Mentor² - Depozyt prawdy [Zak...

By KarMail

62.2K 6.2K 3.2K

Michalina Domańska ucieka przed konsekwencjami swojego wyboru łudząc się, że Mentor zniknął z jej życia na do... More

Słowem wstępu
Prolog
1. Ołów
2. Brzytwa
3. Kolce
4. Szantaż
5. Egzekutor
6. Kapitulacja
7. Wciągnięcie
8. Oliwa
9. Plan
10. Gotowość
11. Warunki
12. Próg
13. Serce
14. Powody
15. Rysy
16. Demony
17. Mrok
18. Blisko
19. Intruz
20. Błysk
21. Mentorium
22. Kawa
23. Siedziba
24. Kontra
25. Psychologia
26. Słodycz
27. Ewentualność
28. Ucieczka
29. Prometeusz
31. Dom
32. Jedno (18+)
33. Alarm
34. Rozdzielenie
35. Ruiny
36. Jad
37. Okruchy
38. Zmrok
39. Upadek
Epilog
Słowem podsumowania

30. Miłość

1.1K 129 92
By KarMail

Nadal nie mogłam do końca uwierzyć w to, co się działo... Minionej jesieni przyjechałam tu po raz pierwszy, myśląc że w tym miejscu zaznam najgorszego, co mnie kiedykolwiek w życiu spotka. Chciałam stąd uciec, nie ufałam Mentorowi, momentami go nienawidziłam, nawet od niego uciekłam, myśląc że nasze rozstanie jest ostateczne... A teraz? Dzisiaj, za kilka godzin miałam zostać jego żoną i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Świadomie i dobrowolnie. Z miłości. Kochałam Maksymiliana całą sobą. Pragnęłam życia u jego boku, poznawania go każdego dnia na nowo, zachwycania się naszym wspólnym czasem, którego jak miałam nadzieję, było jeszcze sporo przed nami. I czułam na barkach ciężar naszej misji. Tak, naszej. Maksymilian wciągnął mnie w świat swoich spraw i teraz jego sprawy były również moimi. I ja naprawdę chciałam w tym wszystkim uczestniczyć. Czekał mnie kilkuletni kurs inicjacyjny. Pod okiem Mentora i innych instruktorów miałam odbyć szkolenie teoretyczne oraz praktyczne. Ale najpierw ślub. Odzyskanie depozytu. Potem operacja Maksa i rekonwalescencja. Wszystko po kolei.

Przez kremowe zasłony w mojej sypialni przebijało południowe światło. Drzwi do łazienki, do której przed chwilą weszła Sandra były otwarte na oścież.

- Fryzura i makijaż za piętnaście minut? - zapytała mama nerwowym głosem i nie czekając na moją odpowiedź poszła do łazienki drobnym krokiem, bo jej wąska sukienka nie pozwalała na większe pole manewru dla nóg. Uśmiechnęłam się ukradkiem i z westchnieniem wyjrzałam za okno. Pogoda była idealna. Nie za zimno, nie za gorąco. W sam raz. Z łazienki dobiegły mnie głosy Sandry i mojej mamy. Słodziły sobie na temat własnych kreacji.

Po chwili z łazienki wyszła Sandra w burgundowej sukience z wywijanymi rękawami odsłaniającymi ramiona, gderając coś pod nosem o spóźniającym się Ludwiku. Zmierzyłam ją zachwyconym spojrzeniem. Wyglądała niczym gwiazda szykująca się na czerwony dywan. Naprawdę prezentowała się pięknie i postanowiłam poraz kolejny jej to powiedzieć. Przyjaciółka żachnęła się i poprawiła swoje upięte w kok ciemne loki.

- Ten fagas zasługuje na solidnego kopniaka w tyłek. Chętnie cię wyręczę i sama mu go sprezentuję na powitanie - rzuciła nerwowo. Ręce oparła na biodrach i wyglądała trochę jak wkurzona pani Helenka czekająca na spóźniających się jak zwykle ochroniarzy.

- Daj spokoj, może mu coś wypadło - spróbowałam bez większego przekonania usprawiedliwić Ludwika.

- Jasne... Dzwoniłam do niego. Odebrała jakaś pinda i nawet nie chciała powiedzieć, gdzie on się podziewa, wyobrażasz sobie?

- A tak... To pewnie Yvette. Przyjadą razem... Nie mówiłam ci?

Sandra pozostawiła tę informację bez komentarza, ale widziałam, że minę miała zaciętą, a pomalowane bordową szminką usta zacisnęła w wyrażający zdegustowanie dziubek.

- Sandra ma rację - do rozmowy przyłączyła się mama. - Ten cały Ludwik jest nieodpowiedzialny. Powinniście jeszcze poćwiczyć piosenkę przed weselem. Ale chyba już nie starczy czasu. Ślub o piętnastej, a jeszcze musimy dojechać na miejsce.

- Nie przejmujcie się. Najwyżej coś nie wyjdzie i się wszyscy pośmiejemy z wpadki - próbowałam obrócić wszystko na pozytywną stronę. To był mój ślub i nie miałam zamiaru denerwować się takimi błahostkami.

- Cudny masz ten bukiecik - zachwyciła się mama. - I cała wyglądasz przepięknie. Co prawda ta biżuteria od hrabiny dodała przepychu, no ale skoro musisz ją nosić, to już niech będzie - westchnęła.

- Nie jest wcale taka przesadzona - wtrąciła Sandra. - Z daleka wygląda świetnie. A z bliska nikt nie będzie się przyglądał przecież.

- Wyglądasz jak księżniczka Sissi z tymi klejnotami na szyi - ciągnęła mama sceptycznym tonem. - Ale i tak jest cudownie. Kto by się tam przejmował... W sumie kolor kamieni pasuje ci do oczu... No i nie wychodzisz za byle kogo, możesz pozwolić sobie na taką ekstrawagancję...

- Dzięki, mamo - zaśmiałam się i przewróciłam oczami.

- Jeszcze nie masz makijażu i fryzury. Ze wszystkim to będziesz już wyglądać przecudownie. Idę do taty, pewnie nudzi się sam w salonie.

- A babcia z dziadkiem?

- Są w ogrodzie - zawołała przez ramię, i już jej nie było.

Westchnęłam, spoglądając na błękitne niebo. W ogrodzie zakwitły już jaskrawożółte forsycje i częściowo bzy, więc alejki spacerowe prezentowały się niezwykle barwnie. Pierwszy raz miałam okazję oglądać ogród pełną wiosną.

- Stresujesz się? - zagadnęła Sandra, podchodząc bliżej mnie i kładąc mi rękę na ramieniu.

- Wiesz... Mam wrażenie jakby to był sen i wszystko działo się samo. Ja tylko obserwuję - uśmiechnęłam się w rozmarzeniu. - Wiadomo, jakiś tam stres jest, ale chyba bardziej się stresowałam przed maturą.

- Michaśka, zazdroszczę ci tej pogody ducha i spokoju. Ja bym chyba nie dała rady wstać z łóżka w taki dzień.

- To dzięki Maksymilianowi i tobie. O wszystko się zatroszczyliście i ja nie miałam na głowie prawie żadnych spraw.

- Nie mów tak. Sama też sporo ogarnęłaś. Ale cieszę się, że możesz być dzisiaj wyluzowana. W końcu to twój dzień - uśmiechnęła się. - O, chyba Mruk przywiózł fryzjerkę i kosmetyczkę - wskazała na przejeżdżający przez bramę samochód.

Miała rację. Zatem jeszcze chwila, a będę gotowa.

Nabrałam głęboki wdech, aż suknia opięła się na moim dekolcie i brzuchu. Sandra dobrze mi doradziła. Kreacja była zachwycająca. Owszem, trochę zbyt wytworna jak na mój gust, ale dzięki temu czułam się naprawdę wyjątkowo, inaczej niż zwykle. Nawet babcia Lusia zaaprobowała mój wybór, a ona uważała się za wszechstronną znawczynię mody.

Kiedy już fryzjerka ułożyła mi włosy, a moja twarz została pokryta lekkim makijażem, Sandra zarządziła opuszczenie pałacu i wyjazd. Widziałam, że dyrygując wszystkim czuła się jak ryba w wodzie, ale przy tym nie była przykra dla innych. Wręcz przeciwnie, wychodziła z siebie, żeby wszystkim dogodzić, powiedzieć miłe słowo i wesprzeć radą. Idealna druhna.

Na korytarzu okazało się, że Ludwik w końcu raczył się pojawić. Ulżyło mi, ale żałowałam jednocześnie, że nie zdążyliśmy przećwiczyć piosenki. Trudno... Dobrze że w ogóle przyjechał. Niestety w towarzystwie Yvette, której kwaśna minę widziałam z odległości całego korytarza. No nic. Ważne, że Ludwik był.

Sandra tak łatwo nie zamierzała mu odpuścić. Kazała mi zejść z mamą na dół, a sama dziarskim krokiem, nie zwiastującym niczego dobrego, pomaszerowała w stronę młodszego z braci Rozdrażewskich. Zaczynałam mu współczuć, jednak postanowiłam zaufać Sandrze i założyć, że nie spełni tych swoich śmiesznych gróźb. Wolałam, żeby jednak nie kopała nikogo po tyłku, nawet jeśli naprawdę zasłużył.

Po kilku minutach przyjaciółka dołączyła do nas siedzących już w samochodzie. Sapała nosem jakby okrążyła kilkukrotnie całe błonia pałacowe.

- W porządku? - zapytałam z lekkim niepokojem. A jeśli naprawdę nakopała Ludwikowi w tyłek? Właściwie wcale bym się nie zdziwiła. Koniec końców wolałam nie pytać o szczegóły.

- Jasne... - odparła z wymuszonym uśmiechem.

I to mi wystarczyło.

- Ślicznie wyglądasz. Wszystko mamy... Welon na głowie ci się trzyma. Bukiet jest. Możemy chyba jechać - wyrzucała z siebie strzępki zdań.

- Jedźmy - potwierdziłam i znów poczułam ten strach pomieszany z ekscytacją. - Maks będzie jechał przed nami - powiedziałam, chociaż Sandra doskonale o tym wiedziała.

- Ale nie widział cię? - upewniła się.

- Chyba nie, nie wiem - wypaliłam i otworzyłam szeroko oczy z głupawym uśmiechem. - Szybko wsiadłam...

Obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem, a mama siedząca z przodu obok Exe rzuciła nam przez ramię karcące spojrzenie. Chyba wstydziła się milczącego ochroniarza.

Dotarliśmy na miejsce tuż za samochodem Maksa. Oni zajechali aż za pałac, a my zaparkowaliśmy przed wejściem. Ze zdziwieniem zauważyłam, że przed budynkiem stał helikopter medyczny. Wymieniłyśmy z Sandrą zaskoczone spojrzenia.

- Wiesz coś o tym?

- Nie. Ale chyba to dobry pomysł. Na weselu zawsze ktoś może zasłabnąć. No i hrabina Krasnodębska ma prawie sto lat, więc Maks pomyślał o wszystkim...

- Michaśka, ty szczęściaro. Myślałam, że Maks już niczym mi nie zaimponuje, ale nie, on wyskakuje z helikopterem... - wzniosła ręce do góry. - No kochany jest - zaśmiała się Sandra i westchnęła. - Dobra, a więc tak... Na razie poczekasz z mamą w takim pokoju. Na prawo od wejścia. Obsługa hotelowa powinna was pokierować. Ja pójdę sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu.

- Włącznie z Ludwikiem? - zapytałam przekornie.

- A żebyś wiedziała. Muszę dopilnować, żeby fagas przyjechał na czas. Ale nie stresuj się. Wszystko będzie super - pocieszyła mnie.

Uśmiechnęłam się i wkroczyłam niepewnym krokiem do wnętrza pałacu. Byłam tutaj dwa razy z Maksem, żeby zobaczyć wcześniej gdzie co jest. Jeszcze wczoraj byliśmy tu razem z Exe i kilkoma najbardziej napakowanym i ochroniarzami. Przywieźli fortepian dla Ludwika. Miałam nadzieję, że nie na darmo się tyle namęczyli, żeby go wnieść.

Czas uciekał jak szalony. Dopiero przyjechaliśmy, a już tata prowadził mnie pod rękę w stronę mojego przyszłego męża. Rozbrzmiały dźwięki melodii weselnej granej przez młodą skrzypaczkę. Kroczyłam przed siebie, nie spuszczając wzroku z wpatrzonego we mnie Maksymiliana. Stał dumnie wyprostowany, ubrany w czarny, elegancki smoking. Widziałam po jego przymrużonych oczach i lekkim uśmiechu, że był mną zachwycony. Kiedy tata elegancko przekazał moje ramię Maksymilianowi, ten ukłonił się lekko w jego stronę, po czym uśmiechnął do mnie. Odpowiedziałam mu tym samym, wypuszczając powietrze z płuc. Cały stres zszedł, ustępując miejsca czystemu szczęściu. Miałam ochotę śmiać się i płakać jednocześnie. Westchnęłam głęboko i poddałam się płynącym jak górski strumień chwilom.

Ceremonię zaślubin prowadził wieloletni przyjaciel rodziny Rozdrażewskich, sympatyczny pastor, który ku mojemu lekkiemu zdziwieniu ubrał zwyczajny garnitur z krawatem. Okazał się być człowiekiem bardzo naturalnym, a czasem nawet luzackim. Podczas swojej przemowy kilkukrotnie zajrzał do Biblii, cytując z niej wybrane fragmenty o miłości.

"Miłość...
cierpliwa jest,
łaskawa jest.
nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą,
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
współweseli się z prawdą,
wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma..."

Pomyślałam, że wszystkie te cechy mogłam odnaleźć w uczuciu, którym darzyłam Maksa. On chyba pomyślał o tym samym, bo zerknął na mnie kilka razy porozumiewawczo się uśmiechając i ściskając mnie za rękę. W końcu przyszedł czas wypowiedzenia naszej przysięgi. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, wpatrzeni we własne dusze i serca. Maks ujął moją dłonie i spojrzał na mnie poważnie.

- Ja, Maksymilian, przed obliczem Boga żywego i w obecności tych świadków, z ręki Bożej przyjmuję ciebie, Michalinę, za żonę swoją i ślubuję ci miłość, szacunek i wierność małżeńską w dniach dobrych, jak i złych, w zdrowiu i chorobie... - Maks przerwał na chwilę, bo wyraźnie się wzruszył na wzmiankę o chorobie, po czym kontynuował. - ...w radości i smutku, szczęściu i nieszczęściu, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Bóg - zakończył ściskając mnie mocniej za rękę.

Z moich oczu pociekły łzy, więc zamrugałam kilkukrotnie i odetchnęłam kilka razy, zanim zabrałam głos.

- Ja, Michalina... - słowa ugrzęzły mi w gardle i przez chwilę nie byłam w stanie nic więcej z siebie wydobyć. Nabrałam głęboki oddech i zaczęłam jeszcze raz, z twarzą mokrą od łez, których nie potrafiłam powstrzymać.

- Ja, Michalina, przed obliczem Jedynego Boga, przyjmuję ciebie, Maksymilianie, za swojego męża i ślubuję ci dozgonną miłość, wierność i wsparcie bez względu na okoliczności, dobre czy złe dni, zdrowie czy chorobę - głos mi w tym miejscu zadrżał. - Obiecuję ci kochać cię i być przy tobie już zawsze - zakończyłam, czując jak serce dudni mi w piersiach z emocji.

- Na znak swojej miłości nałóżcie obrączki - powiedział pogodnie pastor, a Ludwik podszedł i podał bratu pudełeczko. Poczekał, aż Maks je wyjmie, mrugnął do mnie w międzyczasie i odszedł z powrotem na miejsce.

Wymieniliśmy się złotymi obrączkami. Z trudem wcisnęłam złoty krążek na palec Maksa, co wywołało ukradkowe śmiechy w pierwszych rzędach. Nie obchodziło mnie to. W końcu się udało i pastor ogłosił nas mężem i żoną oraz zachęcił do pocałunku, który miał przypieczętować zawarcie naszego związku.

Maksymilian przyciągnął mnie do siebie i pochylił się, załączając nasze usta w tym wyczekiwanym, pierwszym pocałunku nowożeńców. Oboje poprzez ten gest chcieliśmy przekazać sobie tak wiele... Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że ludzie zaczęli klaskać i wstawać z miejsc. Sandra wydała z siebie jakiś podekscytowany okrzyk, a Łysol siedzący niedaleko zawtórował jej, krzycząc gromkie: Brawo! I do tego gwizdnął przez palce jak jakiś świstak. Maksymilian zaśmiał się serdecznie i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Młoda dziewczyna znów zaczęła grać na skrzypcach, a my zeszliśmy z podestu, czekając na gratulacje od gości weselnych.

Jako pierwsza podeszła do nas hrabina Apolonia Krasnodębska, podpierana przez ramię jakiejś młodszej od niej kobiety, chyba jej wnuczki.

- Ach, Michalino... Cóż to były za cudowne chwile. Jestem niezwykle ukontentowana waszym szczęściem. Czegóż wam mogę życzyć, jak tylko długiego pożycia i rychłego powiększenia rodziny? - zagdakała, rozciągając usta w szczerym uśmiechu. Obcałowała mnie, chwaląc przy okazji swoją własną biżuterię, którą od niej otrzymałam.

- Oby kiedyś przysłużyła się waszej córce na ślubie. Ja już tego nie dożyję, ale mój duch będzie żył w tej kolii - zażartowała przyjaźnie, po czym odwróciła się do lekko skonsternowanegp, ale robiącego dobrą minę do złej gry Maksymiliana.

- Mój chłopcze. Jak ty wyrosłeś, zmężniałeś. Nareszciem doczekała twojego ślubu. I obym dożyła jeszcze jednego wydarzenia - pomachała groźnie zakrzywionym palcem i rzuciła znaczące spojrzenie na mój brzuch. - Już ty wiesz co mam na myśli...

Powstrzymałam się od wymownego chrząknięcia, pozwalając sobie jedynie na lekkie spojrzenie w kierunku nieba i odprowadziłam wzrokiem hrabinę.

Następna w kolejce byli rodzice, którzy obcałowali mnie, życząc nam wszystkiego najcudowniejszego na naszej wspólnej drodze życia. Przytuliłam mocno mamę i tatę, którzy prawie pękali z dumy.

Zaraz za nimi pojawiła się pani Helenka w jasnożółtej sukience. Wyglądała jak słońce. I takim słońcem dla mnie była od kiedy ją poznałam. Nie dała rady wykrztusić nawet słowa, ale nie musiała, bo przecież oboje z Maksem wiedzieliśmy, co chce nam powiedzieć.

Miałam wrażenie, że wężyk z gośćmi nigdy się nie skończy, więc odetchnęłam z ulgą kiedy podeszła do nas ostatnia para. Ulga zamieniła się jednak w napięcie, kiedy dostrzegłam że to był Ludwik razem z Yvette. Jej lśniące w słońcu platynowe włosy wyglądały niemal jak srebro, a blada skóra jaśniała, kontrastując z czerwienią podkreślonych szminką warg. Kobieta uśmiechnęła się do mnie sztucznie, wycedziła kilka kurtuazyjnych słów i pocałowała powietrze obok moich policzków, a następnie zwróciła się do Maksymiliana. Nie słyszałam, co mówił do mnie Ludwik, bo bardziej byłam skupiona na tym, co robi ta żmija. Kątem oka zauważyłam, że gładziła rękami poły marynarki Maksa, szepcząc mojemu mężowi coś do ucha. Widziałam, że cały się spiął i wyprostował, kiedy Yvette złożyła na jego policzku nieprzyzwoicie długi, zostawiający ślad czerwonych ust pocałunek.
Ludwik obrócił wszystko w żart i wytarł bratu policzek chusteczką wyjętą z kieszeni marynarki.

- Dawaj, wytrzemy to na ślinę. W końcu mogę się zemścić za dzieciństwo - śmiał się, a ja chcąc nie chcąc mu zawtórowałam, chociaż w środku wszystko się we mnie burzyło na wspomnienie tego, co przed chwilą odstawiła Yvette.

Spróbowałam wyrzucić z głowy ten obraz, ale wciąż mnie prześladował, nawet już pod drzwiami pałacu, gdzie czekali na nas moi rodzice z tradycyjnym chlebem i solą. Przykleiłam do twarzy uśmiech i wykonywałam wszystkie czynności niejako automatycznie. Maks wyczuł mój nastrój i położył mi rękę na plecach.

- Nie przejmuj się, kochanie - szepnął mi do ucha.

Rzuciliśmy kieliszki za siebie, szkło z brzękiem rozsypało się w drobny mak. Ku mojemu zaskoczeniu Maks chcący chyba rozładować atmosferę, a może wychodząc naprzeciw wszelkim tradycjom wniósł mnie do pałacu na rękach przekraczając próg drzwi wejściowych. Wypiliśmy szampana i poczekaliśmy, aż wszyscy goście zasiądą na miejscach.

My też zajęliśmy miejsca dla nowożeńców przy jednym ze środkowych okrągłych stolików.
Maks powstał, poszłam więc za jego przykładem, podnosząc się ze swojego krzesła. Ogarnęłam wzrokiem cały tłum ludzi i odnalazłam spojrzeniem rodziców, którzy cali rozpromienieni wpatrywali się w naszą dwójkę.

- Dziękujemy wam wszystkim za tak liczne przybycie - odezwał się Maks. - Bardzo się cieszymy, że pomimo tak krótkiego czasu od otrzymania zaproszeń postanowiliście się pojawić, aby towarzyszyć nam w tym ważnym dla nas wydarzeniu. Dziękujemy wszystkim za pomoc i okazane wsparcie. Mam nadzieję, że ten wieczór będzie dla wszystkich udany, jak udane mogą być zwłaszcza polskie wesela - uśmiechnął się, a ochroniarze odpowiedzieli mu głośnymi gwizdami. Reszta gości poszła w ich ślady, ale ograniczyła się tylko do oklasków.

Maks dał mi znak żebym usiadła, podsunął mi krzesło i nareszcie mogliśmy odetchnąć. U mojego boku siedziała oczywiście Sandra.

- Dziękuję ci za wszystko, bardzo mi pomogłaś - odezwałam się i uścisnęłam jej pokrytą czarną rękawiczką rękę.

- Daj spokój... To nic wielkiego. Cieszę się, że wszystko się udało. - rzuciła z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek przypominała mi Indiankę. - Teraz już z górki - dodała, sięgając po szklankę z wodą.

I rzeczywiście, wszystko działo się jakby samoistnie. Nasz pierwszy taniec wypadł bardzo naturalnie i elegancko, chociaż obawiałam się tego wydarzenia przez ostatnie kilka tygodni. Maks jednak prowadził znakomicie i nie musiałam sobie zbytnio zawracać głowy krokami.

Czekało mnie jeszcze jedno wydarzenie, które zbliżało się nieuchronnie. Sandra miała dopilnować, żeby Ludwik nie zapomniał o swoim występie zaplanowanym na dziewiętnastą. I nie zapomniał. Krótko przed umówioną godziną podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko robimy tak, jak ćwiczyliśmy.

- Tak, tylko nie graj za szybko, dobrze? - upewniłam się.

Ludwik spojrzał na mnie pobłażliwie, jakby chciał powiedzieć "Pamiętaj, do kogo mówisz, dziecino". Na szczęście Yvette podczas wesela trzymała się od nas z daleka. To była zasługa Ludwika, który chyba postawił sobie za punkt honoru, żeby nie dopuścić już więcej do żadnej nieprzyjemnej sytuacji związanej z jej osobą.

Przystojny konferansjer zapowiedział mój występ, prosząc wszystkich o uwagę. Zachęcił, żeby większość gości pozostała przy stolikach, co też ci skwapliwie uczynili. Tylko Sandra stanęła nieopodal, razem z Maksem i Ludwikiem, który po chwili zasiadł przy fortepianie.

Ściskając w drżącej ręce mikrofon stałam przed wszystkimi, czując wszechogarniający stres. Chciałoby się zapytać, co ja najlepszego wyprawiam, ale na to było już za późno...

- Ehm... - odchrząknęłam nerwowo. Maks uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. Robiłam to dla niego. Z całego serca chciałam to zrobić. Spięłam się więc i zabrałam głos.

- Jak niektórzy z was być może wiedzą, kiedyś dość często śpiewałam... Maksymilian pierwszy raz zobaczył mnie właśnie, kiedy śpiewałam... - tymi słowami nawiązałam do filmiku ze szkolnej akademii, ale chyba tylko nieliczni wiedzieli, o czym dokładnie mówię. - Nigdy jednak nie zaśpiewałam dla niego na żywo. Dzisiaj chyba nadeszła najodpowiedniejsza chwila, żeby to zmienić. Chciałabym tę piosenkę zadedykować przede wszystkim mojemu mężowi... - Maks spojrzał na mnie z ciepłem w oczach. - A także mojej rodzinie, przyjaciołom i wszystkim tutaj obecnym, ponieważ przesłanie tej piosenki jest uniwersalne dla wszystkich. Dziękuję...

Wszyscy zaklaskali zachęcająco. Przesunęłam wzrokiem po całej sali i nigdzie nie dostrzegłam szmaragdowej sukienki. Ulżyło mi. Dałam znać spojrzeniem Ludwikowi, że możemy zaczynać. Rozbrzmiały pierwsze nuty, a ja po prostu zaśpiewałam, przez większą część czasu patrząc w oczy mojemu ukochanemu. Widziałam, że z trudem powstrzymywał łzy. Nigdy nie wiedziałam go tak poruszonego. Przelałam w słowa piosenki całą swoją miłość do tego człowieka. I wiedziałam, że on czuje to samo do mnie. Odwzajemniona miłość to piękne uczucie. Zaryzykuję stwierdzenie, że najpiękniejsze ze wszystkich.

* Po tym rozdziale można przeczytać dziesiąty rozdział dodatku Gorzkie Serca.

Continue Reading

You'll Also Like

41.8K 1.6K 46
"I mimo, że świat mi się zawala, to czuję, jak on próbuje chociaż trochę go odbudować" ©z.autorka, 2022
144K 10.4K 41
Willow to 21- letnia studentka sztuki, która na co dzień prowadzi spokojne życie i póki co, nie zamierzała tego zmieniać. Wszystko jednak obraca się...
219K 8.8K 6
"Kłamca na zawsze pozostanie kłamcą". Wydawać by się mogło, że historia Vivian i Venoma już dawno dostała swoje zakończenie. Chłopak wyjechał z miast...
8.8K 210 44
Mieliście kiedyś tak, że przeczytaliście większość książek jakie były na tej aplikacji albo nie możecie znaleźć niczego dla siebie? Bo mi zdarzały si...