Rozdział 1 - Taktyczny odwrót

116 9 1
                                    


Courtney nienawidziła czekać. O ironio, wszyscy ostatnio kazali jej to robić.

Zaczęło się od Gwendolyn, gdy Jackson musiała iść rano mleko, bo jej się nie dało obudzić. Naprawdę się nie dało. Już miała wychodzić, gdy czarnowłosa wpadła do korytarza zaspana, z gniazdem na głowie i nadal wygrzebując sobie z kącików oczu śpiochy. Spojrzała na nią przerażona, ale po chwili odetchnęła z ulgą. I kazała zaczekać, aż doprowadzi się do stanu używalności. Raczej nie trzeba dodawać, że Court co chwilę ją pośpieszała i wykrzykiwała wredne uwagi, w wymyślaniu których nie miała sobie równych.

Gdy zdołały przynieść ciężkie siatki z zakupami (mama Gwen, w czasie gdy jej córka się przygotowywała do wyjścia, zdążyła sobie przypomnieć, że potrzebuje jeszcze paru rzeczy) ledwie zdołały rozmasować obolałe dłonie, a gospodyni poinformowała je, że dzwonił Gabe. Courtney zapewne zlekceważyłaby go, gdyby nie fakt, że w wiadomościach mówili o wypadku samochodowym i tajemniczym zaginięciu Percy'ego i Sally Jacksonów.

Dziewczyna z ręką na sercu mogłaby powiedzieć, że co pięć minut próbowała się dodzwonić do mieszkania. Ale, jak można się było z resztą spodziewać, Gabe uparcie ignorował jej telefony. W momencie, gdy straciła cierpliwość, dzwoniła raz za razem, nie czekając ani sekundy. Gdy jej modlitwy zostały wysłuchane, wuj nakrzyczał na nią, że mu przeszkadza w niezwykle ważnej partyjce pokera. Jackson zwyzywał go od bezmyślnych kretynów, tępych idiotów i egoistycznych grubasów, od których nawet ich własne włosy uciekają. Jak nietrudno się domyślić, zawisło nad nią ponure widmo pięści wuja osłodzone złością w jego głosie oraz złośliwą satysfakcją.

Rodzicielka Gwen karciła ją niemal bez przerwy na oddech przez kolejne pół godziny, podczas gdy jej córka chichotała, powtarzając pod nosem epitety, których użyła jej przyjaciółka. Gdy jedynej dorosłej osobie w mieszkaniu zabrakło tchu, Court pocieszyła ją, mówiąc, że prawdopodobnie za pięć minut znowu będzie w stanie normalnie oddychać (Gwendolyn nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem, obrywając wściekłym spojrzeniem matki) i zabrała swoje rzeczy, ukradła z kuchni jabłko i wybiegła z mieszkania czym prędzej.

W zaskakująco krótkim czasie dotarła do mieszkania wujostwa i nie siląc się na uprzejmości, ponownie zaczęła krzyczeć na wuja.

Z niedowierzaniem wspomina tamtą sytuację, nie mogąc dojść do jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co też w nią wstąpiło. I jakim cudem nie miała później problemów z głosem. Po długich rozmyślaniach stwierdza, że tego chyba nawet sam Bóg nie wie... a raczej bogowie.

***


Emocje nadal nie opadły, nawet trzy siniaki i dwie godziny później na komisariacie.

Dziewczyna chodziła od jednej ściany do drugiej z chyba już na stałe przymocowanymi do jej pleców poirytowanymi spojrzeniami.

Za każdym razem, gdy mijał ich któryś z mundurowych natychmiast do niego (albo niej) dopadała jak wygłodniały pies do kiełbasy. Z drżącymi rękami dopytywała czy coś wiadomo w sprawie Jacksonów. Zazwyczaj policjanci mówili, że nie mają pojęcia, o co jej chodzi, a potem odsyłali do recepcji po nazwiska osób prowadzących sprawę. A ona tłumaczyła im, że ma dysleksję i jak małym dzieciom wykładała, z czym to się wiąże. Zazwyczaj po pierwszych dwudziestu sekundach zniecierpliwieni przepraszali ją i szybkim krokiem szli dalej.

Gdy trzeci raz zaczepiła tego samego mężczyznę, ten powiedział głosem podszytym złością, żeby poszła kupić sobie herbatę ziołową, choć wątpi by w jej przypadku to cokolwiek pomogło. Spojrzała na niego wyzywająco.


- Mam wrażenie, że nie tylko na moją przypadłość upośledzenia nie pomagają herbatki ziołowe, szanowny panie władzo - stwierdziła i wyminęła mundurowego, który najpewniej postraszyłby karą za znieważenie policjanta na służbie, gdyby nie jego koleżanka ledwo powstrzymująca chichot.

Courtney JacksonWhere stories live. Discover now