ⓍⓍ

5K 329 33
                                    

Wilk z blizną prowadził mnie przez teren watahy. O dziwo inni członkowie watahy zdali się na mnie w ogóle nie reagować. Jakbym nie była niczym nowym. Co chyba powinno mnie dziwić. W końcu stado powinno reagować na nieznanego im osobnika. Albo to z tą watahą coś jest nie tak, albo ze mną. Ten brak reakcji mógł wskazywać na zasadzkę. On ma mnie gdzieś doprowadzić, a reszta ma nie reagować. Niby na tym etapie nie powinnam mieć podstaw do tego, by sądzić, że ten chce mnie skrzywdzić. Jednak musiałam pamiętać, że może tylko chcieć uśpić moją czujność. Chociaż z innej strony nie miało to większego sensu. Słowem, mój zdrowy rozsądek w końcu się odezwał. Szkoda tylko, że trochę zbyt późno.

- Czemu nikt na mnie nie reaguje? - Spojrzałam na chłopaka ciekawa jego wyjaśnień.

- Tutaj bez przerwy sprowadzane są nowe wilki. Alfa z chęcią przyjmuje banitów i dzieci udomowionych. Ilość ponad jakość.

- Głupota. - rzuciłam, nie bardzo rozumiejąc sens takiego działania.

- Powiedz to alfie, która zbudowała na tym swoją potęgę. - Samiec zatrzymał się nagle, na co ja zareagowałam tym samych. - Słuchaj, dopiero teraz zrobi się groźnie.

- Dopiero teraz? - Nie dowierzałam, w to, co słyszę. Czyli wprowadzenie mnie na teren wroga na jego oczach w ogóle nie było groźne? To ja już wolę nie wiedzieć, co takie jest.

- Tak. Teraz wprowadzę cię do domu watahy. - wyjaśnił, ruszając powoli przed siebie. - Nie zdejmuj kaptura i się nie odzywaj, rozumiesz?

- Tak. - w zasadzie tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.

I w ten sposób osiągnęłam szczyt własnego szaleństwa i głupoty. Weszłam wraz z nieznajomym wilkiem do domu wrogiej watahy. Chyba jeszcze w życiu nie robiłam czegoś tak głupiego. A w robieniu głupoty to ja byłam specjalistką. Jednak to biło wszystko na głowę. Tak ryzykować dla prawdy. Musiałam być prawdziwą desperatką. I temu nie przeczę. Gdyby ktoś dowiedział się co robię, zrobiłoby się nieciekawie. Ryzykowanie życia i bezpieczeństwa watahy dla faceta, o którym nikomu nic nie powiedziałam. Ja to jestem genialna.

Dom watahy w pewnym stopnu wydawał się pusty. Panowała w nim przerażająca cisza. Wszyscy zachowywali ciszę, a z tego co wysłyszałam rozmawiali głównie o sprawach watahy. Dokładnie tak jakby byli w pracy, a nie domu. A tym przede wszystkim powinień być dom watahy. Miejscem, gdzie wszyscy się jednoczą. Wychowano mnie w przeświadczeniu, że wataha to rodzina. Nie z więzów krwi, a pewnego wyboru i poczucia przynależności. Tam tego kompletnie nie czułam.

W końcu mój przewodnik wprowadził mnie na wysokie schody. Pokonywałam je, zastanawiając się gdzie mnie to zaprowadzi? Dosłownie, jak i w przenośni. Bo w zasadzie to teraz mogło stać się wszystko. Moje życie znajdowało się w rękach wilka, którego nie znałam, i który nie był mi nic winny. Co wcale nie podnosiło mnie na duchu.

Chłopak w końcu doprowadził mnie przed dwudrzwiowe drzwi. Były spore i od razu przywiodły mi na myśl drzwi do sali konferencyjnej. Spojrzałam na niego zaskoczona, a ten otworzył je jednym pchnięcia, po czym złapał mój nadgarstek i wprowadził mnie do środka. Staneliśmy w kącie, tak, by nie rzucać się w oczy.

- Co się tutaj dzieje? - spytałam szeptem, kompletnie nie rozumiejąc co może zaraz się wydarzyć.

- Alfa da popis. - rzucił z wyrzutem, opierając się o ścianę. - A teraz siedź cicho i słuchaj uważnie.

Chociaż nie chechętnie, to posłuchałam jego rozkazu. Ręce wbiłam do kieszeni, z uwagą przyglądając się podwyższeniu, które wyglądało niczym scena.

Nie minęło kilka minut, kiedy wysoki samiec stanął na jej środku. Uśmiechał się pewnie, a jego postawa wskazywała na dumę i pewność siebie. Od razu rozpoznałam w nim alfę. Po chwili u jego boku pojawił się mój mate. Czekaj co?!

- Zebraliśmy się tutaj, ponieważ już niedługo obalimy trzy potężne watahy. - alfa przemówił, zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. - Jak zapewne wiecie, młode osobniki w tej sforze są poddawane rytuałowi odnalezienia. W trakcie jednego z nich wyszło na jaw, że mate obecnego tu Richarda to Sawana. Córka alfy mieszanej watahy. A jak zapewne wiecie, nikt nie zbliży się do ciebie szybciej niż twój przeznaczony. Tak więc młody beta zbliżył się do mieszańca. I już wkrótce przekroczy próg domu watahy, by wykraść dla nas niezbędną informację. A potem potężną kobietę alfę czeka zguba. - Na te słowa po sali rozniosły się wiwaty. - Spokój! - warknął alfa, co spotkało się z natychmiastowa reakcją. - Teraz głos zabierze Richard. - Alfa spojrzał na mojego mate, a ten podszedł krok do przodu.

- To jak zapewne wiecie wielki zaszczyt uczestniczyć w czymś tak wielkim. Nigdy nieśmiałym nawet o tym marzyć. A teraz stoję przed wami. - nie brzmiał ani nie wyglądał na tak pewnego, jak alfa. - Już niedługo obiecuje wam, że alfa będzie błagać o litość dla siebie i swojej watahy. Przepraszam, nie watahy. Zbieraniny dziwaków, którzy niszcząc piękno naszej rasy bratając się z tymi sierściuchami. I nie alfa, a samozwańczy dowódczyni tego cyrku. - Na te słowa w sali rozbrzmiały śmiechu.

- Ja, alfa William, obiecuje wam serce Sophi Azali Wood na srebrnej tacy! - wykrzyczał alfa, a wataha zawyły. - Oraz głowę tego kocura, jej męża. I na koniec pokłon jej licznego potomstwa, które obraża czystość tego gatunku. Jej pierworodny syn będzie błagał mojego o litość, po tym jak pozostanie ostnim żywym potomkiem tego rodu. Bo obiecuje wam, że następna będzie wataha Woodów, a na koniec wataha kocurów. Rodzina ojca tych mieszańców.

Moje serce na ułamek sekundy przestało bić, by po chwili zacząć walić niczym młot pneumatyczny. Moja wataha była zagrożona i to poniekąd z mojej winy. Zakryłam usta i zacisnęłam powieki. Jakby to mogło pomóc. Oczywiście, że nie mogło. No, ale nic innego nie mogłam zrobić. Bo mimo strachu musiałam wytrwać do końca. Gdybym teraz wyszła, wydałoby się to podejrzane.

- Jednak to w swoim czasie. - stwierdził alfa, co spotkało się z mniejszym entuzjazmem. - Możecie być spokojni. Obiecałem, więc już wkrótce zakosztujecie krwi tych dziwolongów.

- Dajcie mi jeszcze miesiąc. - odezwał się Richard, na co wszyscy zaczęli warczeć i wykrzykiwać różne niezbyt przychylne zwroty. - Wiem, że to długo. Jednak ona jest ostrożna. Poza tym to hybryda. Myślicie, że co czuje, kiedy muszę ją dotykać i całować. - Na to stwiwrdzenie nagle zrobiło się cicho. Jakby wszyscy mu współczuli. - To ohyda i wzbudza u mnie odruch wymiotny, ale robię to dla was.

Łzy spłynęły mi po policzkach. Ja jednak szybko je otarłam. Prawda okazała się bardziej bolesna, niż mogłam sobie wyobrazić. Jednak mimo wszystko była warta tego wszystkiego.

*******
Wiem, że późno, ale ostatni mam problem z weną i motywacją. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Zwłaszcza że miał się ukazać rozdział jeszcze jednej książki, ale wybrałam te.

Nie Chciałam Go OdnaleśćWhere stories live. Discover now