mnie w swoich jeansowych ogrodniczkach, zadzierając brodę by widzieć moją twarz. – Pobawisz się ze mną?

– Eeee... – zaczęłam, nie mając pomysłu na odpowiedź. Co to za dziecko?

– Victor, zjedz naleśniki i zostaw siostrę, bo musi iść do szkoły – Luna wskazała na chłopczyka swoją szkatułką od przewracania naleśników.

– No okeeej – przeciągnął, wracając do zabawy, przy okazji chwytając rękoma kawałki złożonego naleśnika z nutellą.

Victor. To ten Victor, który później się wyprowadzi, bo przytłoczy go presja ze strony społeczeństwa, które kojarzy go ze śmiercią własnej siostry. Teraz był maluszkiem, z błahymi problemami, jak na przykład zjedzenie całego naleśnika, lub złamanie najlepszej zabawki.

Dziwnie patrzyło się na ten obraz. Szczęśliwa rodzina, możnaby było pomyśleć. Córka, która w przyszłości umrze w wypadku samochodowym. Mały synek, w przyszłości będący daleko od domu, by tylko zaznać spokoju. Mąż czytający gazetę, umrze szybciej niż własna żona. No i ona, Luna, teraz robiąca śniadanie, a w dalekiej przyszłości będąca kompletnie samotna, do czasu mojej adopcji.

Wszechświat ma okrutny sposób na poinformowanie człowieka, że w ogóle nie kontroluje niczego. Ja zostałam właśnie uświadomiona o mojej bezsilności. Co mogłam zrobić, by ta rodzina została razem o wiele dłużej, niż zakładała? Nic. Nie mogłam zrobić, kurwa, nic.

– Leć po plecak i trzymaj kluczyki – rzucił mąż Luny, podrzucając w powietrze klucze do auta, tak, bym mogła je złapać.

– Jasne, dzięki – uniosłam je, informując go w taki sposób, że udało mi się je złapać.

Już z plecakiem na ramieniu, oraz kluczykami w dłoni zeszłam do garażu. Czekało na mnie czerwone auto, z otwieranym dachem.

Ale przecież ja nie potrafię jeździć autem. Głęboko westchnęłam, gdy rower postawiony obok auta gapił się na mnie z zadowoleniem.

                                 —

Aster

Myślałem, że to kolejny koszmar. Niestety, to było coś gorszego.

Obudziłem się w nie swoim ciele, tak w skrócie. Poranek był bardzo ciężki, zważając na to, jakiego szoku doznałem, gdy zamiast swoich czarnych włosów, dotknąłem czerwonych pukli sięgających mi do ucha. Od razu po otworzeniu oczu coś mi nie grało, nawet w sprawie zapachu atakującego moje nozdrza.

Poza tym, ubyło mi pół metra wysokości. Czułem się jak jebany zgred, chociaż to nic w porównaniu z momentem, w którym odkryłem, że zmieniłem płeć.

Violet miała bardzo głośną, i z tego co zaobserwowałem bardzo bogatą rodzinę. Trójka jej rodzeństwa agresywnie mnie obudziła, znaczy ją. Przekazali, że mama czeka na dole ze śniadaniem. Jakby nie mogła krzyknąć, zamiast wysyłać bandy rozpieszczonych gówniarzy, by ci boleśnie strącili mnie z łóżka.

Ubieranie się z zamkniętymi oczami stanowiło dla mnie największą przeszkodę tego poranka, gdyż nie chciałem patrzeć na żadne narządy intymne Violet, nawet z powodu szacunku. Już przekroczyłem granicę poszanowania dla jej ciała, w chwili, kiedy uchyliłem rąbka dużej koszulki do spania, by upewnić się, że faktycznie zmieniłem płeć.

Teraz jechałem na desce do skateboardingu, ponieważ to jedyny środek lokomocji w jej domu, ze względu na jej brak prawa jazdy.
Dziewczyna miała krótkie nogi, więc odpychanie się na desce było nie lada wyzwaniem dla kogoś, kto ma je dwa razy dłuższe, czyli dla mnie.

Spociłem się chyba wszędzie, włosy lepiły się od wilgoci. U bram szkoły zdołałem złapać dobre tępo oddechu, podziwiając jak ci uczniowie różnili się od tych, których codziennie mijałem.

Nikt nie miał założonego mundurka, tylko każdy ubrany był jak chciał. Na parkingu roiło się od samochodów otoczonych grupkami. Niektórzy siedzieli na maskach aut, paląc papierosy. Wokół mnie co druga osoba trzymała w ustach papieros, a nikt z nauczycieli nie reagował. Nawet ich tutaj nie było.

Muzyka dudniła za moimi plecami, więc z automatu zwróciłem tam głowę. Nagle, ktoś wbiegł w moje plecy, stykając się ze mną nos w nos. Stykając się to złe określenie, ona wbiła się w moja twarz, odbijając się czołem.

Syknąłem z bólu, masując czoło. Dziewczyna, która we mnie wbiegła, upadła na cement, też pocierając bolące miejsce.

– Kurwa, uważaj gdzie chodzisz – burknąłem, choć mój dotychczasowy, damski głos w żadnym stopniu nie był groźny.

– Przepraszam... – zająknęła się dziewczyna, otrzepując brudne kolana.

Moje oczy zaświeciły się. Znałem tą burzę loków, przynajmniej skądś kojarzyłem.

– Hope? – wypowiedziałem jej imię, by upewnić się, że to ona.

Uniosła głowę, w końcu zrozumiała, kim jestem. Lekko się uśmiechnęła, stawiając krok w moją stronę.

Istniała możliwość, że jeśli ja jestem w ciele Violet, to Harper jest w ciele Hope.
Tylko jak ja mogłem to sprawdzić? Jeśli nie miałbym racji, to prawdziwa Hope uznałaby mnie za wariata.

– Wiesz, dzisiaj czuję się dziwnie. Jakbym była w nie swojej skórze – powiedziałem, faktycznie czując dyskomfort przy mówieniu nie w swoich zaimkach.

Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Wyglądała, jakby coś analizowała. Moje usta uformowały się w delikatny uśmiech, gdy czekałem, aż zrozumi.

– Tak, jakbyś położyła się spać jako inna osoba? – zapytała, już w pełni uświadomiona. Widziałem to w jej minie, która z wystraszonej zmieniła się w zrelaksowaną.

– Cześć, Harper.

– Cześć, Aster.

Rozpromieniła się, tak samo jak ja. W takiej sytuacji, nawet gdy widzisz wroga, to odnosisz wrażenie większego bezpieczeństwa. I w tym momencie nasza dwójka poczuła się tak, jakby znalazła najbliższą osobę.

– Chyba nie muszę tłumaczyć, co się wydarzyło – odetchnąłem z ulgą, ciesząc się na jej widok bardziej niż się spodziewałem.

– Czyli nie jestem w śnie, bo nigdy w nim nie uczestniczyłeś. Znaczy uczestniczyłeś, ale nie w taki sposób – powiedziała, plątając się w słowach.

– Kogo my tu mamy – odparła dziewczyna za plecami Harper, następnie wieszając się na jej ramieniu. – Myślałam, że dziś nie przyjdziecie do szkoły.

– A dlaczego? – zapytałem prosto z mostu, dalej obserwując blondynkę u boku Harper. Miała różową koszulkę kończącą się na jej pępku, a spodnie zaczynały się na jej pępku, więc kawałek skóry był wystawiony na światło dzienne.

Harper miała tak samo krótkie spodnie, lecz ona zakryła je czarną bluzą. Ciągle ją naciągała, by ta okryła jak najwięcej skóry. Na szczęście ja nie miałem takiego problemu, gdyż Violet okazała się mieć kapkę stylu, i posiadała w szafie takie pozycję jak czarne legginsy, koszulkę z zespołu rockowego, oraz jeansową kurtkę.

– Myślałam, że będziecie zmęczone po naszej nocnej grze w monopoly – odparła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Oboje się z nią zgodziliśmy, udając, że kompletnie wypadło nam to z głowy.
Blondynka skrzywiła się, tworząc grymas na swojej pomalowanej twarzy.

– Żartowałam.

– My też... – podrapałem się po karku.

– A tak na serio, co tu robicie? Miałyście jechać nad jezioro.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Słowa zamarły mi w gardle, a pomysły jak wykaraskać się z tej sytuacji skończyły mi się zanim w ogóle się zaczęły.

– Moja mama miała przyjść do szkoły dziś rano, i chciałam by wiedziała, że jestem w szkole. Już idziemy prawda, Violet? – Harper skłamała jak z nut. Jakbym był na miejscu tej dziewczyny, uwierzyłbym w to.

– Jasne, to ja pójdę na matematykę. Trzymajcie się. – poklepała Harper po ramieniu, i odeszła w stronę wejścia do szkoły.

– Niezłe kłamstwo – skwitowałem, gdy ona odprowadzała blondynkę wzrokiem.

– Dziękuję, lata praktyki. To jak mniemam, była Rose – jej wzrok dalej prześwietlał obiekt za moimi plecami.

– Już mnie wkurza – odpowiedziałem bez chwili zastanowienia.

W między czasie zadzwonił dzwonek. Dźwięk poinformował wszystkich uczniów o zaczynającej się lekcji, więc każdy kto przebywał na parkingu ulotnił się do środka szkoły, a na placu zostaliśmy tylko my.

– Uciekamy, prawda? – zapytała się, zachowując pytający wyraz twarzy. Bujne loki tańczyły na jej twarzy.

– Myślisz, że nie bez powodu się tu znaleźliśmy? – odpowiedziałem pytaniem, co było po dłuższym namyśle bez potrzebne.

– Oczywiście, że nie bez powodu. Moim zdaniem, musimy coś odkryć, lub poznać przyczynę czegoś, co jest kluczowe.

Przez twarz przeszedł mi dziwny dreszcz, dosłownie odczuwałem, jak krew się z niej ulatnia, i zostaję z bladą buzią. Niespodziewane złe samopoczucie przytrafiło mi się już drugi raz tego dnia, pewnie z oczywistego powodu.

Oparłem się o murek tuż pod moją ręką, drugą złapałem za mój brzuch. Czułem przychodzące do mojego gardła wymioty, więc starając się to zrobić jak najdalej Harper, wyrzuciłem wszystko, co miałem w żołądku.

Nie poprawiło to ani w jednym procencie mojego stanu, lecz miałem to przynajmniej za sobą.

– Cholerny rak – mruknąłem, ocierając usta.

– Co się stało? – Harper kucnęła tuż obok mnie. Nawet gdy była w nie swojej skórze, widziałem jej zmartwiony wyraz twarzy, jakby to ona kucała przy mnie tu i teraz, jako Harper, nie Hope.

Nigdy dotąd nie wiedziałem, jak to jest, gdy się umiera. Człowiek mógł czuć kompletny spokój, pogodzić się z przegraną, lub walczyć do końca z nieustającym niepokojem.
Kiedy ktoś wie, że pewnego dnia już nie wstanie, lub wstanie, by umrzeć, zaczyna powoli rozważać.
Ile w życiu zgrzeszył, ile w życiu popełnił błędów.
Ile razy odpuścił, wiedząc że szansa nie wróci.

Violet była osobą pomiędzy. Dokładnie nie wiedziałem, jak postrzega świat oczami osoby, która umrze, jednak w jej ciele czułem coś, co naprowadzało mnie ma to, że wiedziała. Wiedziała, że jej dni są policzone. Ale nie była przestraszona, tylko pogodzona z tym faktem. Najpewniej napawała się każdym momentem, w którym mogła swobodnie oddychać, śmiać się, i kochać.

Za to ja nie. Trafienie do ciała chorej na raka dziewczyny było dla mnie czymś... innym. Ja jako ja, we własnej skórze i życiu, nigdy nie myślałem dwa razy, był coś zrobić. By uprzykrzyć Harper życie, lub zasmucić moją siostrę wiecznymi kłótniami z rodzicami. Zawsze myślałem o sobie jako jednostce, która może przeżyć wszystko, jednak teraz wiedziałem, jak kruche jest życie. I przy okazji niesprawiedliwe.

– Pamiętasz może, jak powiedziałem ci o chorobie Violet? – usiadłem na betonie, plecami do wymiocin. Moja wyobraźnia wymazała ich obecność, na przynajmniej kilka chwil.

– Rak wątroby...

Odgarnąłem kilka pasm włosów, by pokazać Harper coś, co sam znalazłem dwie godziny temu. Wielka, rozprzechniająca się plama na mojej głowie, która nie miała na sobie ani jednego włosa.

– Rano wyrwałem jej chyba połowę włosów, a tylko chciałem je rozczesać – wyznałem, by później mój brzuch zawiązał się w pętlę.

Miałem wrażenie, że to ja umieram. I gdy wrócę do zdrowego ciała, wszystko się zmieni.

– Wymiotowałem conajmniej trzy razy. Rak ją wyniszcza, a chemioterapia nie pomaga – mój nowy, kobiecy głos łamał się tak, że słychać to było z kilometra.

Harper pomasowała mnie po ramieniu. Delikatnie się uśmiechnęła, by ukoić moje nerwy. Nagle z serca spadł mi kamień.

– Dobra, już mi lepiej. Chyba nie będę rzygał.

Otrzepałem legginsy, na wyjątkowo chudych nogach. Czekałem, aż Harper wstanie, rozglądając się za kimś podejrzanym w naszej okolicy.

– Co to robimy? – spytała po chwili.

– Pójdźmy nad to jezioro, gdzie miały iść Hope i Violet. Znam to miejsce, za kilka lat to jeziorko uschnie, a na jego miejsce postawią domek dla leśników.

– Daleko jest to miejsce?

– Do dwudziestu minut.

                                   —

Harper

Ku mojemu zdziwieniu, Aster w ciele Violet zdawał się być innym człowiekiem. Lepszym człowiekiem.
Może stan zdrowia dziewczyny nim poruszył, i w końcu zrozumiał, co jest ważne w życiu.

Oboje szliśmy prawie całą drogę w ciszy, przekraczając długi las. On trzymał w ręce deskę do jazdy, a ja prowadziłam rower. Co jakiś czas zdarzały nam się małe rozmówki, które nie prowadzały nic szczególnego do naszej podróży.

Wszystko wokół siebie uważnie obserwowałam. Konary drzew, przebiegającą wiewiórkę, oraz w pewnym momencie, gołe korony drzew bez ani jednego liścia. Zatrzymałam się na chwilę. Z otworzonymi ustami uniosłam głowę, i gapiłam się na zbiór gałęzi, które idealnie przykrywały całe niebo. Pamiętałam je.

– Aster, kojarzysz może to miejsce? – odezwałam się po chwili nerwowej ciszy. Chłopak w ciele Violet rozglądnął się, w sekundę poznając ten kawałek lasu.

– Tutaj uciekałem w swoim śnie – wskazał na duży krzak. – Tutaj coś się poruszyło, więc zacząłem biec w tamtą stronę – jego palec powędrował na północ.

– Nasze sny były takie same – przełknęłam gulę gardle. Odkrywanie prawdy było czymś nie tylko strasznym, lecz ekscytującym, w pewnym sensie. Za każdym razem, gdy coś wyjdzie na jaw, czuje motylki w brzuchu, a serce kołacze się w klatce piersiowej. I tym razem tak było. – Później wpadłam do...

– Dziury z czaszką – dokończył. W jego oczach widziałam lekki strach.

– Stary, to jest chore.

On jedynie spojrzał w stronę, gdzie nasza dwójka uciekała przed czymś w ciemności.

– Może ta dziura dalej tam jest?

– Niemożliwe, to co jest śnie, prawdopodobnie zostaje w śnie, i jest tworem naszych umysłów.

– A jesteś tego pewna?

Już chciałam odpowiedzieć, lecz zatrzymałam się. Faktycznie byłam pewna?

– Możemy to sprawdzić – przeciągnęłam rower przez zagradzającą kłodę, kierując się na północ. Ominęłam stojącego w miejscu Astera, a ten sekundę później dołączył do mojego spaceru.

– Wcześniej mówiłaś, że uczestniczę w twoich snach – zaczął, jednak weszłam mu w słowo.

– Wątpię, że to sposób który by ci się podobał.

– Mimo to, opowiedz o tym.

Wypuściłam powietrze z płuc. Nie byłam pewna, czy chce to usłyszeć, ani czy ja chcę o tym mówić. Ale zrobiłam to, dla celów wyższych, oraz by dowiedział się, czego doświadczam w snach.

– No dobrze. W prawie każdym koszmarze jesteś ty, chyba tylko w kilku cię nie było. Zawsze pojawiasz się na końcu, gdy mam umrzeć i... – opowiedziałam, zatrzymując się na najważniejszym momencie. Aż czułam jego oczy wbijające się w moją twarz. – I ty to zawsze robiłeś. Za każdym razem mnie zabijałeś, lub nie ratowałeś mnie, kiedy umierałam.

Zamarł. Stał w bezruchu, a jego knykcie ściśnięte na desce, pobielały.

– Wiesz, w moich snach jest odwrotnie. To ty zawsze mnie ratujesz, i nigdy nie umieram. Za każdym, pierdolonym razem, zjawiasz się, i ratujesz mi dupę. Dlatego tak bardzo cię nienawidzę. Bo z dwojga nas, to ja byłem ofiarą, a ty bohaterką. Myślałem o tobie cały dzień i noc, zastanawiając się, czemu akurat ty mnie ratujesz. Poczułem wyraźną potrzebę, byś myślała o mnie cały czas, tak jak ja o tobie. Przepraszam.


Hejka!
Przepraszam z góry za błędy, które mogą się pojawić, gdyż połowę tego rozdziału pisałam na kolanie, w kolejce do dermatologa, by zdążyć na czas, i nie zawieść was w pierwszy wyznaczony przeze mnie termin.

Tak czy inaczej, jest on do przeżycia, chociaż nie jest idealny, więc pewnie w weekend wleci mała korekta , lecz ma nadzieję, że wam też się spodobał!

Widzimy się w niedzielę o 21, a wtedy będzie się dużo działo!

Continue Reading

You'll Also Like

49K 173 11
no tu będą różne historie bedą 18+ będą tu wlw blb i blg
34.8K 1K 47
( uwaga w książce mogą pojawić się błędy ortograficzne bo jestem dyslektykiem i czasem i się to zdarza ) A co gdyby Hailie pochodziła z patologiczne...
1.5M 72.7K 40
"-Czemu mi nie powiedziałaś! - krzyknął ze złością i ze łzami w oczach. -A co miałam ci powiedzieć? "Cześć, jestem Ruby i umieram"? - zaśmiałam się i...
1.2M 104K 65
Historia Williama Collinsa (ojca Blake'a z wroga mojego brata). Will to pewny siebie dupek, który myśli że nic złego go nigdy nie spotka. Ale wystarc...