-Nic wam się nie należy. Nic wam nie oddamy.- Wojewoda prawie wszedł do wody wzburzony.
-Jeśli my nie dostaniemy tych zapasów, to zostaniecie na wyspie, a zapasy zostaną zalane morzem. Nasi przyjaciele. - Wskazał na dwójkę trytonów i syrenę, którzy podpłynęli do łodzi i obserwowali zajście. Istoty uśmiechały się przyjacielsko, ale też mrocznie. Ich stożkowate zęby jak u piranii przyprawiały większość ludzi o ciarki. 
-Tato mam wrażenie, że oni chyba nigdy nie widzieli morzan.
-Naprawdę?- Paweł spojrzał na syna, a potem na zebranych na wyspie ludzi, których wspólnym atrybutem były wytrzeszczone do granic możliwości oczy.- To jak wy kurwa chcecie rządzić?
Młody Kwadrałowicz parsknął śmiechem. 
-Proszę państwa. Zapomnijcie o swoich funkcjach, jakie piastowaliście przed asteroidą. Teraz będziecie tyle warci ile będzie w stanie dać innym ludziom, aby przeżyć. Ile zbierzecie, ile naprawicie ile znajdziecie. Polityk? Bezwartościowa funkcja. Szabrownik? Jak znalazł. 
-Szabrownik?
-Z braku lepszego określenia. Panie pułkowniku. Mundur na wieszak i do roboty. Nie potrzebujemy uskuteczniać musztry, ale kontrola granic i tworzenia map. Oj to by się przydało w połączeniu z szabrem oczywiście.
-To przestępstwo! - Wojewoda się omal nie zapluł.
-Czyli coś co nie jest politykom obce. Tylko, ze teraz legalne i społecznie poprawne. Jaka jest wasza decyzja? Płyniecie z nami z zapasami do naszej osady, czy zostajecie na wyspie i przyglądacie się jak zapasy, które nie należą do was, a którymi się nie chcecie podzielić z tysiącami ludzi i tak odpływają na tych barkach?

Żołnierze i policjanci do stopnia podoficera włącznie ruszyli bez oglądania się na nikogo ku magazynom, aby zacząć przenosić zapasy. Jeden oficer policji próbował ich zatrzymać, ale komendant go powstrzymał i machnął ręką. Zdjął bluzę mundurową i ruszył w sukurs byłym podwładnym. Po chwili w jego ślady ruszył pułkownik i dwóch oficerów straży granicznej w tym pani kapitan. Wojewoda, jego asystent i komendant straży stali jeszcze chwilę, aż w końcu stary strażak się ruszył. 
-Tego jest tak dużo, że nie wiem czy damy rady z tymi barkami. - Powiedział jakiś policjant.
-Załadujemy ile się da.- Paweł odwrócił się by dostrzec, że wojewoda nadal stoi i tylko się patrzy, a towarzyszy mu jego asystent. - A panowie zostają na wyspie??
-Jestem za stary do takiej...
-Nikt nie jest za stary do pracy. -Paweł wskazał na jedną z barek, które już prawie zapełniono. - Tam trzeba poukładać paczki, aby nie pospadały za burtę. To nie jest ciężka praca i w sam raz dla pana.- Kowal zwrócił się do asystenta. - A pan? Jest za stary czy za dupowaty?
-Jak pan śmie. W innych okolicznościach...
-Nie ma i nie będzie innych okoliczności. - Twardy głos kowala zwrócił uwagę wszystkich, którzy akurat byli po za szybem. - Albo weźmiesz się do roboty, albo cię tu zostawimy ciapo. Nie mamy miejsca dla darmozjadów.
-Ktoś musi przeprowadzić inwentaryzację...
-Zrobimy to przy rozładunku. 

Ludzie utworzyli szereg i rzucali sobie jeden do drugiego paczki z żywnością i ubraniami. Paweł stał na burcie, a w barce pracowali wojewoda ze swym asystentem. Kowal poganiał ich niemiłosiernie co podobało się generalnie wszystkim. Barczysty mężczyzna z węzłami mięśnia na rękach świadczącymi o wytężonej pracy i z pomysłem na działanie nigdy nie był większym problem dla mundurowych. Po miesiącach zamknięcia w schronie i wysłuchiwania marudzeń polityków, byli teraz co najmniej radzi widząc jak ktoś obcy, nie robi sobie nic z tego do kogo mówi i komu polecenia wydaje. 
Dzięki pomocy trytonów sprawnie manewrowali pustymi barkami, ale gorzej już było jak barka była załadowana.
-Szkoda, że nie mamy skutera, albo motorówki, aby tymi cegłami sterować.
-Motorówki mamy, ale są niesprawne.- Powiedział kapral Niteczka odpowiedzialny właśnie za transport.
-Pokaż mi je. - Kowal ruszył za podoficerem, a syn odprowadzał go z uśmiechem. - Godzina przerwy!
Nikt tak bardzo nie cieszył jak cywile. Zaniedbani, przeważnie otyli mężczyźni i kobiety padli na sterty paczek. Kamil przyglądał się im z tajemniczym uśmiechem.
-Co cię tak cieszy?- Pani kapitan stanęła obok chłopaka i obserwowała go z zaciekawieniem.
-Daję im pół roku jak będą szczupli i wytrzymali. Świat siedzenia na dupie i udawania, że się pracuje przestał istnieć w zeszłym roku.
-To od pracy jesteś taki wytrzymały?
-Nie, pani kapitan. Moja praca przeważnie nie wymaga siły fizycznej, ale świat jak widzi pani wokół nie daje często drugiej szansy. Postanowiłem, że ja mu też nie dam szansy się zaskoczyć.
Kobieta zaśmiała się.
-I jak ci do tej pory idzie?
-Różnie. Przeważnie dzięki przyjaciołom udawało mi się wyjść z tarapatów. - Kobieta pokiwała głową i wskazała na rękojeść bagnetu.
-Ciekawa broń. Coś podobnego widziałam raz w życiu i nie spodziewałam się zobaczyć tego u osiemnastolatka. - Kamil zaśmiał się i pokręcił głową.
-Mam szesnaście lat, a bagnet wykuł mi ojciec. Co prawda wujek podpowiadał mu co i jak ma zaprojektować, ale generalnie to praca taty.
-Czyli on jest naprawdę kowalem?
-Hmmm. On jest kimś więcej niż kowalem, ale to z nim należy o tym rozmawiać. - Kamil zupełnie wyzbył się nieśmiałości. Po miesiącach kontaktów z syrenami, hojnie obdarzona kobieta nie robiła na nim wrażenia, co nie umknęło jej uwagi.

Powrót i przebudzenieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora