Rozdział 28

1.5K 158 64
                                    


Musiałem coś zrobić. Dlatego mając w dupie czy rozwalę kolejną rurę, wspiąłem się z powrotem na górę i zawisłem na kracie. Szarpałem podskakując i bujając się całym ciałem, licząc, że kij pęknie. Na nic to się zdało. Miałem tylko poranione palce od ostrych krawędzi metalu.

Kiedy puściłem się w dół, woda sięgała mi już do pasa.

Zdecydowanie za szybko się tu wlewała.

Nie zamierzałem tu umrzeć. W żadnym przypadku. Jak już mam ponieść śmierć to w jakiś majestatyczny sposób, a nie utopiony w jakichś ściekach z własnej głupoty. Kurwa, byłem mistrzem Polski w zawodach pływackich i mam tak skończyć?

Dopadłem do rozerwanej rury, ale szybko odkryłem, że marny ze mnie masterkowicz. Pozostała mi ucieczka górą, bo zatamować wody nie zdołam.

Nie wiem skąd wzięli ten kawałek badyla, ale był solidny.

Raz też spróbowałem wrzasnąć, ale byłem na jakiejś budowie, a dziś niefortunnie wypadała niedziela, więc pewnie nikogo w pobliżu nie było.

Jeśli przeżyję, pomyślałem znów wisząc na tych kratach, a krew ściekała mi po rękach, to rzucę palenie, przestanę przeklinać i może nawet zostawię w spokoju Aleksa, a nawet wstąpię do zakonu. Będę kurwa jodłować na górze karmelitańskiej z kozłami...

W każdym razie, wisiałem tam tak długo aż woda nie przekroczyła poziomu krytycznego. Brałem głębokie wdechy, nakazując sobie spokój, a kiedy woda już całkowicie odebrała mi możliwość oddychania, spokojnie pozwoliłem sobie dryfować pod wodą. Mogłem wytrzymać pod wodą parę minut, to więcej niż przeciętny człowiek, ale nic mi to nie da, jeśli zaraz nie wezmę oddechu.

Miałem silne przekonanie, że tu nie umrę. Po prostu nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Czułem się jakby wszystko to co się działo było zwykłym koszarem, a ja zaraz mam się obudzić.

Czułem jakby moje płuca miały zaraz wybuchnąć. Utrzymywałem się jak długo mogłem, ale zaczęło mi być ciemno przed oczami, traciłem świadomość, aż w końcu pozwoliłem wpłynąć wodzie do płuc. Powoli opadałem na dno kiedy coś z silnym szarpnięciem pociągnęło mnie do góry.

Nawet nie zarejestrowałem momentu przesunięcia krat i okropnego zgrzytu jaki z tym szedł.

Padłem na beton krztusząc się i wypluwając całą wodę jaką miałem w płucach. Chciało mi się rzygać.

— Spokojnie — usłyszałem jakby z oddali. Ktoś powoli uformował moje kończyny w pozycję boczną bezpieczną, tak by mi było lepiej oddychać i wypluwać wodę. — Wypluj wszystko. Cholera, Cesarski czy ty zawsze wpakowujesz się w takie gówna?

A któż mógłby przybyć mi na ratunek jak nie Aleks? Brakuje mu jeszcze złotej zbroi i rumaka.

— Wcale nie dam ci spokoju — mruknąłem między kolejnymi haustami powietrza.

— Co ty bredzisz?

Mój oddech był świszczący i każdy wdech palił mnie do żywego. Nie miałem siły nawet ruszyć palcem.

Nagle poczułem zimne palce we włosach. Chwilę w nich grzebał, co było całkiem przyjemne, aż nie dotknął rany a ja nie syknąłem.

— Nie wygląda to za ciekawie — mruknął gdzieś nade mną. — Trzeba to opatrzyć, straciłeś sporo krwi.

Jakby tego nie wiedział, sarknąłem w myślach. Moja koszulka zamiast białej była różowa.

— Chuj z tym — powiedziałem głośno na ile mogłem przez zaciśnięte gardło. — Zawieź mnie na komisariat i przesłuchaj- rozkazałem.

AbsolutOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz