Rozdział 10

5 0 0
                                    

Salacja obserwowała męża, który ku jej zaskoczeniu siedział na masce samochodu i rozmawiał sobie z kapłanem tego ludzkiego nowego kultu. Coraz bardziej zaskakiwała ją przemiana Neptuna. Niegdyś pewnie sam układałby drwa pod stosy, aby dać przykład krnąbrnym ludziom, a teraz tylko czekała aż będzie częstował piwem zebranych. Głębiniec stał obok niej i nie wiedział czy się śmiać czy martwić. Król bowiem faktycznie zmienił się, ale dworzanin uważał, że na dobre. Tych ludzi nie można było traktować jak dawnych wsioków nie czytatach i nie pisatych. Wyedukowani ludzie zawsze cieszyli się poważaniem u królów i królowych. Głębiniec wiedział, że Salacja też jest pod wrażeniem tego jaki postęp osiągnął rodzaj ludzki. Szczególnie było to widać teraz u tych, którzy korzystali z magii. Dzięki swej wiedzy stali się niesamowicie silni i pomysłowi. Wiedza i fantazja były wartościami mającymi wpływ na siłę magii. Dawni czarodzieje byliby ubogimi krewnymi przy tych nieopierzonych magach. Morzanin był pewny, że jeśli się da Pawłowi i Wackowi odpowiednio dużo czasu to pomniejsze istoty magiczne będą miały z nimi problem. Jeśli chodzi o Kamila to ten już teraz wprawiał w zażenowanie kilku dworzan Neptuna. Chłopak miał taką siłę mentalną dzięki swej empatii, że już teraz zrobił sobie kilku wrogów, którzy uważali, że zbyt wielka moc w ludzkich rękach jest niedorzecznym błędem. 
Neptun jednak dał jasno do zrozumienia, że ludzie do czasu zmiany zdania przez niego, mają immunitet. Teraz widząc króla jak siedzi na brudnej masce i omawia jakieś sprawy z księdzem Głębiniec uważał, że zmiana zdania jest bardzo odległym tematem. 

-Mówisz zatem, że czułeś obecność bytów nieludzkich ? - Neptun spointował wypowiedź Piotra, kiedy to ksiądz opisał swoje odczucia jakie miał w czasie egzorcyzmowania kaplicy. Czuł to co zwykle w czasie nabożeństwa. Wiarę ludzi i siłę modlitwy, ale tym razem przetykane było to złością i opętaniem. Jakimś nieludzkim pragnieniem siły i władzy. 
-To było jakbym znalazł się w sieci pająka. Każde moje słowo zrywało nitkę, a ta pękając uderzała mnie niczym bicz. W pewnym momencie czułem jakby zgniłe jaja, smród siarki był tak subtelny jednak, że umysł podpowiadał mi, że to tylko złudzenia, że sam to sobie wymyślam. 
-Kiedy doszedłeś do wniosku, że należy atakować?
-Królu, nie wiem to był instynkt. To cały czas rosło i pomyślałem, że nigdy nie będzie dobrego momentu, a każdy następny będzie gorszy od poprzedniego.
-Niesamowite. - Neptun kręcił głową. - Wiesz, że kiedyś bardzo mnie irytowaliście?
-Ludzie?
-To też, ale szczególnie wy kapłani. Ludzie z reguły byli nieogarnięci, żeby nie powiedzieć głupi. Natomiast wy kapłani, żerowaliście na nich jak pijawki. 
-Chyba innych rel....
-Każdej religii. Każdej.- Król pokiwał głową. - Bogów nie ma. Kapłani kupczyli ludzką niewiedzą. Nie wiem jak to się stało, że w czasach takiego rozkwitu wiedzy nadal znajdowaliście zapotrzebowanie na swe usługi.
-Wiara to coś więcej niż nauka. Często ci najbardziej wykształceni najbardziej potrzebowali Boga. Najwięcej łaknęli jego istnienia bo to co wiedzieli było zbyt straszne i potrzebowali wiedzy lub wiary, że jest coś ponad to wszystko.- Piotr wykonał ruch dłonią. - Teraz znowu będzie zapotrzebowanie na kapłańskie usługi. Ludzie potrzebują wiary.
-Jesteś wyjątkiem. Nie rozumiem co do mnie mówisz, ale chyba rozumiem twoją potrzebę niesienia ukojenia. - Neptun klepnął się po udach. - To musi być coś co ja teraz odczuwam. Pomoc. Wspólnota. Przyjaźń. 
-Hehehehe, król raczy wybaczyć, ale naprawdę...
-Nie raczę wybaczyć. Czemu uważasz, że kłamię? Czemu wy ludzie.... - Zerwał się wzburzony, a Piotr zamarł i podniósł dłoń.
-To nie tak. Nie zarzucam tobie kłamstwa. Jestem zaskoczony ta przyjaźnią. 
-Nie mogę się przyjaźnić z ludźmi?
-Byliście raczej opisywani jako wyniośli. - Bronił się ksiądz.
-Bo wy wtedy byliście strasznie głupi, ledwie co z drzew zeszliście. - Ksiądz zacisnął usta w cienką linię. - Dlatego kapłani mieli takie wzięci. Nie dociera jednak do mnie to tłumaczenie czemu teraz ludzie nadal potrzebują religii.
-Potrzebują wiary. Potrzebują wierzyć, że jest coś ponad to co nas otacza. Wiary, że jest coś co jest ponad ten padół łez. 
-Dobra, chyba zrozumiałem. Religia daje wytchnienie.
Piotr zamarł. Przyłożył dłoń do czoła i spojrzał na króla zaniepokojony, zaskoczony i zażenowany.  Neptun powiedział dokładnie to co ksiądz myślał, ale nie chciał nigdy na głos powiedzieć. Wolał myśleć, że religia jest natchnieniem, ale musiał sam przed sobą przyznać, że zdecydowanie natchnienie nie było w pierwszej dziesiątce tego co religia dawała ludziom. Pomyślał jednak, że wytchnienie nie jest takie złe. Jeśli doda się do tego ukojenie, to pomyślał, że wcale nie jest źle. Jeśli jako kapłan ma dawać swa wiarą wytchnienie to on się na to pisze.
-Jesteś pewien, że nie jesteś bogiem? - Półżartem zapytał Neptuna. Ten obruszył się i niemal uderzył Piotra w potylicę jak uczniaka. Nienawidził gdy mu bogowano, dlatego olewał wyznawców. Miał nadzieję, że jeśli będzie obojętny dla nich to w końcu przestaną go na ołtarzach stawiać, ale się przeliczył. Dzięki swej neutralności był lepszy niż Perun czy Swaróg, którzy albo przesadzali w swym odgrywaniu bogów, aby potem w ogóle się wyłączyć, albo odwrotnie i ich wyznawcy zaczęli ich odbierać jako kapryśnych i często zmieniali obiekty swych modłów. Natomiast Neptun nigdy nie odpowiadał na modły, a los dawał co chciał. Neutralność króla spowodowała, że jego władztwo zostało uwolnione od Cieni, bo te nie miały czego tu szukać. Po wiekach nie mogły nawet wrócić bo morze i równowaga stały się siłą samą w sobie.
-Nie jestem bogiem, nikt nigdy nie był. Niektórzy jednak udawali bo ludzie byli zbyt głupi i naiwni, aby nie przejrzeć ich. Teraz jednak sądzę, że część po prostu potrzebowała wytchnienia i otuchy. Co nie zmienia faktu, że do tej pory nie znałem kapłana tobie podobnego. Twoje zdolności świadczą o czymś co mógłbym nazwać, wiarą ostateczną, albo kapłaństwem permanentnym.
Piotr aż zawył ze śmiechu na te słowa. Był to jednak śmiech tak rubaszny, że Neptun też się zaśmiał. Ich para wzbudzała zainteresowanie tylko ukrytej w cieniu Salacji i Głębińca oraz po części Pawła, który od samego rana siedział przy stole z Emilią i rozmawiał o tym kto i czy ktokolwiek będzie chciał się przenieść na Wielki Kack.
-Pozostanie tutaj nie ma sensu.
-Podróż jest niebezpieczna. - Ripostowała pani profesor. Kowal uniósł brwi zaskoczony i tym jednym gestem powodował, że kobieta czuła się zdeprymowana. Pierwszy raz od lat był temat i rozmówca, który powodował wielką niepewność, a nawet niepokój u lekarki. Zbyt wiele razy widziała co się działo z ludźmi próbującymi popłynąć ku odległym dymom. Łodzie, żaglówki, a nawet kajaki od momentu kiedy człowiek starał się na nich stanąć zachowywały się jak z papieru i natychmiast nabierały wody. 
Paweł z towarzyszami jednak przypłynął do nich. Przypłynęli i walczyli z istotami, o których istnieniu nikt nie wiedział. Mówili o rzeczach, których nikt nie podejrzewał i czynili rzeczy, o których już wielu zapomniało. 
-Argument niebezpiecznej podróży możemy sobie darować. - Paweł uśmiechnął się dobrodusznie. Sam kiedyś pewnie tak samo by reagował. Teraz jednak miał swoją wiedzę i doświadczenie.- Nie decydujcie od razu, ale koniecznie zastanówcie się nad przyszłością. Przyszłość to nie ten rok i nie następny. Patrzcie do przodu na pięć, dziesięć lat. 
-Uważasz, że warto?
-Koniec świata zmienił definicję i nie oznacza końca życia.- Te słowa wstrząsnęły Emilią i towarzyszącym jej mężczyznom, którzy okazali się farmakologiem, anestezjologiem i szefem magazynu. - Jakich byście nie mieli zapasów kiedyś się skończą. To czego nie macie będziecie musieli albo wytworzyć, albo kupić. Pomyślcie co możecie zużyć ze swoich zapasów na handel, czego będziecie zaraz potrzebowali, a nie możecie wytworzyć i nad tym co możecie tutaj wytwarzać, a czego nie ma nikt wokoło.
Słowa Pawła wionęły mrokiem, ale i otuchą. Dawał im znać, że zawsze jest coś co człowiek ma w nadmiarze, a czego innym brakuje. Dawał znać, że on i mieszkańcy Wielkiego Kacka mają coś co mogliby sprzedawać i na pewno znajdzie się coś co mogliby kupować.
-Wiele leków potrzebowaliście od czasu asteroidy? - Teraz Paweł miał skonsternowaną twarz. - Ile razy potrzebowaliście lekarza? 
Wacek i Paweł wymienili spojrzenia. Nawet Kamil zaskoczony zaczął myśleć nad sowami pani profesor. Dzieci i starcy nagle nabrali odporności godnej ludzi w sile wieku. Katar, kaszel i owszem zdarzały się, ale nic więcej. Żadnych oskrzeli, żadnych płuc, żadnych uszu. Antybiotyki były potrzebne tylko przy wypadkach, które w sumie powinny kończyć się połamaniem kończyn, a nie zadrapaniami. Maści z antybiotykiem, spraye na opuchliznę i zioła. 
-Maści antyseptyczne. 
-Chleba z pajęczyną zagnieciesz i masz maść, synku. - Odpowiedziała pani profesor sfrustrowana, że tyle lat nauki, studiów i praktyki były potrzebna jak psu na budę. Byle kowal więcej znaczył niż profesor medycyny. 
-Wolałbym jednak maść. Krem. Serum. - Poszedł Wacek za ciosem. - Czasami nie ma dostępu do chleba i pajęczyny, a maść z antybiotykiem można mieć w zapasie. 
-No i co? Ile jej może być potrzebne ?
-Nie wiem. - Paweł był poirytowany. - Proszę przemyśleć sprawę. Po to się tyle uczyliście, aby teraz inni za was myśleli?
Kowal wstał i wzburzony ruszył ku brzegowi morza. Minął rozmawiających Neptuna i Piotra, którzy spojrzeli za nim zaciekawieni. Paweł niezwykle rzadko tracił cierpliwość, a takie sytuacje były każdorazowo bardzo ciekawe dla obserwatorów. Neptun podszedł do Wacka, a Piotr ruszył za Pawłem. Także Kamil pobiegł za ojcem. Mimo iż nadal był osłabiony zajściami dnia poprzedniego to emocje ojca bardzo na niego wpływały i nie chciał , aby miały one wpływ na ich sytuację. Podskórnie odczuwał, że spokój i koncentracja taty były ostoją. 

Powrót i przebudzenieNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ