Poranek człowieka z misją

67 3 3
                                    


To był zimny poranek na rozgrzanej jak Piekło pustyni Nowego Meksyku. W chwilach takich jak ta, gdy słońce nie zawędrowało jeszcze po nieboskłonie tak daleko, aby zacząć palić okoliczne pustkowia, szeryf Pat Garota zastanawiał się czy to grzechy mieszkańców tych ziem sprowadziły na nich ten ogień z niebios. Zastanawiał się chwilę, spoglądając ze swojego obozu na wzgórzu na padół nędzy i rozpaczy w dole. Ostatnie dźwięki wycia, które równie dobrze mógłby być wydawane przez kojoty, dochodziły do jego uszu i Pat wiedział dobrze, że to dzicy niczym indiańskie plemiona bandyci krzyczą, żeby nijako oznaczyć swoje terytorium. Nie wiedział w sumie po co to robią, ale znał ich naturę na tyle dobrze, że nie pozostawiało mu to wątpliwości.

Pat skończył się zastanawiać. Włożył kapelusz i wsiadł na swego wiernego rumaka, którego, oczywiście, uprzednio osiodłał. Czekał na niego dzień pełen pracy, a nie miał najmniejszego zamiaru się ociągać. Pat uwielbiał swoją pracę jako szeryf i wykonywanie obowiązków przychodziło mu z nieudawaną przyjemnością. Wiedział dobrze, gdzie było jego miejsce - między praworządnymi obywatelami a szumowinami pokroju Billy Kida.

- O wilku mowa - mruknął pod nosem Pat, zjeżdżając na swym wiernym rumaku w dół padołu. Na drodze przed nim znajdowały się odbite w piasku odciski końskich kopyt. Z daleka Pat poznałby podkowy wierzchowca przestępcy, którego ścigał od wielu dni. Billy Kid używał tylko podków podpisanych własnym imieniem.

Wiele legend i wiele opowieści spragnieni rozrywki, głupi ludzie opowiadali sobie o słynnych bandytach. Billy Kid nie był w tej sprawie żadnym wyjątkiem. Chodziły plotki (zupełnie nieprawdziwe, oczywiście), że Kid był pół-kojotem, szybszym od własnego cienia, który potrafił zniknąć jak kamfora lub zamienić się w sowę, aby zaatakować tył głowy bogu ducha winnego człowieka, który akurat postanowił oddalić się na stronę. Wszystkie te mity nie miały, rzecz jasna, żadnego pokrycia w rzeczywistości, a sam Billy był nie tyle szybszy od własnego cienia, co w ogóle cienia nie miał. Podobnie zresztą sprawy miały się w jego przypadku z kręgosłupem moralnym, matką i podstawowymi zasadami zachowania przy stole. Wysoce prawdopodobne było, że przyczynąprzyczyna wszystkich tych nieszczęść sięgała jeszcze niegodziwych czasów dzieciństwa Kida. Chociaż istniało wiele pogłosek na temat jego pochodzenia (niektóre nawet wymyślał podobno sam Billy lub jego ludzie) niewiele osób wiedziało jak było naprawdę. Pat wiedział.

Billy miał urodzić się jako Patrick, niechciane i niekochane dziecko herszta bandy bandytów i współpracującej z nimi podstępnej prostytutki, której prawdopodobnie na imię było Molly. Gdy ręka sprawiedliwości sięgnęła w końcu świeżo upieczonych rodziców, ci postanowili ustrzec swą pociechę przed dorastaniem w cieniu więziennych krat i wrzucili ją z koszykiem do rwącej rzeki (istnieje również nikłe prawdopodobieństwo, że stało się tak podczas pechowego wypadku przy praniu lub też było to umyślne usiłowanie dzieciobójstwa). Billy-Wciąż-Dzieciątko miał przepłynąć w owym koszyku z Indiany do samego Kansas, aż zatrzymał się na brzegu, gdzie znalazło go stado kojotów. Dziecko musiało mieć tak parszywe lico, że te psowate bestie wzięły je za jedne ze swoich szczeniąt i w taki właśnie sposób wychowały. Przez lata Przyszły Billy Kid przemierzał poczciwe ziemię Ameryki ze swym ludożerczym stadem. Niewiele wiadomo jak szło mu bycie kojotem, jednak większość rzetelnych źródeł zgadza się, że chłopiec miał szczególne upodobanie do polowania na dzieci, staruszków i ziemniaki.

Jego frywolne życie jako bezbożny zwierz skończyło się nagle, kiedy pewien farmer uzbrojony jedynie w swą starą strzelbę i różaniec powystrzelał całe stado jak kaczki. Chłopcu-Kojotowi udało się przeżyć, a farmer jako dobry chrześcijanin postanowił przygarnąć go i wychować jak własne dziecko. Tak właśnie Patrick został nazwany Williamem znanym później jako Billy the Kid.

Niestety, nawet najbardziej wymagający i surowy rodzic nie miał szans z takim dzieckiem jakim był Billy, w którego żyłach płynęła już nie tylko karczemna krew bandytów, ale również kojotów.

Ostatnimi czasy Billy Kid często nawiedzał umysł szeryfa Pata, bo jako dobry łowca Pat wiedział, że aby złapać bizona trzeba o wiele więcej niż tylko na niego patrzeć.

Czuj się jak bizon, myśl jak bizon, BĄDŹ bizonem - mówiła stara zasada.

W tym przypadku nie chodziło jednak o bizona, lecz o pospolitą szumowinę społeczną, czyli istotę znacznie mniej inteligentną i wykształconą emocjonalnie. Zadanie nie wydawało się trudne, ale w swoim życiu Pat nauczył się dwóch rzeczy na pewno. Po pierwsze nigdy nie zamawiaj Zielonej Wróżki w saloonie, którego właściciel jest żabojadem. Po drugie nigdy nie oceniaj rumaka po jeźdźcu, którego musiał nosić.

Pat posmakował piasku spod podków rumaka Billego Kida. Smakował jak ziemia z domieszką łajna.

- Jadą na południe - rzekł Pat do swojego konia, na co ten zarżał ochoczo.

Czekał ich obu naprawdę długi dzień.

Pat i KońOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz