ⒾⓋ

8.2K 378 63
                                    

W końcu dotarliśmy do domu Viktori. Stał on dosyć blisko domu watahy. No tak, jeśli wilkołaki nie mieszkają w domu watahy, to najczęściej budują się bardzo blisko. W końcu nigdy nie wiadomo kiedy wezwie cię alfa lub stado będzie cię potrzebować. Przezorny zawsze ubezpieczony jak to mawiają.

Od razu udaliśmy się do pokoju dziewczyny. Usiedliśmy na podłodze a Viki zaczęła szukać jakiegoś filmu. W tym czasie Carol przyniosła coś do jedzenia. W końcu wszyscy usiedliśmy gotowi do nocnego seansu.

- Cholerne rozpieszczone dzieci alf. - rzuciła rozbawiona blondynka.

-Ej mój tata to omega. - zaprotestowałam, marszcząc groźnie brwi.

- A moi rodzice nie alfują. Mama jest tylko doradczynią cioci. - stwierdził Lucas, dobierając się do czipsów.

- Ta, bo bycie główną betą Alfy to wcale nie zaszczytna rola. - rzuciła z ironią w głosie Carol.

- Dobra. Mordy w kubeł oglądamy film. - w końcu brunetka przerwała ich kłótnie.

Na szczęście na tym się skończyło. Potem już tylko oglądaliśmy filmy. Jeden za drugim. Śmiechu i komentowania głupoty bohaterów nie było końca. W pewnym momencie Carol stwierdziła, że ludzie piszący romanse w filmach sugerują się więziom. Bohaterowie nawet dobrze się nie znają, a są gotowi dla siebie poumierać. Trudno się nie zgodzić. W końcu wszyscy oprócz mnie zasnęli. Ja nie byłam zmęczona. Nieco mnie to zdziwiło jednak to pewnie tylko przez wilka. Poczułam ogromną potrzebę przejścia się na spacer. No i w sumie czemu nie.

Najciszej jak umiałam, zgarnęłam swoje rzeczy i opuściłam dom. Skierowałam się w stronę domu watahy. Tylko tego mojego stada. By do niego dotrzeć, trzeba pokonać gęsty las. Co szczerze w ogóle mi nie przeszkadzało. Nie bałam się, bo niby czego? Szłam w miarę spokojnie. Nigdzie mi się nie śpieszyło. Chociaż było już dosyć późno, a ja nic nie napisałam rodzicom. No cóż, najpewniej dotrę do domu przed końcem nocy więc nie złamie obietnicy. W końcu wrócę na noc. A przynajmniej na jej końcówkę.

Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie. Jakby ktoś mnie obserwował. Jednak nie wyczułam niczego. Nie słyszałam też nic podejrzanego. No tak, stało się, w końcu oszalałam. Przyśpieszyłam krok. Trudno mnie było wystraszyć. Jednak teraz się bałam.

W końcu ktoś za mną stanął. Moje serce przyśpieszyło. No i co teraz? Nie zamierzałam się obrócić. Jego zapach był... Nie było go. Co tylko dodatkowo mnie wystraszyło.

- Tu jesteś. - zaczął, tak jakby dobrze mnie znał. - Trochę się ciebie naszukałem.

- Kim ty w ogóle jesteś? - spytałam udając pewną siebie. No bez przesady. Jestem hybrydą i córką alfy. I przy okazji siostrzenicą, bratanicą alf i wnuczką dwóch byłych par alfa. Odwaga to ja się powinnam nazywać. A nie trzęsę się tutaj jak galaretka.

- No tak. W końcu nie mam zapachu. - prychnął wyraźnie rozbawiony całą tą sytuacją. - Wypatrzyłem cię dzisiaj w mieście.

- W mieście?... Przecież nikt mnie nie mijał. Widziała nas tylko ta baba, która dzwoniła. - oświadczyłam nieco podejrzliwie.

- Zastanów się kotku. Kogo dzisiaj minęłaś. - słyszałam, jak zaczął się do mnie zbliżać.

- Radiowóz. - wypaliłam po chwili, w końcu się obracając. - Jesteś za młody na glinę.

- Prawda, ale na syna gliniarza już nie. - stanął tak blisko mnie, że nasze klatki piersiowe się stykały. Ja nadal unikałam kontaktu wzrokowego.

- Czym jesteś do cholery? - spytałam, podnosząc wzrok. Pierwszy błąd.

Nasze tęczówki zmieniły kolor. Moje dodatkowo przybrały koci kształt. Co spotkało się z jego zdziwieniem. Nie wiedział, czym jestem. Poczułam silną potrzebę przytulenia go. To on. Mój mate.

- Moja. - syknął prosto do mojego ucha, przytulając mnie. Nie minęło wiele czasu, a ten się odsunął. - Wilkołakiem. Tyle, że z watahy mieszkającej wśród ludzi. Odrzucamy dzikość i pierwotne instynkty. To znaczy, moi rodzice tak chcą. Mi się to nie podoba... A ty czym jesteś? - spytał z nutą agresji w głosie.

- Jestem hybrydą kotołaka i wilkołaka. Więc lepiej nie podskakuj, bo z łatwością cię pokonam. - odepchnęłam go od siebie. On wykonał kilka kroków wstecz.

- Myślałem, że te dwie rasy nienawidzą się od pokoleń. Alfy watah wiedzą. - spojrzał dokładnie tak, jakby chciał rzucić mnie na pożarcie.

- Masz nieaktualne dane, udomowiony.

Udomowieni tak ich nazywamy. Wilkołaki i kotołaki, które odrzuciły swoją dzikość na koszt człowieczeństwa. Z tego, co słyszałam tacy jak ja strasznie nimi wzgardzali. Nazywali ich zdrajcami gatunku.

- Więc pokój. - powiedział bardziej do siebie jak do mnie. - A ty jesteś tego skutkiem. - spojrzał na mnie w taki sposób jakbym w momencie przestała go pociągać.

- Nie będę o tym z tobą rozmawiać. - oświadczyłam i ruszyłam dalej.

- Wiesz, że jeśli odejdziesz, to będziesz bardzo cierpieć? Oboje będziemy. - oświadczył chytrze.

- Tak. Jednak jest środek nocy, a ja chce do domu. Pomówimy o tym kiedy indziej. - oświadczyłam, ruszając w dalszą drogę.

Więź mate jest tak silna, że nawet ci, którzy odrzucają zwierzęcą stronę, nie umieją z nią walczyć. I nawet nie próbują. To zbyt silne, by móc tak po prostu bez powodu ją od siebie odrzucić.

- Powiesz mi, chociaż jak masz na imię? - spytał zanim jeszcze zdążyłam odejść.

- Sawana. - odpowiedziałam, nawet na niego nie patrząc.

- Richard. - usłyszałam w odpowiedzi.

Szłam powoli. Strach w momencie opuścił moje ciało. W końcu to udomowiony. Więc pewnie nawet się nie przemienia. No i jest słabszy. Nie chciałam go oceniać przez ten pryzmat. Jednak nie umiałam nie wyrobić sobie pierwszego zdania.

Miał dosyć ciemne brązowe włosy i nieco ciemniejszą karnację. Oczy miał dwukolorowe. Prawe było zielone a lewe brązowe. Co przyznam, dodawało mu uroku. Dobrze zbudowany i dosyć wysoki. Czyli wyglądowi całkiem nieźle. Jednak to więź mate. Niemożliwym było, bym uznała, że nie jest przystojny. Charakteru nie znam. Więc na razie uznajmy, że to przystojny nieznajomy z bardzo ładnym imieniem. Na razie tyle wystarczy.

Włożyłam dłoń do kieszeni, by wyjąć telefon i sprawdzić godzinę. Okazało się jednak, że w kieszeni jest coś jeszcze. Kartka z numerem. Wilkołak musiał mi ją wcisnąć, kiedy się przytuliliśmy. Zwinna bestia nie powiem. Schowałam kartkę, tym razem jednak wepchnęłam ją do kieszeni z przodu. Wolałam, aby nikt jej nie znalazł. To byłoby przynajmniej niezręczne, gdyby zaczęli wypytywać.

W końcu weszłam do domu watahy. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Gdzieś tam miałam jeszcze nadzieję, że nikt się nie dowie, o której wróciłam.

- Miałaś napisać. - mama pojawiła się jak znikąd. Schodziła ze schodów z jakąś teczką w dłoni.

- Noc jeszcze trwa, a miałam napisać jakbym nie wróciła na noc. - oświadczyłam, mając nadzieję, że to chociaż trochę mnie uratuje.

- Też racja. - minęła mnie na schodach, a ja już byłam pewna, że mi się upiekło. - W następny weekend nigdzie nie pójdziesz, bo mnie do grobu wpędzisz a tatę to już w ogóle.

- Jasne. - rzuciłam w odpowiedzi niepocieszona.

Kiedy mama zniknęła za drzwiami do gabinetu, ja ruszyłam na górę. Marzyłam już tylko o ciepłym prysznicu i łóżku. To był naprawdę ciężki dzień.

Nie Chciałam Go OdnaleśćWhere stories live. Discover now