Podpieram głowę na dłoni i mechanicznym gestem drapię się po brodzie, gdy próbuję zrozumieć całe jej życie. Ot zlepek faktów, który tworzy czyjś cały świat.

— Oddali tylko ją?

— Tak, Mistrzu — odpowiada Knox, a ja jestem pewien, że robi to z przekąsem. Ma szczęście, że jest jak członek rodziny, bo inaczej już dawno wyleciałby na zbity pysk. Gdy kiwam dłonią, kontynuuje. — Urodziła się, gdy mieli po szesnaście lat i oddali ją do adopcji Cindy i Clarkowi Winston.

Marszczę brwi.

— Czyli to nie była otwarta adopcja? Nie szukali jej? — dziwię się na głos.

— Nie.

Gdy nasze spojrzenia się spotykają, dostrzegam w nim jakąś dziwną emocję. Cóż, w końcu sam ma córkę i pewnie umie wczuć się w to mocniej, niż ja.

— Z tego co udało mi się ustalić, nie próbowali jej szukać ani razu. Rodzeństwo też o niej nie wie.

— Ale jej adopcyjni rodzice to prawie emeryci — rzucam z lekkim rozbawieniem. — To dobrze. Na pewno przydałby im się mały zastrzyk gotówki.

Jestem pewien, że ten drań stojący naprzeciwko mnie krzywi się jakby nigdy nic. Cóż, nikomu innemu nie pozwoliłbym na takie jawne okazywanie swojego zdania, ale Konx to Knox. Chyba nawet koniec świata nie byłby w stanie zmienić jego przyzwyczajeń. Doskonale wie o moich chorych upodobaniach i chyba przeszedł z nimi do porządku dziennego. Nie ocenia, za rzadkimi wyjątkami, takimi jak choćby w tej chwili.

A ja, choć jestem pieprzonym Mistrzem tajemnic, czasem czuję wyrzuty sumienia. Daję pieniądze tym kobietom, z którymi sypiam i naprawdę robię to w kwotach o wiele większych, niż wymaga tego sytuacja. Pomagam rodzinom moich dłuższych lub krótszych obsesji, bo najwyraźniej moje chore sumienie w ten sposób nakleja sobie plasterek. Biję, bezczeszczę i pożeram żywcem, ale przynajmniej się odwdzięczam, o ile można nazwać to w ten sposób. Jestem trochę jak ludzie, którzy pod zbiórkami na chore dzieci wklejają modlitwy do różnych bogów, ale nie przelewają pieniędzy. Niby coś wynagradzam, ale nie w obiektywnie właściwy sposób.

Czasem miewam w sercu przebłysk, który przypomina wyrzuty sumienia w pewien okaleczony sposób. To najbliższe normalnym emocjom co w sobie mam. To promień nadziei na to, że może w środku we mnie nadal coś jest i tylko dlatego ciągle próbuję szukać pomocy. Inaczej poddałbym się już dawno, bo dobrze mi w mojej skorupie. To kokon tajemnic, który pokochałem i którym zawładnąłem. Jestem jego Mistrzem i sporadycznie cieszę się z życia, które mam, ale choć nie mówię tego na głos, ciągle mi czegoś brakuje. Czasem chciałbym znów czuć tak bardzo, że to aż boli. Ale nie potrafię. Choćbym nie wiem, jak bardzo się starał, a mam wrażenie, że moja matka jednak chciałaby dla mnie czegoś więcej.

— To ten moment, kiedy doskonale wiesz, co chciałbym powiedzieć — mówi zuchwale.

Mierzymy się spojrzeniami. Moje, czarne jak dwa węgle kontra jego błękitne, jak przystało na prawdziwego amerykańskiego chłopca z dobrego domu, którym kiedyś był.

— Za zwracanie się do mnie na „ty" mógłbym cię zastrzelić — cedzę.

— Bądź ostrożny — mówi tylko, nim odwróci się ponownie do drzwi. — Ona nie jest jak wszystkie twoje zdobycze, Rav. Nie możesz przesadzić, bo ściągniesz na siebie kłopoty.

— Przecież to wiem, Knox — odpowiadam w zasadzie do samego siebie, bo mężczyzna znika za drzwiami. — Przecież wiem.

*

Kilka godzin później stoję na balkonie w moim klubie ze szklanką whisky w ręce i podziwiam tańczących ludzi. Zabawne jest to, jak bardzo przewidywalni są w swojej zabawie, choć jednocześnie uważają się za wyjątkowych. Siedzę w tym biznesie od tak dawna, że doskonale znam schemat, a jednak za każdym razem podziwiam to zjawisko z taką samą fascynacją. Są wygłodniali mocnych wrażeń i rozkoszy, a ja żyję po to, bym im ją zapewnić.

Mistrz tajemnic [LA TALES #1] I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz