Rozdział 10

1.8K 170 61
                                    


Chłopiec nie żyje.

Te słowa uderzyły we mnie z taką siłą, że potrzebowałem chwili, by je zakodować. To było jak policzek, porządny, mocny, wykonany przez wściekłą kobietę z masą pierścionków na palcach.

Pierwsza sekunda, zamknięcie oczu.

Druga sekunda, głęboki wdech.

Trzecia sekunda....

– Gdzie jest, kurwa, lekarz?! – wrzasnąłem na cały szpital.

Pielęgniarka opadła bezwładnie na krzesło. Była przerażona.

A szpitalna poczekalnia zamilkła. Poczułem na sobie spojrzenia dziesiątki przestraszonych osób.

Może troszkę mnie poniosło...

– Cesarski... – zaczął zaniepokojony Aleksander, mój wybuch musiał nawet na nim zrobić wrażenie.

– Imię i nazwisko lekarza, opiekującego się chłopcem, a najlepiej miejsce jego aktualnego pobytu – zarządziłem władczo. – Inaczej aresztuje panią za utrudnianie śledztwa i złe wywiązywanie się z pracy – syknąłem wściekły.

– Nie ma pan... – zaczęła słabo, ale jej przerwałem

– Oczywiście, że mam. I pani to doskonale wie.

Podziałało natychmiast. Podała mi wszystko w sekundę. Nazwisko lekarza i jego numer gabinetu, w którym się właśnie znajdował.

Wiktoria Król.

Ruszyłem jeszcze zanim skończyła mówić. Byłem wściekły i choć wiedziałem, że to mało profesjonalne, inaczej nie mogłem zareagować. Coś tu ewidentnie nie grało. Ktoś mieszał w tym wszystkim. Do diabła! Dziecko nie żyło. 

Nie wiedziałem czy zmierzam w dobrym kierunku, ale szczerze miałem to gdzieś. Szedłem by iść, a za sobą słyszałem kroki. Wiedziałem, że Aleksander idzie za mną bez słowa. Może i lepiej, nie chciałbym i na niego nawrzeszczeć oraz wytknąć mu naprawdę przykrych rzeczy. A byłem do tego zdolny w tym momencie.

Wystarczająco mnie nie lubił. Poza tym, był moim przełożonym. 

Jakimś cudem  jednak, znalazłem się przed odpowiednim numerem gabinetu. Nie przejmując się kolejką starszych kobiet, wparowałem do środka bez ostrzeżenia.

– Policja, chcę wyjaśnienia przyczyny śmierci Bartka Jaworskiego! – zakomunikowałem od progu.

W pomieszczeniu była już jakaś babcia, która na moje pojawienie się krzyknęła zaskoczona. Natomiast sama lekarka, aż podskoczyła. Była dość młoda, zaskakująco młoda. Jej brązowe oczy rozszerzyły się z szoku. A długopis, którym podpisywała receptę, wypadła jej z dłoni.

– Przepraszam? – wykrztusiła tylko.

– Co za bezczelność! Bandyta! – wysapała kobieta.

– Proszę wyjść. Niech pani sobie pójdzie wybierać kolor trumny czy coś...

– Bardzo za niego przepraszam. – Prawie natychmiast zostałem stanowczo odsunięty na bok przez Aleksandra, który podszedł do zszokowanej kobiety i jak gentelman odprowadził staruszkę do wyjścia. – Proszę się nie stresować, wykonujemy swoją pracę...

Wykorzystałem to i podszedłem bliżej do zaszokowanej sytuacją lekarki.  Pomachałem jej przed nosem odznaką, którą zaraz znów schowałem. Chyba nawet na nią nie spojrzała. 

– Mogła zejść na zawał – powiedziała z pretensją, odzyskując opanowanie.

– Mogła pani poinformować policję o tym, co się stało z chłopcem. – Odbiłem piłeczkę. – Był to pani obowiązek – przypomniałem dobitnie.

AbsolutOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz