Rozdział 17

2.1K 127 17
                                    

*4.10.2016*

ROSELYN

- Nie wierzę, że robię to dla jakiejś maskotki – mówi cicho Jason, gdy dojeżdżamy pod mój dom.

Osiedle nigdy nie było zbyt dobrze oświetlone i o ile, gdy jeszcze tu mieszkałam, bardzo mi to przeszkadzało, teraz jestem wdzięczna mieszkańcom, że nie starali się tego zmienić. To znacznie ułatwi całą akcję.

- Jason proszę cię.. To dla dobra innych dzieci.

Chłopak przewraca oczami.

- Ta.. po prostu kochasz tę maskotkę.
- A ty nie masz takiej rzeczy?

Chłopak przez chwilę nie odzywa się słowem i poważnie się nad czymś zastanawia.

- Okej mam. Dobra. Idziemy, bierzemy pluszaka i wracamy. A z samego rana odwożę cię na komisariat.

Oboje wysiadamy z samochodu i szybkim krokiem przechodzimy na tył domu. Ogrodzenie jest dość wysokie, w dodatku po obu stronach obrośnięte krzakami, jednak nie jest nie do pokonania. Parę razy wspinałam się po nim przechodząc z jednej strony na drugą.

-  I co teraz? Mówiłem, że potrzebujemy planu.
- Mam plan. Przejdę przez ogrodzenie, na tyłach domu jest drabina. Wdrapię się po niej do okna, otworzę, wejdę do środka, wezmę co mam wziąć i wyjdę.
- I uważasz, że wszystko pójdzie tak bezproblemowo?
- Taką mam nadzieję.
- Nie będę cię łapał jak spadniesz z tej drabiny. I lepiej módl się, żeby sąsiedzi nie zadzwonili po policję, bo to co chcesz zrobić to czyste szaleństwo.
- Nigdy nie powiedziałam, że mam równo pod sufitem.
- Zdecydowanie nie masz.
- Nie gadaj tyle, bo zwracasz na nas uwagę – karcę chłopaka i powoli zabieram się za pokonywanie ogrodzenia.

Jason uważnie przygląda się mojej osobie, gdy z łatwością przechodzę na drugą stronę. O dziwo ogród został nietknięty. Meble stoją na swoim miejscu, drzwi od małej szklarni mamy są szczelnie zamknięte, a szopa, w której tata uwielbiał majsterkować, jak zwykle stoi otworem zapraszając do swego wnętrza. Szybkim krokiem pokonuję dzieląca mnie odległość i wchodzę do środka w poszukiwaniu małego, drewnianego pudełka, w którym schowany był klucz od zamka w oknie. Na szczęście już przy drugiej próbie znajduję to, po co przyszłam. Przechodzę na taras i próbuję dostrzec w ciemności drabinę, której kilka dni przed wyjazdem używał tata do naprawy rynny.

Nim się zorientuję Jason stoi tuż obok mnie.

- I jak ci idzie?
- Dobrze. Tam jest drabina – wskazuję palcem na kilka metalowych drążków złączonych w całość. – Musisz mi ją potrzymać jak będę tam wchodzić.
- Spadniesz. Zobaczysz.
- Nie spadnę. Nie raz chodziłam po drabinie. Gdy byłam mała to w jednym domu, w którym mieszkaliśmy bawiłam się z rodzicami we wchodzenie na wieżę. Tata trzymał drabinę, ja się wspinałam, a mama czekała przy oknie w moim pokoju. I tak w kółko.
- Wow.. ciekawe miałaś zabawy – mówi Jason z lekkim, złośliwym uśmieszkiem.
- Spadaj. Miałam osiem lat i uwielbiałam tę zabawę.
- Jak sobie chcesz.

Chłopak chwyta drabinę, starając się narobić jak najmniej hałasu, rozkładając ją w kierunku okna od mojego pokoju.

- Możesz ciszej? – pytam szeptem, lecz z wyrzutem.
- Staram się.

Gdy Jason daje mi znak, że mogę się wspinać, żwawym, małpim stylem wchodzę po drabinie wprost na moje okno. Wyciągam z kieszeni mały kluczyk, który powinien otworzyć zamek w oknie.

Jestem wdzięczna rodzicom za to rozwiązanie. Pod koniec wakacji trochę chorowałam, choć ciężko nazwać to chorobą. Nie czułam się dobrze i często mdlałam. W obawie o moje zdrowie tata postanowił zamontować zamek do okna, dzięki któremu mógłby otworzyć je od zewnątrz. Na wypadek, gdybym zamknęła się w pokoju i coś by mi się stało. Jeszcze dwa miesiące temu uważałam to za głupotę i nadopiekuńczość, ale teraz dziękuję losowi, że sprzedał mojemu tacie taki pomysł.

Zaginiona | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz