Rozdział 47

1.4K 147 24
                                    



To nie były dokładnie bulwary. Chyba Aleksander kierował się mostem na drugą stronę. Zaniepokoiłem się tym, że są tam doskonałe miejsca do dokonania egzekucji bez świadków. Choćby opuszczony teren budowy o tej porze roku. Jeśli dobrze pamiętałem to Antonina wspominała, że budują tam Centrum Nauk Morskich.

– O chuj, ale paskuda – mruknąłem, patrząc na plan budynku jaki pojawił się na ekranie komputera Antoniny. Parsknęła śmiechem na mój komentarz.

– Język Cesarski – warknął na mnie Aleks ze swojego biurka.

Oboje go zignorowaliśmy.

– Innym się podoba – stwierdziła.

– Tak samo jak filharmonia? – zarechotałem.

– I pewnie będą budować to Centrum tak długo, jak wiecznie nieukończoną Ikea.

Oboje wybuchliśmy śmiechem i nawet próba uspokojenie nas przez Aleksa nie pomogła. Szczecin to nie miasto, to stan umysłu.

Do diabła, takie miejsca budowy powinny być chronione i strzeżone, a znając na tyle Szczecin, wiedziałem, że to miejsce na pewno świeci teraz pustkami.

Zerknąłem na adres. Tadeusza Apolinarego Wendy dziesięć, nie wiedziałem czy płakać, czy się śmiać histerycznie na to podobieństwo i zbieżność. To się nazywa przeznaczenie. Czy Wiktoria specjalnie wybrała ten adres, by sobie zakpić ze mnie i Aleksa?

Czując niewygodną gule w gardle, oderwałem się od telefonu i rozejrzałem się. Pytanie, gdzie ja do cholery byłem? Nie kojarzyłem okolicy, ale też nie sądziłem by daleko mnie wywieźli. Minęła dopiero godzina osiemnasta. Czy w dwie godziny wywieźliby mnie jakoś daleko?

Oczywiście.

Ale Wiktoria nie ryzykowałaby tak bardzo na spotkanie potencjalnych świadków. Musiałem być jeszcze na jej osiedlu albo gdzieś w okolicy. Jestem pewny, że wszystko planowała od dawna. Próbując iść za jej tokiem myślenia, doszedłem do wniosku, że jeśli chciałbym kogoś trzymać w takim miejscu, to wybrałbym garaże w pewnej odległości, ale wystarczająco blisko miejsca zamieszkania by iść tam pieszo. W końcu z tego co zrozumiałem, chciał zatrzymać swoje dotychczasowe życie, trzymając mnie w bunkrze przy okazji. To nie mogło być zbyt daleko.

Wyszedłem poza teren zabudowań garażowych, minąłem parking i znalazłem się przy głównej ulicy. Poszedłem wzdłuż drogi aż trafiłem pod szpital.

Miałem ochotę się roześmiać histerycznie. Nie wiem czy powinienem się cieszyć, że potrafię wczuć się w stronę konfliktu Wiktorii, czy też zacząć martwić.

Orientując się już w swoimi położeniu, ruszyłem truchtem w stronę zaparkowanego motoru.

Dobrze, że było już ciemno o tej godzinie i nikt nie wiedział mojej żałosnej postaci. Resztki kajdan nadal dawały mi się we znaki, ciągłym brzęczeniem. A płytę wyrwaną ze ściany nadal miałem w prawej dłoni.

Nie miałem ani czasu, ani większych chęci do martwienia się o nie.

Teraz najważniejszy był Aleksander.

Wiedziałem, że jazda motorem w takim stanie była skrajnie nieodpowiedzialna. Ale czy miałem inny wybór? Czy ja byłem kiedykolwiek odpowiedzialny? Aleks, na pewno by zaprzeczył.

Byłem przygotowany na możliwość utraty kluczyków. Pewnie są gdzieś w staniku Wiktorii. Dlatego chowam w błotniku zapasową parę.

– Hehehe, szach mat, suko... – powiedziałem do siebie, wyjmując z schowka bluzę. Kurtkę straciłem na dobre. Pewnie jest jeszcze w jej mieszkaniu.

Z płyty wyjąłem luźno wiszące śruby i włożyłem sobie ją za pasek spodni pod bluzą, trochę czasu straciłem, by zapewnić sobie swobodę ruchów podczas jazdy z resztką kajdan jakie miałem jeszcze na sobie. Ale kiedy, w końcu mi się udało, ruszyłem niczym wariat w stronę miejsca, do którego właśnie dotarł Aleksander. Miałem nadzieję, że zdążę przed jakąkolwiek tragedią.

Byłem też ciekawy jak Wiktoria przekonała Aleksandra do spotkania. Podszyła się za mnie? Groziła mu? Chciała wymiany albo wycisnęła mu kit, że chce tylko porozmawiać lub ponegocjować. Nie, to głupie. W takim miejscu? Aleks nie jest skończonym idiotą by się na to nabrać.

No... Nie jest mną, w każdym razie. To naprawę musiało być coś, że szedł się z nią spotkać.

Jechałem jak wariata, niczym szaleniec, łamiąc wszystkie nakazy i zakazy drogowe, wjeżdżając na chodniki i przejeżdżając przez park. Dobrze, że była paskudna pogoda i odpowiednia pora dnia, bo nie było na mojej drodze wiele osób.

Przejeżdżając przez most na drugą stronę Szczecina, z daleka zobaczyłem te wielkie dźwigi i budowę, gdzie Aleks mógł już leżeć martwy. Mimowolnie przyspieszyłem jeszcze bardziej.

Droga nie była zła. Nie było dużo samochodów na drodze, a nawet jeśli mijałem sznureczek korku, z moim motorem szybko ich ominąłem. Nie padało i asfalt był w miarę w dobrym stanie, więc mogłem sobie pozwolić na większą prędkość niż tą co miałem, gdy jechałem do pani doktor.

Uświadomiłem sobie jak wielkim i pechowym idiotą jestem. Czy ja raz nie mogę zrobić czegoś porządnie bez wpakowania się w jakieś gówno?

W końcu wjechałem na właściwą drogę, będąc bardzo blisko mojego celu. Przymocowałem wcześnie komórkę do kierownicy, więc wyraźnie widziałem, że znajdują się na budowie od północnej strony.

Nie przejmując się kompletnie dyskrecją czy planem opierającym się na zaskoczeniu, wjechałem z całą prędkością w mokry piach niedaleko dwóch postaci, znajdujących się naprzeciwko siebie w dużej odległości. Oboje mierzyli do siebie z broni. Spojrzeli na mnie nie opuszczając lufy. Wszystko rozświetlało słabe świetlało lampy stojącej kawałek dalej.

Prawie zakopałem się na tym podłożu, przy okazji zabijając się, ale zdążyłem wyhamować w odpowiednim momencie i miejscu, co wyszło całkiem majestatycznie. W każdym razie na to liczyłem.

Zdejmując kask spojrzałem na kobietę z wściekłością. Łańcuchy głośno zadźwięczały. Była zaskoczona moim przybyciem tylko kilka sekund. Później jakby uśmiechnęła się drapieżnie, ale w tym uśmiechu było coś jeszcze. Smutek? Nostalgia? Natomiast Aleksander krył się wśród grubych wystających prętów i chyba dzięki temu jeszcze go nie zastrzeliła. Mimo tej słabej kryjówki doskonale go widziałem. Jego twarz nawet nie drgnęła widząc mnie. Zmierzył mnie spojrzeniem i szybko skupił całą swoją uwagę na Wiktorii.

Byłem pewny, że przerwałem im w jakieś dziwnej rozmowie. Bo w powietrzu było wyczuć dziwnego rodzaju napięcie. Zupełnie inne od tych dramatycznych krwawych chwil. Nie miałem jednak głowy do zastanowienia się - o czym ta dwójka mogła rozmawiać.

Odrzuciłem kask na bok i zsiadłem z motoru.

– Teraz masz przejebane suk... – zacząłem wściekły, ale nigdy nie zdołałem dokończyć mojej groźby.

Zdołałem zrobić zaledwie dwa korki w ich stronę, kiedy niespodziewanie upadłem jak długi na ziemię, obijając sobie nos o mokry beton. Jęknąłem płaczliwie.

Przeklęte sznurówki.

Czy ja choć raz nie mogę zrobić czegoś porządnie, bez wychodzenia na błazna?

Jeszcze zanim pozbierałem swoje żałosne resztki, usłyszałem długie westchnienie i chichot.



AbsolutOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz