Rozdział 3

175 67 37
                                    

W obszernej hali panowała grobowa cisza dokładnie tak, jakby nikogo tam nie było. Przekraczając próg budynku, ogarnęło mnie poczucie goryczy. Czułam ich negatywne emocje, strach przed każdym jutrem. Nie odzywali się do siebie, trwając w milczeniu, bojąc się wypowiedzieć słów. Każdego z nich obdarowałam krótkim spojrzeniem, po czym przeniosłam wzrok na niewielki ogień. Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu.

— Nie mamy drewna? — dopytywałam zainteresowana tak małym płomieniem. Mężczyźni w tym czasie odłożyli pełne butelki wody i dołączyli do reszty. To nie ja byłam tutaj „dowodzącą", nie mnie się słuchali, a jednak mimo wszystko nie byłam całkiem obojętna. Ponownie spojrzałam na Jessicę, która walczyła z ogniem.

— Mamy — odpowiedziała mimowolnie, nie zerkając na mnie. Podeszłam bliżej i zbadałam wzrokiem palenisko. Zdecydowanie za mało drewna...

Wzięłam garść konarów i podłożyłam do ognia. Oby to jakoś pomogło.

Kątem oka dostrzegłam Samuela, który niespokojnie kroczył w moją stronę. Usiadł na ławce blisko ognia i patrzył w niego pustym wzorkiem. Mocno nad czymś myślał.

— Musimy obmyślić plan, jak dostać się do głównej centrali — powiedział w końcu, a każdego z nas przeszły ogromne dreszcze. Spodziewaliśmy się, że znowu rozpocznie ten temat, ale nie wiedzieliśmy, że będzie to tak szybko. Towarzysze spojrzeli po sobie wątpliwie, ale głosu zabrało wyłącznie jedno z nas.

— Sądziłam, że ten głupi pomysł wyparował z twojego móżdżku — dogryzała mu Jessica, która od samego początku była najbardziej przeciwna. Rysy twarzy Sama były ostre, jednak nie wybuchł gniewem. Starał się trzymać go na wodzy – w końcu to on był naszym liderem. Kimś, kto zazwyczaj miewał dobre i rozsądne decyzje. Głównie dzięki niemu jeszcze żyliśmy, dlatego każde jego słowa przynajmniej przemyśleliśmy.

— Nie jest to możliwe, żebyśmy byli jedynymi ludźmi na ziemi — ciągnął dalej. Był zawzięty i pewny swoich słów. — Warto spróbować...

— Bestie każdego by zjadły — skomentowała Larissa, wtrącając się niegrzecznie. Stanęła na równe nogi i przybrała wyprostowaną postawę. Spojrzałam na nią przelotnie. Jej blond włosy, które zazwyczaj miała rozpuszczone, tym razem były ciasno spięte w warkocz. Tęczówki kobiety były skierowane na Głównego, celując w niego złowrogim wzorkiem. Bała się. Każde z nas było przerażone.

— My jakoś żyjemy. — Samuel gestykulował rękoma, wskazując na siebie, a następnie na resztę. Jego wyraz twarzy był stanowczy. Był cholernie pewny siebie, można by było rzecz, że nawet zbyt pewny. Wszystko wydawało mu się takie proste i ogromnie realne. Dla nas jednak była to pewna śmierć. Westchnęłam przeciągle, nie mogąc dłużej tego słuchać.

— Sam ma rację — rzekłam wreszcie, zabierając głosu. Sama nie byłam do końca pewna tego, co robiłam. Wiedziałam, że opuszczenie kryjówki na dłużej niż kilka godzin, to zły pomysł, ale nie wierzyłam również to, że pozostaliśmy sami na świecie. Ktoś na pewno musiał przeżyć.

— Kolejna. — Jessica z niedowierzaniem machała rękoma załamana. Nie rozumiała nas. Nie chciała nawet dopuścić do siebie faktu, że ktoś mógł tam żyć. Być może nawet czekał na naszą pomoc... Przewróciłam oczami na jej słowa i ponownie spojrzałam na Sama, który wpatrywał się we mnie z nadzieją. Liczył na moje poparcie. Oblizałam wargi w geście stresu. Nie lubiłam podejmować decyzji, szczególnie wtedy, kiedy mogły okazać się zbyt pochopne.

— Możliwe, że tam serio ktoś jest... może... — zaczęłam, ale nie było dane mi dokończyć.

— Jesteście siebie warci — prychnęła zdenerwowana Jess i odeszła kilka kroków dalej. Otoczyła koło, po czym stanęła i ponownie na mnie spojrzała. — Nie przetrwacie nawet doby poza budynkiem — stwierdziła z widocznym odrzuceniem. Ona także się bała. Każde z nas codziennie odczuwało to cholerne poczucie lęku. Skrzywiłam się na samą myśl o wyjściu z kryjówki na dłużej niż zazwyczaj. Wątpiłam – byłam na skraju rozsądku.

— Dlatego potrzebny nam dobry plan — zauważył pewny siebie Samuel. Czasami zazdrościłam mu tego braku negatywnych myśli, ogromnej wiary w to, że będzie gładko. Moje usta mimowolnie wykrzywiły się w szczerym uśmiechu, a oczy przepełniły nadzieją.

Mężczyzna wstał z miejsca i podbiegł do swoich rzeczy. Nie miał ich wiele, ale wystarczająco, żeby znaleźć czystą kartkę oraz ołówek. Usiadł na podłodze, opierając się o ścianę. Zatracił się zupełnie w swoich rysunkowych planach. Było widać jak silnie myśli, próbując dopatrzyć się najbezpieczniejszego pomysłu. Wszystko musiał wziąć pod uwagę: czas, drogę, ryzyko...

— Wariactwo — rzekła zdegustowana Jessica i wróciła na miejsce obok ogniska. Zrobiło jej się zimno, widziałam jak drży. Na zewnątrz było o wiele cieplej, gdyż promienie słoneczne ogrzewały wszystko dookoła. W środku obszernej hali nie mogliśmy tego zaznać. Tam słońce nie dochodziło. Każde okno zostało szczelnie zabezpieczone.

Przeniosłam wzrok na Samuela. Obserwowałam jego zwinne ruchy. Żyła na jego czole była wyraźnie widoczna. Pulsowała niebezpiecznie, kiedy on wysilił swój mózg. Nie mogłam na to patrzeć, więc odeszłam w innym kierunku. Usiadłam na swoim łóżku, podkulając kolana do klatki piersiowej. Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam co mam myśleć. Przymknęłam oczy, które robiły się coraz bardziej ciężkie. To wszystko cholernie mnie przytłaczało.

Po dłuższym czasie poczułam smaczny zapach... jedzenia. W tym momencie małoważne było, co to za pożywienie. Otworzyłam oczy i spojrzałam na palenisko. Musiałam przysnąć, bo za oknem zrobiło już się ciemno. Wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do reszty. Usiadłam na skraju ławki, a chwilę później Larissa podała mi porcję kaszy. Skrzywiłam się na jej widok.

— Nie byliśmy dzisiaj na polowaniu — wyjaśniła krótko blondynka, posyłając mi smutne spojrzenie. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że myślistwo jest coraz słabsze. Zwierzęta zaczęły omijać naszą okolicę, a te, które tutaj były, zostały już przez nas upolowane. Robiło się coraz bardziej tragicznie...

Zjadłam swoją porcję i odłożyłam naczynie. Rozejrzałam się przelotnie po osobach na ławce. Był każdy – oprócz jednego. Nigdzie nie dostrzegłam Samuela. Przełknęłam nerwowo ślinę. Czyżby nadal rysował plan? Nie mogłam w to uwierzyć, że poświęcił cały dzień na szkicowaniu. Pokręciłam głową w niedowierzaniu.

Zabrałam porcję kaszy i podeszłam do przyjaciela. Spojrzałam na kartkę, która przedstawiała wiele bazgrołów, których nie rozumiałam. W pewnym momencie mężczyzna podniósł głowę i zerknął na mnie zaciekawiony.

— Przyniosłam ci kolację — powiedziałam i podałam mu jedzenie. Samuel zignorował moje działania. — Musisz zjeść — ciągnęłam dalej, nie dając za wygraną. — Proszę — dodałam, patrząc na niego błagalnie. Mężczyzna przewrócił oczami i odebrał ode mnie naczynie niechętnie. Stałam nad nim, obserwując jego poczynania. Chciałam być pewna, że zje kolację i nie będzie głodował. Każde z nas potrzebowało pożywienia.

— Usiądź — zaproponował Samuel, wskazując na miejsce obok siebie. Nie zwlekałam długo i usiadłam obok niego, opierając głowę o ścianę. Patrzyłam, jak przyjaciel zjadał kaszę, a następnie odłożył naczynie na podłodze. Wrócił do szkicowania, nie przejmując się moją obecnością.

— Wierzę w ciebie — powiedziałam w końcu, nabierając głębokiego wdechu. Sam spojrzał na mnie wątpliwie, ale uśmiechnęłam się do niego słabo. — Może faktycznie to nasza szansa.

Samuel posłał mi szczere spojrzenie, które świadczyło o jego relacjach ze mną. Nie byliśmy sobie obojętni, ale nie można było powiedzieć o tym „zauroczenie" czy nawet „miłość". Coś nas łączyło, ale to „coś" było słabe i bardzo szybko potrafiło przeminąć.

— To jest nasza szansa — stwierdził, akcentując drugie słowo. Miał dobre intencje i sporo nadziei. Tego było nam wszystkim potrzeba. 

Ludzkie zmysłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz