36. Jad

1K 131 131
                                    

— To ty za tym wszystkim stoisz... — wyszeptałam. Serce pompowało mi krew w szaleńczym tempie. Organizm wyczerpany od kolejnej dawki adrenaliny odmawiał współpracy. Zachwiałam się w miejscu, dysząc ciężko.

Yvette zaśmiała się z wyższością i kiwnęła na Braciaka, który posadził mnie siłą na jakimś starym krześle, wygiął ręce do tyłu i związał linką. To samo zrobił z moimi łydkami, tylko że te przywiązał też do nóg krzesła.

— Powaliło was? — wydyszałam, szarpiąc związanymi rękami i nogami. — Co wy robicie? Rupert! Tak gadałeś o hipokryzji, o moralności, a teraz sam co robisz?! — rzuciłam płaczliwie w stronę mężczyzny.

Ten widocznie się zmieszał ale nie zrobił nic, żeby zmienić moje beznadziejne położenie.

— Nic ci się nie stanie... To tylko konieczne środki ostrożności — mruknął z zakłopotaniem. Odwrócił się i rzucił stertę teczek na zakurzony stolik. Prychnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. To był jakiś koszmar!

— Czego ode mnie chcecie? Zachciało się wam gangsterki? Nie wiem... Chcecie zemsty na Mentorze? Chcecie mnie tu przetrzymywać, żeby go szantażować? — pytałam, pragnąc dowiedzieć się czegokolwiek. — Po co mnie tu sprowadziliście?

— Spokojnie, Michelle — zaśmiała się Yvette. — Zaraz ci wszystko wyjaśnię, po kolei... Pozwól, że zacznę od początku. Rupert, Braciak... Zostawcie nas samych — rzuciła władczym tonem jak do psów.

— Ale, Yvette... — zaprotestował Rupert, zerkając na mnie z niepokojem.

— Mam pozwolenie z góry na rozmowę z nią w cztery oczy — rzuciła kobieta. — Nie wierzysz, to sprawdź sam. Możesz do niego zadzwonić.

Rupert zmarszczył brwi i sięgnął po swój telefon. Wybrał jakiś numer i czekał na połączenie.

— Tak? Co tam znowu? — odezwał się ktoś po drugiej stronie, a głos tej osoby wydawał mi się jakiś znajomy. Nie potrafiłam jednak sobie przypomnieć, do kogo należał.

— Yvette chce z nią zostać sama — powiedział Rupert.

— A telefon dziewczyny? — zapytał mężczyzna.

— Porzucony w ustalonym miejscu.

— Zostawcie ich. Taka była umowa. Yvette od początku żądała rozmowy sam na sam z dziewczyną. Zresztą nastąpiła zmiana planów. Już wiemy, gdzie jest depozyt. Wyślę ci współrzędne i wsparcie. Musisz tam wyruszyć bez zwłoki.

— Dobra. Jakby co zostawiam Braciaka do ochrony.

Rupert rozłączył się i zerknął na mnie z niepewną miną, po czym przeniósł wzrok na drugiego ochroniarza.

— Zostaniesz na dole. W razie czego. Ja muszę jechać — rzucił, myślami będąc już chyba w innym miejscu. Ruszył w stronę  drzwi wiszących na jednym zawiasie.

— Jeśli nasi wiedzą, gdzie jest depozyt, to Mentor też już wie.
On tam niedługo będzie. Pospieszcie się! —  zawołała za nim Yvette.

Rupert skinął głową i wyszedł, a za nim ruszył Braciak. Zostałyśmy same. Yvette zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem i podeszła bliżej.

— O co wam chodzi? — rzuciłam. — Ja nic nie wiem o tym depozycie. Przysięgam...

Yvette przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, jakby napawając się nią niczym pierwszym kęsem wybornego dania. 

— Mnie chodzi tylko o jedno. O zemstę. Innym chodzi o prawdę. A jeszcze innym o ukrycie tej prawdy. Zabawne, prawda? — zaśmiała się perlistym, przyprawiającym o dreszcz na plecach chichotem. — Jak to różne interesy potrafią się krzyżować w jednej sprawie... — westchnęła z uśmiechem.

Mentor² - Depozyt prawdy [Zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz