Wyjęty spod Pata I

31 2 6
                                    


Podróżując samotnie przez gorące pustkowia Patowi z wolna zaczęło doskwierać coraz więcej uciążliwości. Z jednej strony dokuczał mu ból stóp od nieustannego marszu, a z drugiej zaś męczyły go wspomnienia.

Marzec był rześki, kiedy Pat trzy lata temu zatrzymał się w gospodzie prowadzonej przez niejakiego Louisa czy Lestera. To jednak nie sama wizyta w gospodzie (chociaż nie należała bynajmniej do zwyczajnych) sprawiła, że ten dzień wyrył się w pamięci Pata niczym Dziesięć Przykazań na kamiennych tablicach. To był On...

Pat wszedł do recepcji gospody, która z zewnątrz wyglądała na zamkniętą lub też nawet opuszczoną. Okna były zamknięte i dodatkowo przybito do nich całą masę desek. Pat podejrzewał, że zabieg ten miał chronić budynek przed uciążliwymi warunkami pogodowymi, jednak przez to nadał mu nieco dziwacznego i prawie upiornego wyglądu.

- Przepraszam, jest tu kto? - zawołał Pat, wsuwając głowę do środka przez uchylone przez siebie drzwi. Do jego nosa natychmiast dotarł duszny zapach kurzu i stęchlizny, a do jego uszu odległy i nieco zrzędliwy głos.

- Zamknij drzwi! - zaintonował niemal histerycznie ów głos-z-mroku. Pat nie myśląc wiele wszedł do środka i trzasnął za sobą drzwiami. Od nagłego ruchu kurz na podłodze uniósł się w powietrze w postaci chmury.

- Czy ta gospoda jest czynna? - zapytał Pat. - Szyld nad drzwiami...

- Tak, tak, tak! - przerwał mu głos. - Ależ oczywiście! Chcesz pan wynająć pokój?

- Umm... - Pat zawahał się. Oczy piekły go od dusznego powietrza, a kurz kręcił go w nosie. - Może jednak dam radę przebyć jeszczę parę mil. W końcu nie jest tak późno...

Pat chwycił za klamkę, nie odwracając się plecami do cienia, który zaczął wywoływać w nim lekki niepokój, jednak mimo to dał się zaskoczyć. Koścista i sucha łapa chwyciła go za ramię i pociągnęła w głąb pomieszczenia. Osoba nie wkładała w to wiele siły i Pat mógłby się z łatwością wyrwać, jednak z jakiegoś powodu pozwolił prowadzić się w mrok.

- Nie ma takiej potrzeby - szeptał mu do ucha głos. - Może nie wygląda, ale moja gospoda jest najlepsza w całej kolonii! Stanie, znaczy się... W całym stanie.

- Może otworzę drzwi? - zaproponował Pat, cofając się lekko, gdy dotarli do biurka (Pat wywnioskował, że to biurko po tym jak uderzył w mebel kolanem, bo było zbyt ciemno, aby mógł je zobaczyć).

- Nie! - wrzasnął głos, natychmiast cofając się w mrok. Pat patrzył się w osłupieniu nicość, nie rozumiejąc zachowania właściciela gospody. - Źle znoszę przewiewy... - dodał po chwili.

Pat poczuł się głupio przez swoją propozycję. Sądząc po ochrypłym głosie i stanie dłoni właścicielem gospody musiała być jakaś biedna, schorowana staruszka. Wyjaśniało to również gorliwość, z jaką namawiała go do wynajęcia u niej pokoju. Gospoda była jedynym budynkiem w okolicy i nie znajdowała się nawet przy żadnej drodze, więc jej interes musiał mieć się naprawdę słabo. Pat znalazł to miejsce tylko przez łut szczęścia.

- Proszę wybaczyć - powiedział Pat, ściągając pokornie swój kapelusz. - Po prostu jest tutaj bardzo ciemno.

- Zapalę świecę! - zaproponowała staruszka i nie czekając wcale na odpowiedź Pata cofnęła się na zaplecze.

Pat miałby teraz chwilę, aby lepiej rozejrzeć się po pomieszczeniu, jednak w tych warunkach mógł jedynie stać i bujać się z nogi na nogę jak znudzony berbeć.

Łuna bijąca od wątłego płomienia na końcu długiej, białej świecy rzucała ciepłe światło na pomarszczoną twarz kobiety. Była blada i przypominała fakturą topniejący wosk, a po obu stronach jej twarzy opadały siwe fale, sięgające jej ramion. Jedynie jej oczy zdawały się nie nosić śladów starzenia, a ich ich błękit wydawał się Patowi aż zbyt intensywny.

Pat i KońWhere stories live. Discover now