Przemiana

75 11 4
                                    

Simon usłyszał, że ktoś wchodzi do jego pokoju. Lekko otworzył oko i wtedy też dostał pakunkiem.

- Ubieraj się. Idziemy dzisiaj na małą wycieczkę - rzucił Furore.

Zdezorietntowany brunet podniósł się do pozycji siedzącej i rozerwał papier. Były w nim ubrania. Zauważył, że są w jego rozmiarze. Uśmiechnął się złośliwie.

- Naprawdę postarałeś się o ubrania w moim rozmiarze? Jestem wzruszony - stwierdził ironicznie Enjerdczyk.

Tak naprawdę nie rozumiał co się dzieje. Od bardzo dawna nie wychodził na dwór i nie było żadnych przesłanek, że to się zmieni, a tutaj jednak właśnie miał opuścić to komfortowe dla niego więzienie. Nie czuł się dobrze z tą wizją. Zapomniał nawet jak to już jest rozmawiać z ludźmi, którzy nie są oziębli i nienormalni. Najchętniej zabarykadowałby się w pokoju i powiedział, że nigdzie nie wyjdzie, ale wiedział, że nic to nie zdziała, bo Akumara i tak koniec końców wyniósłby go z tego domu. Westchnął. Pełen obaw przebrał się i podszedł pod pokój Furore.

- Dlaczego wychodzimy? - spytał bojaźliwie.

- Przekonasz się, jak wyjdziemy.

Te słowa wręcz spotęgowały stres u chłopaka. Miał wrażenie, że Furore planuję rzucić go na pożarcie Akumarom, którzy rozedrą go na strzępy.

- Czy aby na pewno powinniśmy wychodzić? Strasznie dzisiaj gorąco - dopytywał się z udawaną troską.

Zielonooki oderwał się od swojego dotychczasowego zajęcia i rzucił na chłopaka spokojnym niczym morze w ciepłe dni wzrokiem.

- Uspokój się. Prawdziwa dama dworu musi w końcu wyjść na salony.

Simon zirytowany i niespokojny opuścił wzrok.

- Ach... Naprawdę nie boi się Pan, że ktoś rozpozna we mnie Enjerdczyka?

- Nie - odpowiedział ze stoickim spokojem.

Simon chciał być w tej sytuacji tak wyciszony, jak Furore, ale nerwy zżerały go od środka i wypalały mu dziurę w brzuchu. Odwrócił się i krokiem takim jakim szedłby na skazanie i czekał na to aż Furore pojawi się w przedpokoju. Enjerdczyk założył buty, a w międzyczasie pojawił się Akumara. Stali przed drzwiami. W końcu nastała chwila prawdy. Błękitnooki wziął wdech i powoli przeszedł stopami przez próg. Zeszli po schodach i opuścili ekstrawagancką kamienicę. Lico bruneta oświetliły promyki letniego słońca. Rzucił wzrokiem z zachwytem na pobliskie pełne zielonych liści drzewo. Czuł radość, kiedy jego stopa przemierzała czysty i elegancki chodnik. Ludzie wyglądali na radosnych i pełnych beztroski. Świat wokół niego wyglądał jak w bajce. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale tak naprawdę bardzo potrzebował zaznać uroków przyrody. Była to jego ukryta potrzeba, którą zrozumiał dopiero teraz. Był jak Słowik w klatce, którego wypuszczono w końcu na wolność. Lęk przed nieznanym wyparła ekscytacja i ciekawość. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Miał ochotę skakać. Nawet cieszył się ze słyszenia Akumarskich głosów.

Im dłużej szli, tym bardziej Simon widział, że ludzie wcale się nim nie interesują. Nie umiał tego pojąć, bowiem zawsze, kiedy był w tej strefie każdy Akumara darzył go pogardliwym i wstrętnym wzrokiem. Wtedy też zawsze znajdował podstawę dla swojej nienawiści, jeżeli zaczynał wątpić w jej podstawność. Ale teraz ludzie mieli go gdzieś. Nikt nawet nie rzucił na niego wzrokiem. To zabawne jak wygląd człowieka może wpłynąć na to jak inni zachowują się wobec niego. Minęli brudnego Enjerdzyka z chustą na szyi. Ludzie rzucali na tego młodzieńca obrzydzone spojrzenia. Kto by uwierzył, że parę miesięcy temu Simon był na miejscu tego chłopca? On chyba sam średnio by w to uwierzył. Akumara się zatrzymał. Brunet spojrzał się na niego, a potem przed siebie i ujrzał, że stoją przed salonem fryzjerskim.

Amor vincit omnia.Where stories live. Discover now