Konfrontacja

153 3 0
                                    


Usiadłam przy stole w jadalni i poszukałam czyichś myśli, najbliższe były poza domem. Postanowiłam sprawdzić jednak czy ktoś tu się nie krząta bez myśli. Nie było nikogo. Wyciągnęłam malutką książeczkę i wyszeptałam „powiększ się", Keront się więc powiększył. Przesunęłam jeszcze ręką nad kartkami by ściągnąć z nich cenzurę, którą sama założyłam. Wyblakłe wcześniej literki zaczęły powoli nabierać kolorów.

Trupojady, Gargulce, sinice - zaczęłam kartkować - nie to nie to. Krzewojady, wampiry, zielonki. Czekaj wampiry? Wróciłam na poprzedni rozdział.
Już miałam zacząć czytać, ale w głowie Alice pojawił się niepokojący obraz, ja przygotowującą eliksir zapomnienia. Dziewczyna doznała takiego ogromnego szoku, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Zamarła i zamieniła się w posąg, jej myśli były tak szybkie, że nic z nich nie rozumiałam. W tym samym momencie przyszli Edward i Bella, więc ten też się zamienił w swoją rzeźbę. Jego małżonka zaczęła go cucić, ale nie dawało to skutków. Zawołała wszystkich Cullenów i po dwóch sekundach już każdy stał przy nim. Każdy z wyjątkiem Alice, która dalej coś obmyślała, po wyłapwniu kilku słów i zlepków obrazów stwierdziłam, że zastanawia się jak mnie obezwładnić.
Teleportowałam się za nią, poczuła mnie i już miała złapać za kark, ale ja tylko przeniosłam się w drugi kont pokoju i wyszeptałam urok, który związał ją linami, tak mocnymi, że nawet wampir nie mógł ich zerwać - stary numer, który znał każdy nastoletni czarodziej.
W tym samym momencie obudził się Edward i pognał do nas, oczywiście za nim cała rodzina i każdy Cullen z wyjątkiem Renessmee ujrzała związaną Alice i mnie stającą nad nią...

*

Wszystko zadziało się krócej niż trwa ułamek sekundy, nie miałam najmniejszych szans. Mięśniak mnie przytrzymał, żona Edwarda zatkała usta żebym nie wypowiedziała żadnego zaklęcia a blondyn z dziwnym wyrazem twarzy już miał skręcić mi kark, ale lekarz powstrzymał go w ostatnim momencie.

- Jasper, to nie jest jedyne rozwiązanie. Daj jej się obronić - skinął głową - Bello - kobieta zdjęła chłodną dłoń.

A
- Masz szansę się bronić to, to zrób - warknął mięśniak.
I w ten sposób wyznałam im cały sekret. Nikt nic nie mówił, tylko myśleli co ze mną zrobić. Większość dalej chciała zamordować.
- Edwardzie, czy ona mówi prawdę?
- Tak - skwitował krótko.
- Ale Alice widziała, że nam coś zrobi. Czy to prawda?
- Nie, dziewczyna jest bezpieczna. Mamy inny problem, a jest nim...
- Volturi - w drzwiach stanęła Ness.

*

Cullenowie z trudem, ale mi zaufali. Na szczęście wybaczyli Edwardowi to, że ukrywał przed nimi tak wielki sekret. Mieliśmy pewność o szczerym przebaczeniu każdego z wyjątkiem Belli, była ona cały czas sceptycznie nastawiona i unikała mnie tak często jak mogła. Praktycznie jej nie widywałam, może i czasem znajdowała się w pobliżu, ale nie byłam wampirem, czy zmiennokształtną, więc po prostu nie czułam jej obecności. Była to jedyna osoba, która mogła coś na mnie planować, a ja byłam tego kompletnie nieświadoma. Postanowiono, że nikt nie powie o tym Jacobowi, bo on by nie obszedł się ze mną tak łatwo. Przez moment obawiałam się, że Renessmee mu o tym powie, bo tak samo jak jej matce nie podobał się fakt, że tu zostanę. Jednak udobruchana przez ojca zgodziła się trzymać język za zębami, co przyszło jej z łatwością, bo jedyne czym się interesowała był jej chłopak na boku. Zdziwiłam się, że 

- Wiesz może skąd ona pochodzi? - zapytał go gdy siedzieli razem przy stole pewnego dnia, a ja zamknęłam umysł i udałam że po prostu śpię,  nawet nie pofatygował się sprawdzić czy o czymś śnię

- Nigdy nie pytałem się jej wprost, lecz sądzę że ten cały świat, w którym żyjemy jest tylko ich iluzją, małą częścią tego co moglibyśmy zobaczyć. Widziałem w jej głowie wspomnienia swojego rodzinnego miasta, nie pasowało mi do żadnego na świecie. Wyglądał zupełnie jak z opowieści o czarownicach - klimat był szary i przytłaczający, a wokół unosiła się wieczna mgła. Widoczne były podziały dzielnic i miasteczko choć miało dużo domków, to były one tak maleńkie że było wielkości może ćwiartki Forks. Gdy tak byłem w jej umyśle przez zaledwie moment poczułem, że za chwilę dostanę klaustrofobii - to miasto nie miało końca ani początku. Nie miało też nieba. Żadna rzeka, żadne jezioro, nawet malutki strumyczek nie przepływał przez tę miejscowość. Nie było stamtąd ucieczki, ani opcji dostania się tam. 

Przeraziłam się, rzeczywiście Swearie - miasto, w którym się wychowywałam i spędzałam beztroskie jak dla mnie dzieciństwo dla ludzi mogło wydać się jak z horroru. Dobrze, że nie wspominałam tego jak widziałam na własne oczy porwania dzieci, akty kanibalizmu, czy widoku rozkładającego się ciała na mojej wciąż żyjącej cioci - Czarownicy, bo Edward mógłby już zupełnie inaczej na mnie patrzeć. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że to co dla mnie wydawało się przytulnym i bezpiecznym, dla innych mogło być okropne, że coś co dla mnie było naturalne w rzeczywistości nie było. Czarodzieje po prostu się przyzwyczaili do tego, że jeśli wypuścili dziecko na podwórko mogło ono nie wrócić, nikt ich później nie szukał, prawdopodobnie też, że rodzice mogli mijać na ulicy morderczynię ich dziecka i kłaniać się im po pas ze sztucznego respektu do niej. Edward miał rację, z naszych miast nie można było się wydostać. Jeżeli dziecko nie przyjęło jeszcze odpowiedniej dawki radioaktywów, nie mogło wydostać się z miasta, bo można się było do nich tylko teleportować, a osoby niemagiczne umarłyby, gdyby ktoś próbował się z nimi gdzieś przenieść. Były one tak stworzone, by właśnie nikt nigdy nas nie odkrył, żeby żadna inna istota się do nas nie dostała. Jednak rzeczywiście, żyliśmy w szarych i zamglonych klatkach.

Magiczna KrewWhere stories live. Discover now