koniec

19 1 0
                                    

Tyler kochał swoje koncerty. Każdy jeden dawał mu nową, wyjątkową gamę emocji. Na początku zawsze była adrenalina (pomimo lat i doświadczenia, zawsze tak samo porywająca), potem mieszała się ze wzruszeniem i przeogromną milością, by potem skończyć na czystym szczęściu. Jego serce przez cały czas walilo tak, jakby chciało wyrwać się z jego klatki i wpaść w ramiona otaczającego go tłumu.

To co najbardziej w nich lubił to fakt, że miliony osób śpiewało słowa wymyślone podczas najsamotniejszych punktów w jego życiu. Czuł, że nikt nigdy nie czuł się tak przetragicznie, by potem tłumy mogły się z tym identyfikować. Jego samotność połączyła tak dużo ludzi i to nie w jednym mieście, kraju czy nawet kontynencie. Na całym świecie były osoby, które znały teksty jego piosenek i to coś, czym nie mógł przestać się zachwycać. To coś, co nadało jego bólu niezwykły sens.

Mimo to, momentem w którym czuł się prawdziwie sobą, był ten po występie. Kiedy kładł się wykończony obok Josha, czuł jego usta na czole i niewiarygodny spokój ogarniający ciało. Może w następną noc będzie krzyczeć, wyrywać sobie włosy i marzyć o nieistnieniu, ale w tym momencie było po prostu dobrze. Kolekcjonował każdą z tych chwil, by potem użyć jej jako broń. Wierzył, że potrafi nią zabić te okropne uczucia, które nadal tak często go nawiedzały. A Josh nie wierzył - on wiedział, że kiedyś nam wszystkim się to uda.


od autorki

napisałam to w 2020, a potem usunęłam, bo zdałam sobie sprawę, że to tak naprawdę nie jest historia. nie ma prawdziwej fabuły, nie trzyma w napięciu, to sam opis uczuć fikcyjnych bohaterów, którym dałam imiona znanych osób.

ale kurcze, podoba mi się to i mam nadzieje, że komuś z was również

ps. bronią jeszcze lepszą niż miłe wspomnienia jest terapia

don't believe the hype; joshlerWhere stories live. Discover now