Rozdział 53

1.6K 94 4
                                    

*1.01.2017*

ROSELYN

Nie mam zielonego pojęcia gdzie jedziemy, ale gdy minęliśmy żegnający nas znak miasta, uświadomiłam sobie, że zabrałam zbyt mało rzeczy na wyjazd w nieznane. Byłam pewna, że pojedziemy gdzieś... bliżej.

- Dokąd jedziemy? – zagaduję, gdy Jason zatrzymuje się na światłach.
- Niespodzianka.
- Myślisz, że porywanie mnie z domu to dobry pomysł? – uśmiecham się znacząco.
- Tym razem to nie porwanie. Dobrowolnie wsiadłaś do mojego samochodu.
- Widzę, że wszystko doskonale obmyśliłeś. Ale Annie i Paul mogą nie podzielać twojego zdania.
- I tu się mylisz, złotko.

Unoszę pytająco brwi.

- O wszystkim wiedzą.
- No tak... czego innego mogłabym się po tobie spodziewać...
- Uznam to za komplement.
- Uznawaj za co chcesz, ale powiedz mi wreszcie dokąd jedziemy.
- Dowiesz się na miejscu.

*

*2.01.2017*

Tego dnia o dziwo budzę się sama, bez denerwującego dźwięku budzika w tle i powoli podnoszę się do pozycji siedzącej. Od razu zerkam na mały zegarek, stojący na jednej z szafek nocnych. Jedenasta trzydzieści cztery. Poszalałam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się tyle pospać. Przeciągam się i pocieram oczy, zerkając na puste miejsce obok siebie. Marszczę pytająco czoło, przez chwilę zastanawiając się, gdzie u licha podział się Jason. Wieczorem, gdy zasypiałam leżał obok i grzebał w telefonie.

Mimowolnie wracam wspomnieniami do wczorajszego dnia. Po dość długiej i męczącej podróży samochodem wreszcie zatrzymaliśmy się na parkingu dużego, ozdobionego świątecznymi światełkami hotelu. Zostawiliśmy swoje rzeczy i wspólnie udaliśmy się na obiad do restauracji w małym, pobliskim miasteczku, a zaraz potem na długi, wieczorny spacer po tamtejszym parku. Muszę przyznać, że bardzo mi się podobało. Uwielbiam skromne, lecz klimatyczne i intymne miejsca, gdzie w ciszy można zamienić kilka zdań lub po prostu komfortowo pomilczeć. Zdecydowanie to można zaliczyć do „mojego świata", zamiast hucznych imprez, babskich wieczorów czy oklepanego wyjścia do kina, jak w przypadku większości nastolatek w moim wieku.

Z rozmyślań wyrywa mnie dzwonek mojego telefonu. Zerkam na wyświetlacz, po czym automatycznie odbieram i przykładam telefon do ucha.

- Halo?
- Rose, kochanie! Wszystkiego najlepszego z okazji twoich osiemnastych urodzin!
- Dziękuję, Annie.

Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, gdy nagle moje skupienie rozprasza ciche szarpanie za klamkę. Nie mogę powstrzymać uśmiechu, który sam pcha się na moje usta. Szybko kończę połączenie i zerkam w kierunku wejścia do pokoju, w którym po chwili walki z drzwiami pojawia się Jason.

- O... Rose... nie śpisz już? E... – rozgląda się nerwowo po pokoju, chowając coś za plecami.
- Nie śpię. Wstałam jakieś kilka minut temu – przygryzam wargę, żeby się nie roześmiać. – Ale mogłabym powiedzieć, że obudziła mnie twoja szarpanina z drzwiami.
- Cholerna karta nie załapała. Trzy razy próbowałem, a drzwi ani drgnęły – oczy chłopaka ponownie rozbiegają się po pomieszczeniu. – E... mogłabyś... zamknąć na chwilę oczy?

Chichoczę.

- Właśnie miałam iść się wykąpać. Także... ja już sobie idę, a ty sobie nie przeszkadzaj.
- Dzięki.

Gdy wychodzę z łazienki po raz kolejny upewniam się, że wszystko mam na swoim miejscu. Raz zrobiłam z siebie wariatkę, kiedy wyszłam z łazienki z papierem toaletowym wetkniętym za gumkę od spodni, a w naszym salonie roiło się od gości. Do dziś pamiętam swoje zażenowanie i zakłopotanie.

Zaginiona | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz