ⓍⓍⓋ

4.8K 321 37
                                    

Wilki, które miały wziąść udział w walce, zgodnie szły za swoją alfą. Wokół panowała głucha cisza, która z czasem stawała się nieznośna. Jakby każdy w duchu przygotowywał się na najgorsze. Taka gotowość zapewne była potrzebna w takich chwilach. W końcu to wojna. I co w tym momencie przerażało mnie najbardziej? Właśnie to, że każdy, kogo wtedy widziałam, kogo znałam lepiej lub gorzej może dzisiaj nie wrócić z nami do domu. Chyba nawet świadomość własnej śmierci nie była tak przerażająca. A najbardziej nienawidziłam się za to, że bałam się o niego. Powinnam nienawidzić go z całego serca. A jednak tak nie było. To, co nas łączyło, z czegoś pięknego, nagle przerodziło się w coś przerażającego. Niczym najbardziej toksyczna relacja, od której nie jestem w stanie się uwolnić. Szczerze wolałam być sama i żyć z przeświadczeniem, jaka ta więź jest cudowna. To słodkie kłamstwo byłoby dużo łatwiejsze do przełknięcia jak prawda, która uderzyła we mnie nagle niczym grom z jasnego nieba. I sprowadziła z krainy snów prosto na ziemię.

Odległość dzielącą nasz teren z terenem watahy Williama nie była duża. W zasadzie to żyliśmy po sąsiedzku. Jednak wataha zachodnia była dosyć zamknięta. Słynęła z tego, że funkcjonowała bez większej pomocy z zewnątrz. Czemu zresztą trudno się dziwić. Raczej nikt nie pałał szczególną miłością do tej sfory. A ja zdążyłam już przekonać się dlaczego. Jej bezwzględność przewyższała wielokrotnie moje wyobrażenia. Szczerze to naprawdę wolałabym mate domowego lub nawet człowieka. Byłoby ciężko, ale przynajmniej nie wybuchłaby wojna. Chociaż przy mojej rodzinie to nigdy nic nie wiadomo.

Kiedy przekroczyliśmy granice, wzbudziliśmy zainteresowanie kilku strażników. Nic jednak nie powiedzieli. Uciekli, by najprawdopodobniej zawiadomić stado. Co było rozsądną decyzją, zwarzywszy na naszą przewagę. Przyśpieszyłam kroku, tak by iść bliżej mamy. To dawało mi znacznie lepszy widok, na to co się dzieje. Nie znałam tych terenów dobrze, jednaj mniej więcej kojarzyłam ile drogi jeszcze nam zostało. A im bliżej byliśmy, tym bardziej się stresowałam.

Czułam, jak serce wali mi jak szalone. Nie umiałam nad tym zapanować. Czułam, że on jest już blisko. Więc dom watahy zapewne też. Nie ukrywam, bałam się walki. Jednak było już trochę za późno żeby się wycofać. No i sama tego chciałam. Więc sama sobie byłam winna. No cóż, przynajmniej umrę z godnością. Przynajmniej na to liczyłam. Chociaż wolałabym wyjść z tego cało.

W końcu moim oczom ukazał się dom watahy. Przed nim ustawione były wilki z naszym bezdusznym alfą na czele. Stał dumnie, najpewniej chcąc zamaskować fakt, że się nas nie spodziewał.

- Miło cię widzie, Sophio. - Alfą wyszczerzył się w kierunku mojej matki, na co ta zareagowała uśmiechem, który obnażył jej białe kły. - Czemu zawdzięczam tę wizytę?

- Słyszałam, że obiecałeś swojej sforze moje serce na srebrnej tacy. - Alfa ułożyła dłoń na klatce piersiowej, wychodząc przed szereg. - A jak wiemy, obietnic danym naszym ludzią musimy dotrzymywać prawda?

- Naturalnie. - Wykonał krok do przodu, jakby chciał pokazać, że się nie boi.

- Więc przychodzę, by pomóc Ci dotrzymać obietnicy. A raczej, żeby zwiększyć Twoje szanse na wyrwanie mi serca z zera do jakiś dziesięciu procent.

- Twoja arogancja zawsze mnie zadziwiała. - Wykonał kolejny krok w kierunku mojej mamy. - Zwykła kobieta, która ma się za alfe, jest tak pewna siebie.

- Od dziecka słyszałam, że to kobiety dużo mówią. Jednak w tej chwili to ja tutaj przychodzę gotowa walczyć. A ty tylko gadasz i gadasz. I nic z tego nie wynika. - Alfa skrzyżowała ramiona za plecami, uśmiechając się zwycięsko.

- A wiesz, co mnie zastanawia? - W tamtym momencie znalazł się tuż przed moją mamą. - Co tak naprawdę tutaj robisz? Wielokrotnie publicznie i nie publicznie również cię obrażałem. Obiecywałem, że będę ostatnim, co w życiu zobaczysz. A ty przychodzisz akurat teraz. Dlaczego?

- Możesz mnie obrażać ile chcesz. Wyzywać na pojedynki i mnie ośmieszać. - Jej oczy przybrały czerwony kolor. - Jednak, kiedy wciągasz w to moje dzieci wiedz, że przeginasz.

- A więc o to chodzi - stwierdził, uśmiechając się niemalże radośnie. - Skoro tak to zabij Richarda i wracaj do domu, kochanie.

- Jesteś tchórzem, który wykorzystuje dzieci, a potem się za nimi chowa. Nie jesteś godny, by nazywać się alfą - warknęła wściekła, patrząc mu prosto w oczy. Na nim jednak wydało się nie zrobić to większego wrażenia.

- Masz piękne córki - stwierdził, kierując na nas spojrzenie. - Są do ciebie bardzo podobne. I, mimo że skundliłas się z kocurem omega urodziłaś silnych synów. Tylko pozazdrościć mu takiej kobiety. - Złapał pobrudek alfy, ta jednak wykonała szybki krok w tył warcząc przy tym przeraźliwie.

- Chciałam załatwić to pokojowo, jednak nie lubię kiedy gada się ze mną jak z idiotką. - Wyprostowała się dumnie. - Więc wiesz, że dzisiaj odejdę stąd z podpisanym traktatem pokojowym lub z krwią na rękach.

- Jesteś śmieszna, jeśli myślisz, że będę się z tobą układał. - Alfa odszedł od Sophi, zdejmując z siebie koszule. - Mam nadzieję, że jesteś, przynajmniej w połowie tak dobra jak mówią.

Już po chwili mamę okrążał spory czarny wilk z kilkoma bliznami na ciele. Ona na nic nie czekając przybrała postać wilczycy, która nie odstawała wzrostem od swojego przeciwnika.

- Co teraz? - Spojrzałam na najstarszego z braci z nadzieją, że coś mi wyjaśni.

- Teraz będą walczyć o alfę - wyjaśnił, przenosząc na mnie spojrzenie. - William wyzwał mamę na pojedynek o watahy. Wygrany bierze watahę przegranego. A przegrany...

- Ginie - wydusiłam z przerażeniem, spoglądając na dwa okrążające się wilki.

Czarny basior zaatakował jako pierwszy. Nasza alfa nie pozsostała mu dłużna. Początkowo nie wyglądało to szczególnie groźnie. Z czasem jednak wilki zaczęły gryźć się do krwi. Przeraźliwe warczenie i niekiedy zduszone piski wilków sprawiały, że chciałam odwrócić wzrok. Jednak kiedy w tłumie napotkałam Richarda, stwierdziłam, że obraz dwóch atakujących się wilków wcale nie jest taki zły.

Widziałam jak alfy, stopniowo opadają z sił. Oboje dawali z siebie wszystko. I żadne z nich nie zamierzało dzisiaj ginąć. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk łamanego karku. Cała się spiełam, niepewnie spoglądając na pole walki. Czarny wilk leżał na ziemi, nie dając znaku życia. Moja matka zawyła głośno, ogłaszając swoje zwycięstwo.

- Naprawę go zabiła - wydusiłam z trudem, nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę się stało.

- To wojna, mała - oświadczyła Lexin, obejmując mnie ramieniem. - Gdyby go oszczędziła, musiałby zostać wygnany i w końcu wróciłby po zemstę. I przy okazji pokazałaby, że jest słaba. A ona nie może sobie na to pozwolić.

- Witaj w prawdziwym świecie zmiennokształtnych - wydusił Nicko, przyglądając się polu bitwy.

Nie Chciałam Go OdnaleśćWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu