Spotkanie w barze

24 3 7
                                    


 Koń gnał przed siebie. Wiatr rozwiewał mu bujną grzywę i muskał skórę, niby przepływając przez jego żyły. Chociaż nie znany był mu kierunek, który obrał przyświecający mu cel był jaśniejszy niźli dzienna gwiazda. Biegł przed siebie, żeby zostawić za sobą przeszłość, a razem z nią smutek, wspomnienia i Pata.

Drugiego dnia podróży bez wytchnienia, dotarł do małego miasteczka blisko granicy Nowego Meksyku ze Starym. Pragnienie paliło mu gardło jak ogień piekielny, ale na szczęście przed saloonem znajdował się elegancki wodopój. Koń podszedł do niego, aby zaczerpnąć nieco wody i ugasić pragnienie, zerkając przy okazji na przywiązanie doń rumaki.

Biedne zniewolone stworzenia, pomyślał ponuro Koń wiedząc, że nie może im pomóc. On sam jeszcze niedawno mógłby skończyć podobnie i nie złożyłby nawet najmniejszego zażalenia do swojego jeźdźca.

- A co to za urodziwy ogier! - rzucił jakiś średnio okrzesany wieśniak. Spod podeszw wystawały mu siano i łajno.

Koń postanowił puścić to mimo uszu i ruszyć przed siebie z głową wysoko uniesioną. Stukając podkowami niczym obcasami eleganckich kozaczków minął wieśniaka.

- Mówię do ciebie, szkapo! - krzyknął za nim wieśniak i nim Koń zauważył jego ruch odpychający typ zjawił się przy jego boku, łapiąc go za grzywę.

Koń zarżał z wyższością i wyrwał włosy z brudnych łap wieśniaka. Osobnik, najwyraźniej zaskoczony taką reakcją rumaka stał tylko i tępo wpatrywał się w oddalający się koński zad. Przez tępo uchylone usta wystawało to, co ostało się z jego zepsutych zębów.

Saloon zarówno z zewnątrz jak i w wewnątrz został urządzony bez gustu, ale prawdę powiedziawszy Koń nie spodziewał się niczego innego. Przynajmniej właściciel zatroszczył się o wahadłowe drzwi dla koni, ostatnio coraz bardziej popularne w tych stronach.

- Co do... - rzucił barman, ale zamilkł w pół zdania, gryząc się w język najwyraźniej wyczuwając posępny nastrój Konia. - Podać coś? - zapytał, siląc się na sztuczny śmiech.

Oczy wszystkich gości saloonu zwróciły się w stronę Konia. Ich spojrzenia mieszały się ze sobą w toksycznej mieszance pożądania z oburzeniem. Koń starał się ignorować mrowienie spływające po grzbiecie.

- Ej, ty! Wypad z baru - burknął z teksańskim akcentem jakiś facet, uderzając prawą dłonią w blat baru, w lewej wciąż ściskając pusty kieliszek.

Nim Koń zdążył cokolwiek odpowiedzieć między niego a nieznajomego oprycha wślizgnęła się znajoma, niska postać.

- Ten koń jest ze mną! - powiedział obronnie.

- Ta? Nie chcemy tu takich - warknął Teksańczyk.

W odpowiedzi znajomy typ zaśmiał się głupkowato, nie dyskretnie zerkając na swoich towarzyszy broni siedzących ledwo parę stolików dalej. Trzech z nich grało w karty, dwóch, mniej lub bardziej dyskretnie, sięgnęło po broń, a jeden gapił się na konia z wyrazem szczerego zaskoczenia wypisanym na smarkatej twarzy.

- Słyszeliście, chłopaki? Nie chcą tu takich! Takich, czyli jakich?

- No... - zaczął inteligentnie facet, gubiąc się chyba w swoim wywodzie. - Takich, co srają pod siebie!

- Aaa... - Niski człowiek udał zrozumienie. - Dziwne, wydaje mi się, że widziałem tu gdzieś twojego brata Franka.

- Ja ci dam, ty mały...

Nim facet zdążył choćby pomyśleć o rękoczynach, niski człowiek wyciągnął swoją broń i z butnym chichotem wystrzelił w stronę sufitu. Kula odbiła się o jakiś metalowy zawijas podwieszony pod sufitem i zawróciła trafiając prosto w kieliszek w dłoni oprycha, wywołując w nim nieoczekiwany odruch zapiszczenia jak mała dziewczynka.

Pat i KońDonde viven las historias. Descúbrelo ahora