Rozdział XXXV/2

1K 163 23
                                    

Nowy Jork,
NY, USA.

                W wigilijny poranek wstałam dość wcześnie. Miałam do zrobienia pierogi i musiałam upiec ciasto. Sandy obiecała, że zajmie się przygotowaniami w mieszkaniu Ravena, a Eryk i Alan zaoferowali mi swoją pomoc. 

                  Zaraz po wsadzeniu ciasta do piekarnika, zaczęliśmy robić pierogi. Moja rola polegała na dyrygowaniu pomocnikami, bo oni mieli przydzielone zadania. Alan wałkował ciasto i wykrawał z niego kółka, a Eryk nakładał farsz i lepił. Sprawdzałam czy robi to starannie. Miałam niezłą zabawę, kiedy na nich patrzyłam. Dwóch samców alfa przy stolnicy.

- Może zrobię Wam zdjęcia, a potem wrzucicie je na Instagrama?- parsknęłam śmiechem. Alan obrzucił mnie gniewnym spojrzeniem.

- Nawet nie próbuj- warknął i poprawił fartuszek. To mnie śmieszyło najbardziej. Fartuszek z różowymi babeczkami- To nie jest śmieszne.

- Właśnie. Lepienie pierogów to nie jest robota dla facetów- dodał Eryk.

- Robić się Wam nie chce, ale zjeść to jak najbardziej- skrzyżowałam ramiona pod biustem- Idziemy w gości, dlatego musimy się postarać. Nie mam zamiaru wyjść na jakąś ignorantkę.

- Chcesz zapunktować u Ravena?- zapytał Alan, posyłając mi wymowny uśmiech.

- Kochany braciszku... Nie muszę nic robić w tym kierunku. Doskonale wiem, że wystarczy go tylko zachęcić i sprawa się rozwiązuje.

- Zwłaszcza, że z własnej inicjatywy zabrał Cię na kolację- wtrącił Eryk- To zupełnie wystarczy, żeby popatrzyć na niego z innej perspektywy.

- Przestań Eryk. Mam wrażenie, że Raven ma co najmniej trzy osobowości i nigdy nie wiadomo, która z nich będzie tego dnia na powierzchni. Skończmy robić te pierogi i zacznijmy się przygotowywać na kolację.

              Dwie godziny później miałam wszystko gotowe. Mogliśmy swobodnie szykować się do wyjścia. Umówiliśmy się z Sandy, że zaczniemy o siedemnastej, żeby dłużej posiedzieć po kolacji. Zastanawiałam się co mam na siebie założyć? Doszłam do wniosku, że ubiorę rozkloszowaną, czarną spódnicę i kremową koszulę. Klasycznie i elegancko. Włosy upięłam w wysokiego kucyka. Byłam gotowa do wyjścia. 

             Wszystkie prezenty były schowane w bagażniku, a tacki z pierogami ułożone na tylnym siedzeniu. Usiadłam obok nich i odetchnęłam. Chciałam mieć za sobą podróż do Ravena i zacząć kolację. Jednak nie było mi dane długo nacieszyć się spokojem. W mojej torebce zaczął dzwonić telefon. Po dzwonku poznałam, że dzwonił aparat z polskim numerem. Sięgnęłam do torebki.

- Alan, mama dzwoni- wydukałam przestraszona. Celina nie utrzymywała z nami kontaktu, ale w dzień Wigilii to się zmieniło.

- Odbierz- poleciła brat. Z mieszanymi uczuciami nacisnęłam zieloną ikonę. Nie mogłam długo z nią rozmawiać, bo bałam się, że ktoś może namierzyć gdzie jesteśmy. 

- Cześć mamo- powiedziałam do słuchawki.

- Cześć córeczko- odpowiedziała matka- Dlaczego nie jesteście w Płońsku?

- O czym Ty mówisz mamo? Przecież dobrze wiesz, że tam nie mieszkamy.

- Wiem, ale myślałam, że przyjedziecie na święta. 

- Nie będzie nas. Jesteśmy w górach- kłamałam. Nie miałam wyrzutów sumienia, bo matka ciągle nas okłamywała.

- Może przyjedziecie jutro?- Celina nie dawała za wygraną. Pokręciłam głową z ironią.

W spirali kłamstwWhere stories live. Discover now