- 1. Uzdolniony -

117 28 17
                                    

     Ten dzień był stosunkowo spokojny. 

     Park Chanyeol z zadowoleniem wracał do domu, niosąc w kieszeni parę ryżowych ciasteczek, które udało mu się zwinąć z pobliskiego bazaru. O mały włos nie pokusił się o dużą, piękną gruszkę dla brata, w końcu dobrze wiedział, jak bardzo młody je ubóstwiał, ale gdyby sprzedawca go złapał, zabrałby też ciastka, a przecież na to nie mógł pozwolić. Jego brat musiał coś dzisiaj zjeść. On musiał coś zjeść, bo pomału opadał z sił. 

     Dzielnica, którą przemierzał szybkim, zamaszystym krokiem, niegdyś tętniła życiem. Była pełna elegancko ubranych ludzi, wracających do drogich domów po długim, wyczerpującym dniu w pracy, ganiających w tę i z powrotem dzieci, śmiejących się w głos, jeżdżących na rowerach, hulajnogach i rolkach. Starsze osoby spacerowały po niej powolnym krokiem, trzymając swoich wybranków pod ramię, spoglądając na przechodniów z dumą. Pieski szczekały, ptaszki ćwierkały... Tylko nieliczni wiedzieli, co czaiło się pod powłoką tego prowizorycznego spokoju.

    Wystarczyło tylko trochę bliżej się przyjrzeć, by dostrzec czających się w ciemniejszych zaułkach mężczyzn, ubranych w skórzane kurtki, palących papierosy jeden za drugim, jakby pudełka nie miały dna. Ubrane w skąpe stroje, piękne, szczupłe panie spieszyły do pobliskich barów. Jeśli odpowiednio wytężyło się słuch, stukot ich szpilek nocą słychać było w pogrążonych w ciszy domach. A przynajmniej słyszał je Chanyeol, który od lat cierpiał na bezsenność. 

     Od dziecka wiedział za dużo. W końcu wychowywał go mężczyzna w skórzanej kurtce, który zawsze znikał, gdy zachodziło słońce. Nienawidził swojego ojca jeszcze zanim dowiedział się, co tak właściwie robił każdej nocy. Nienawidził go jeszcze zanim okazało się, że krzywdził ludzi uzdolnionych, ludzi z umiejętnościami, w które dawno temu wierzyły tylko szamanki. Ludzi takich jak jego młodszy brat, Park Jaemin, który w dzieciństwie, ze strachu przed szukającymi specjalnych zdolności ludźmi ojca, przestał mówić. Tak po prostu, z dnia na dzień zamilkł. A przynajmniej w pewnym sensie. 

     Mniej więcej w tym momencie Chanyeol przyrzekł mu, że będzie go chronić, chociażby miał przypłacić to życiem. Ktoś musiał o niego dbać. Ktoś musiał zastąpić mu ojca. 

     Skręcił w jedną z ciasnych uliczek, kompletnie pogrążonych w ciemności. Znał drogę na pamięć, dlatego bez problemu lawirował pośród ułożonego na większe kupki gruzu, pozostałości po najgorszej nocy w całym jego życiu, nocy największego pożaru w historii Seulu. 

     Chanyeol jak zwykle starał się być cicho. Próbował nawet powstrzymywać chrzęsty, jakie wychodziły spod jego zniszczonych butów, stąpając najdelikatniej, najwolniej, jak tylko potrafił. Dobrze wiedział, że te nieprzyjemne dźwięki mogą doprowadzić do niego nieproszonych gości. Mężczyźni w kurtkach znowu będą chcieli go zwerbować. Będą straszyć, że zabiorą Jaemina. A wtedy Chanyeol znów będzie musiał znaleźć dla rodziny nowe schronienie. Nowy dom, może i nie do końca prawdziwy, może i nie przytulny, ciepły, pełen miłości, ale zawsze jakiś. 

     – Jaemin, jesteś tu? – Ciche pytanie Chanyeola echem rozniosło się po opuszczonym budynku. Odpowiedziała mu głucha cisza, która przyprawiła go o dreszcze. – Jaemin, możesz już wyjść. Jestem sam.

     – Hyung, słyszałem czyjeś kroki. – Głos Jaemina wdarł się w jego umysł. Był do tego tak bardzo przyzwyczajony, że nawet już się nie wzdrygał, gdy ten brał go z zaskoczenia. – Na pewno nie twoje. Brzmiały zupełnie inaczej – dodał szybko, nim starszy zdążył zbagatelizować sprawę. 

     Jaemin stanął blisko Chanyeola, jak zawsze, gdy się czegoś bał. Lubił mieć go obok. Przy nim czuł się bezpieczniej. W końcu Chanyeol był od niego dużo wyższy, wyglądał na silniejszego. Młodszy Park w świetle prawa wciąż był dzieckiem. Nadal miał chłopięcy wygląd, zbyt delikatne rysy twarzy i odrobinę zbyt wątłe ciało, zupełnie nieprzygotowane do życia, które od jakiegoś czasu prowadzili.

The Mimicking Soul [ChanBaek]Where stories live. Discover now