Rozdział 4

151 59 15
                                    

— Agnes — docierał do mnie cudzy głos, ale było to takie słabe, ledwie słyszalne... jak przez grubą ścianę. Nie mogłam albo nie chciałam obudzić się z przyjemnego snu, dlatego odwróciłam się na drugi bok i mocniej zacisnęłam powieki. Łudziłam się, że ta osoba odejdzie i da mi jeszcze chwilę spokoju. Kiedy ten okropny człowiek nie przemieścił się, zmusiłam swój organizm, aby otworzył oczy i westchnęłam ociężale. Niechętnie usiadłam na łóżku i ziewnęłam stosunkowo głośno.

— Sam? — Spojrzałam na mężczyznę, który stał nade mną, czekając na moje obudzenie. — Stało się coś? — zapytałam zaciekawiona jego postawą. Ten jednak tylko przewrócił oczami znacząco i rozejrzał się dookoła. Powieliłam jego czyn i spostrzegłam, że reszta Pozostałych jeszcze spała. Tym bardziej nie rozumiałam jego postępowania.

— Jest już rano — stwierdził, jakby było to mało oczywiste. Przyglądałam się mu z zainteresowaniem, szukając odpowiedzi na swoje pytania. Dopiero kiedy dostrzegł mój przeszywający wzrok, wypuścił głośno powietrze i przegryzł wnętrze swojego policzka. — Chciałem powiedzieć ci, co wymyśliłem.

— Ach, tak — wyjąkałam, rozumiejąc. Przeciągnęłam się w bardzo szybkim tempie, gdyż i tak rzadko kiedy mam do tego predyspozycje. Następnie zdjęłam z siebie koc, a na stopy włożyłam schodzone buty.

Usiedliśmy przy ognisku, które nadal buchało ciepłem. Co prawda nie był to już taki ogień jak wieczorem, ale potrafił ogrzać zmarznięte ciała. Z rana temperatura w budynku była dość niska. Noce oraz poranki nigdy nie należały do przyjemnych. Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w ciszy. Żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa. Oboje patrzyliśmy pustym wzorkiem w kłębiący się dymek.

— Masz plan? — zapytałam mimowolnie, gdyż to milczenie doprowadzało mnie do wewnętrznego szaleństwa. Mężczyzna z początku nie zmienił swojego punktu obserwacyjnego, a jedynie przymrużył delikatnie oczy. Moment później dostrzegłam jego lekkie kiwnięcie głową. — Masz pewność, że dożyjemy powrotu? — to pytanie było nadzwyczaj głupie, ale nie mogłam się oprzeć pokusie jego zadania.

— Nigdy jej nie mam — odpowiedział dokładnie tak, jak się tego spodziewałam. — Ale znam drogę, która nie zaciągnie nas na pewną śmierć — dodał po chwili i spojrzał na mnie przelotnie. Nie trwało to długo. Nie zdążyłam nawet dostrzec jego tęczówek, które na pewno były powiększone od strachu. On również nie był idealny i odczuwał lęk jak każdy z nas. W tym świecie nie było to wyrazem słabości – to była nasza codzienność.

W pewnym momencie mężczyzna wstał i zaczął pakować potrzebne rzeczy do plecaka. Przyglądałam się jego poczynaniom w dziwnym amoku. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić.

Poczułam obok siebie ruch, dlatego gwałtownie odwróciłam się w tym kierunku. Dostrzegłam Larissę, która zajęła miejsce tuż obok mnie na drewnianej ławce. Miała spuszczony wzrok na swoje kolana, patrząc na nie jak zahipnotyzowana.

— Wszystko w porządku? — Spojrzałam na nią zainteresowana jej dziwnym zachowaniem.

— Nie pójdziecie sami — powiedziała w końcu po krótkiej chwili. Patrzyłam na nią, nie rozumiejąc do końca. — Idę z wami do centrali — dodała pewniejszym głosem.

— Oszalałaś — stwierdziła zaskoczona Jessica, która także podeszła do ogniska. Stała jak wryta, kiedy tylko usłyszała słowa swojej przyjaciółki. To one były ze sobą najbliżej, dlatego martwiły się o siebie potwornie.

Blondynka natychmiastowo odwróciła się w jej stronę, po czym wstała ze swojego miejsca.

— Nie mogę pozwolić, żeby poszli sami — powiedziała wreszcie, nie odwracając od niej wzroku. Było słychać, jak głośno przełyka ślinę. Była zdenerwowana. — Zginą sami — dodała cichszym tonem.

— A teraz ty zginiesz razem z nimi — zarzuciła wkurzona Jess, wymachując rękoma w dezaprobacie. Larissa nie odezwała się już. Trwała w ciszy, obserwując zachowanie drugiej z nich. — Szaleństwo — powtarzała, a jej serce biło niewiarygodnie szybko. Westchnęła przeciągle i spojrzała na sufit. Sama nie wierzyła w to, co robiła. — Idę z wami. — Jej słowa wzbudziły zainteresowanie w każdym osobniku, który znajdował się w budynku. Spojrzeliśmy na nią zaskoczeni. — Co się tak gapicie? Nie pozwolę jej... wam zginąć samemu — upierała się kobieta.

— Jaki jest plan? — usłyszeliśmy nieśmiały głos Milo, który dołączył do nas bez wahania. Uśmiechnęłam się na jego widok.

Samuel podszedł do nas żwawym krokiem i wszyscy usiedliśmy z powrotem na ławce, co jakiś czas zerkając na wygaszający się ogień.

— Ruszymy o świcie — zaczął mężczyzna, spoglądając po każdym z nas. Szukał zwątpienia, czegokolwiek co wskaże mu naszą odmowę. Nic takiego jednak nie miało miejsca. — Niedaleko centrali są budynki, któryś z nich na pewno będzie pusty i zdatny do wejścia — ciągnął dalej, nabierając powietrza. — Będzie to nasza kryjówka.

Płomień stawał się coraz słabszy. W budynku robiło się zimno, co nie uszło mojej uwadze. Zazgrzytałam zębami z braku ciepła i mimowolnie potarłam ramiona. Wyłączyłam się na moment i wstałam, aby podejść do sterty grubszych konarów, które zostały poćwiartowane i zabrałam dwa z nich. Dorzuciłam do ognia, który był już naprawdę niewielki. Nie mogliśmy dopuścić do wygaśnięcia ogniska.

— Przygotujcie potrzebną broń oraz amunicję — polecił stanowczo Samuel. W jego głosie mogłam wyczuć nutkę wątpliwości. Nie był pewien swojego planu, a mnie to przerażało najbardziej.

Reszta zabrała się za przygotowania, lecz ja nie ruszyłam się z miejsca. Przyglądałam się płomieniom, które z powrotem zaszczycały mnie swoją okazałością. Stawały się coraz większe, przez co uśmiechnęłam się promiennie. Lubiłam patrzeć na ognisko, było to dla mnie uspokajające.

Nieoczekiwanie obok mnie zjawił się Milo, który przysiadł się mimowolnie i również zaczął przyglądać się płomieniowi. Zerknęłam na niego zaciekawiona. Jego twarz stawała się różowa od nadmiaru ciepła. Siedział bliżej ognia niż ja. W pewnym momencie spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam ogromny lęk.

— Boję się — wyznał nieskrępowany. Jego słowa były szczere, pochodziły prosto z serca. — Mam nadzieję, że każdy wróci cało — dodał nieco wątpliwie. Nie wiedziałam co powiedzieć, jak się zachować. Nie byłam dobra w pocieszaniu drugiego człowieka. Sama nie potrafiłam nieraz poradzić sobie z bólem, dlatego tłumiłam w sobie wszystkie uczucia.

— Na pewno — powiedziałam w końcu, starając się dodać mu otuchy. Nie mogłam patrzeć na jego ogromne cierpienie. Przytuliłam go do siebie, wykazując swoje wsparcie.

— Też się boisz — stwierdził trafnie, przez co zesztywniałam natychmiastowo. Nie chciałam pokazywać swojego lęku. Wolałam, aby widział we mnie kogoś odważnego i brał przykład. Przejrzał mnie na wylot.

— Zawsze jest ryzyko — zaczęłam mówić, nie odrywając się od ciała Milo. Przełknęłam zestresowana ślinę i przymrużyłam oczy delikatnie. — Ale jeżeli się go nie podejmiemy, to zawsze będziemy tu gnili, a może faktycznie jest ktoś jeszcze oprócz naszej piątki Pozostałych. — Położyłam głowę na jego ramieniu, zastanawiając się nad własnymi słowami. Przestaliśmy zwracać uwagę na resztę towarzystwa, które zawzięcie pakowało najistotniejsze przedmioty. Trwaliśmy we wspólnej rzeczywistości, rozmyślając solidnie nad tym, co faktycznie działo się na świecie. A może w ogóle było inaczej, niż nam było wiadomo? Od lat nie wychodziliśmy poza sferę „bezpieczną". Zmrużyłam oczy w zastanowieniu. 

Ludzkie zmysłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz