Rozdział 38: HARRY

453 32 2
                                    

**

Louis wydawał się szczęśliwy. Od dwóch dni nie schodził mu uśmiech z twarzy, a trzeciego dnia od spotkania naszych przyjaciół i prawdopodobnej rozmowy Louis'a ze swoją siostrą, warował przy drzwiach, niczym pies. Musiałem przynajmniej kilka razy prosić, aby cokolwiek zjadł i usiadł na kanapie, a nie przy drzwiach, na krześle, które jakimś sposobem (i kiedy nie widziałem) przyniósł na to miejsce. Nie mogłem go wyzywać, bo widziałem, jak bardzo cieszył się na to spotkanie. Tę ekscytację czułem nawet w sobie. Kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi, również pisk Louis'a, który wyleciał z salonu, jakby się paliło. Nie zdążyłem się odezwać, że nie wolno mu biegać, a on już otwierał drzwi. Kolejne piski i szloch, a raczej kilka szlochów. Wyszedłem zaciekawiony z kuchni. Spojrzałem na grupę osób, które tuliły Louis'a.

— O mój Boże! Louis! Jesteś w ciąży! — powiedziała jedna blondynka, a potem spojrzała na mnie. — O mój Boże!

— Wystarczy Harry — powiedziałem ze śmiechem, a ona spaliła buraka. Louis spojrzał na mnie typowym, zazdrosnym wzrokiem. — Napijecie się czegoś? Louis zmusił mnie, abym zrobił lemoniadę.

— Bo to ich ulubiona! — Odezwał się szatyn. — Nie narzekaj, mówiłeś, że będziesz mi ją robić, bo łatwo...

— Dobrze, już dobrze. Louis, zasuwaj na kanapę i zabierz swoje rodzeństwo. Już dzisiaj dosyć napędzasz mi stresu, kiedy chodzisz w tę i z powrotem.

Kiwnął głową i zaprowadził ich do salonu. Ja w tym czasie wziąłem szklanki i położyłem na tackę. Ponalewałem tam lemoniadę i chwyciłem ją. Starałem się, aby nic nie wylać. Czułem na sobie wzrok każdego w salonie. Spojrzałem na Lou. Jego szeroki uśmiech mówił sam na siebie. Czuł się jak w niebie. Podałem każdemu po szklance i usiadłem obok szatyna. Spojrzał na mnie, a potem na rodzeństwo. Wyciągnął dłoń do przodu.

— Czy to... O matko!

Mogłem wywnioskować, że to była Lottie. Zakryła dłonią usta i patrzyła się na niego zszokowana. Jego młodsze rodzeństwo też wydawało się tak samo zdziwione.

— Bardzo się cieszę, że po takim czasie, wreszcie znalazłeś swoje szczęście!

Kiwnął głową i potem spojrzał na mnie.

— Jestem taki głupi! — powiedział w pewnym momencie. — Harry! To jest Lottie, Charlotte. Daisy jest w niebieskiej bluzce, a Phoebe jest w różowej. Ernest i Doris.

Pokazał na najmniejsze dzieci, które dopiero teraz zauważyłem. Poczułem się trochę głupio. Bliźniaki wydawały się zaciekawione i wystraszone nowym miejscem. Mogły mieć na oko osiem może siedem lat. Trzymały się bliżej Lottie, która trzymała ich za rączki.

— Miło mi was poznać — powiedziałem i uśmiechnąłem się do nich.

— Louis dużo mi o tobie opowiadał. Przepraszam za moją reakcję na początku. Nie zawsze spotyka się tak sławną osobę — powiedziała Lottie. — Bardzo się cieszę, że mój brat ma w tobie wsparcie. Właśnie! Gdzie Freddie? Babcia mi mówiła, że...

— Freddie? Jest dzisiaj z Niall'em. Przyjadą później, po obiedzie. Mam nadzieję, że zostaniecie. Pomogłem zrobić Harry'emu pieczeń.

Kiwnęła głową. Cieszyłem się z tego, że Lou tak ciepło przyjął siostry i swojego brata. Sam fakt, że on Louis myślał o nich, chciał ich tutaj zaprosić, już było czymś wielkim. To spotkanie (a może nawet i kolejne) to była czysta formalność i furtka do normalnego kontaktu z nimi. Domyślałem się, dlaczego nie chciał sprzedać swojego mieszkania. Wiedziałem, że był jeszcze jeden problem. Może Lottie zajmowała się rodzeństwem, w jakiś sposób zastępowała im matkę, ale był jeszcze jeden Ernest i Doris miały za ojca tego dupka. Bliźniaki i Freddie były... Rodzeństwem. Louis powiedział mi to jednego wieczora. Nie wydawał się tym faktem jakoś zrażony. Chłopiec w stu procentach przypominał Louis'a. Miałem też nadzieję, że dziewczynki będą miały niebieskie oczy.

Po dwóch godzinach ciągłej rozmowy i zjedzonym posiłku, rodzeństwo szatyna poczuło się naprawdę bardzo swobodnie. Nawet dwójka najmłodszych. Ernest i Doris wyszli na ogród, gdzie był mały plac zabaw, na którym zazwyczaj bawił się Freddie. Starsze bliźniaki i Lottie fascynowały się brzuszkiem Louis'a. Ja siedziałem i czekałem na moment, w którym reszta One Direction i 5 sekund frajerów wejdzie do środka, na czele z małym chłopcem. Wielkimi krokami zbliżała się godzina szósta. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i usłyszałem rozmowy. Louis spojrzał na mnie zdziwiony.

— Nie mówiłeś, że oni dzisiaj przyjdą.

— Niespodzianka? Zresztą, wiesz... Niall.

Spojrzałem znacząco na blondynkę, która na to imię, oblała się rumieńcem. To był szczał w dziesiątkę.

— Jesteśmy!

— Salon! — Krzyknąłem. — Nie przejmuj się. Będzie dobrze. Wszyscy się polubią.

Chwilę później wskoczył na mnie blondynek. Uśmiechnął się szeroko, a potem obrócił się w stronę Louis'a.

— Byliśmy na lodach i wujek Niall kupił coś dla sióstr! Powiedział, że na pewno im się to spodoba!

Widziałem wzrok Louis'a, który wyraźnie mówił „To za wcześniej". Jednak Horan się tym nie przejął i usiadł na kanapę. Podał pakunek Louis'owi. Nie wiedziałem, gdzie podziała się reszta, ale obstawiałem, że poszli prosto do kuchni. Niall posłał mi spojrzenie „Powinieneś tam pójść i to pilnie", wiec wstałem.

— Za chwilę wracam.

Louis przytaknął i zaczął rozpakowywać to, co dał mu Horan. W kuchni znalazłem się chwilę później. Może byłem trochę przerażony tym, co tam spotkałem. Calum dosłownie nie miał włosów. Zayn'a były zielone. Michael miał niebieskie, Ashton miał mocno skrócone i czarne. Jedynie Luke oraz Liam byli całkiem normalni. Chwila.

— Hemmings, czy ty masz tatuaż?!

— Zajebisty co nie?

— Czy tylko Liam nic tutaj nie zrobił?! — Zapytałem. Spojrzałem na niego, a on uśmiechnął się do mnie szeroko. — O nie. Co ty zrobiłeś?

— Ja? Nic. Nic, a nic!

— A tak naprawdę?

— Tak jakby... Nie wiem, jak to wytłumaczyć.

— On kupił Freddie'mu samochód!

Musiałem parę razy zamrugać, aby w ogóle przyswoić tą informacją. Chwila. Freddie miał tylko cztery lata!

— Oszalałeś?! On ma cztery lata, idioto! I gdzie niby ma nim jeździć?

— Ale to na akumulator! Spodobało mu się. Nie umiem odmawiać dziecku!

Westchnąłem i musiałem usiąść.

— Louis cię zabije. Dobrze wiesz, co on sądzi o takich drogich prezentach, bądź cokolwiek to jest. Nie chce go rozpieszczać — powiedziałem, a potem usłyszałem głośny krzyk z salonu.

— Liam! Zabiję cię!

Uśmiechnąłem się do niego i odsunąłem się bardziej na bok. Do kuchni wpadł wściekły szatyn, który praktycznie ledwo co stał na nogach, ale widoczna złość na niego działała. Podszedłem do niego, a on się przyczepił do mnie, jak miś koala.

— Co ty kupiłeś mojemu dziecku?! Samochód?! Oszalałeś czy upadłeś na głowę? — Zapytał, a potem spojrzał na resztę. — O Boże! Czy tutaj... Hemmings! Czy ty masz tatuaż?!

Perfect → larry ✔Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon