Nastał moment dłuższej ciszy. Teoretycznie, po tej wypowiedzi wszystko powinno się skończyć, ale Wu w końcu dodał od siebie:

- Niech mój ojciec ma ich w swojej opiece.

Przełknąłem nerwowo ślinę. Czy to koniec? Czy będę musiał znów żyć dalej, jakby ich nie było, zapomnieć, udawać, że wszystko jest w porządku?

- Ja... - część drużyny zerknęła w moją stronę. - Ja... Jestem wdzięczny. Za was wszystkich. Odebrano nam trzy osoby z dobrym sercem, ale wciąż tu stoimy razem. Dziękuję wam, że zajmowaliście się wszystkim, gdy sam nie potrafiłem podołać swoim zadaniom. Miałem być waszą przywódcą, a stałem z boku.

Zane chciał się odezwać, ale zignorowałem to, dodając jeszcze jedno słowo.

- Dziękuję.

To nie było co prawda pożegnanie, ale początek czegoś nowego. Straciłem kolejne ważne osoby w moim życiu, ale nie mogłem pozwolić na to, by po raz kolejny opuścić swoją drużynę. By zawieść kogokolwiek.

Miałem teraz Harry'ego - chłopca, który czuł się tak samo zagubiony jak ja, chłopca, który potrzebował ciepła i bezpieczeństwa. Nie mogłem i jego zawieść.

Teraz nie będę stać w miejscu. Nie wycofam się. Nie zamierzam bać się własnych strachów, własnego cienia. Nie będę wciąż myśleć o śmierci, o utracie, o pechu - będę cieszyć się z życia.

A jeśli mi się to nie uda, pomogę w tym innym.

Tego nauczyła mnie Nicole.

Cała drużyna zaczęła powoli odchodzić. Nya uspokoiła się trochę. Jay obejmował dziewczynę i ruszył jako pierwszy. Tuż za nim poszedł Cole ze Skylor.

- Na zawsze - odezwał się niespodziewanie Kai.

Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli pytająco w jego stronę. Chłopak potrzebował chwili, by kontynuować. Zabrał głęboki wdech i zwrócił się do mnie.

- Będą z nami na zawsze.



***

Bradley czuł dezorientację. Gdy otworzył mozolnie oczy, nie widział niczego szczególnego. Chłód okalał całe ciało mężczyzny, przez co upiornie drżał. Dopiero po chwili przypomniał sobie ostatnie wydarzenia ze swojego życia. Podniósł się gwałtownie i dokładnie rozejrzał. W ślepiach panował czysty strach.

Wstał powoli, ledwie trzymając się na nogach. Nie miał na sobie jakichkolwiek ran, a to budziło w nim już niepokój. Znów omiótł wzrokiem miejsce, w którym przebywał i doszedł do wniosku, że to zdecydowanie nie jest jego dom.

Było ciemno. Bardzo ciemno. Ledwie cokolwiek zdołał zauważyć. Wyróżniająca się wśród czerni zieleń w postaci mgły zbliżała się niebezpiecznie szybko.

Mężczyzna pragnął uciec, ale jego nogi były zbyt słabe. Stał więc zatem, wciąż drżąc z zimna, próbując jakkolwiek zachować spokój.

Gdy mgła otoczyła Bradley'a, dopiero wtedy zdał sobie sprawę, co to mogło znaczyć. Widział już takie zjawisko kilka tygodni wcześniej, gdy...

- Nareszcie się obudziłeś.

Zza mgły ujawniła się czyjaś sylwetka. Gdy była już bliżej, mężczyzna rozpoznał tę osobę.

Osobę, którą szczerze kochał i tak samo nienawidził.

- Garmadon - warknął.

- Bradley.

Wyglądał jak jakaś zjawa - nieprawdziwa, zabrana ze snu. Freeman potrzebował dłużej chwili, by jakiekolwiek myśli poukładać w swojej głowie. Ale jej nie otrzymał.

- Czy ja... umarłem?

- Zabiłeś się.

Bradley przymknął oczy. Teraz do niego jeszcze bardziej wszystko wróciło - zamordował swoją własną córkę, a potem odebrał życie również samemu sobie.

- To piekło?

- Przeklęta Kraina.

- Nie - wyszeptał. - Przeklęta Kraina? Co do cholery ja tutaj robię?

Garmadon westchnął przeciągle. Zbliżył się do swojego byłego przyjaciela, patrząc mu głęboko w oczy.

- Przepraszam. Nie chciałem jej zabić - westchnął ciężko. - Nie byłem wtedy sobą.

Bradley zmarszczył brwi, zaciskając przy tym blade pięści.

- To twoja wina. Przez ciebie ona nie żyje. Przez ciebie nie żyje cała moja rodzina!

- I nie tylko.

Ten głos przeraził Bradley'a. Sprawił, że na jego ciele pojawiły się jeszcze bardziej odczuwalne dreszcze. Wokół nich zaczęło wiać.

- Morro - szepnął.

- To ja zabrałem cię do Przeklętej Krainy - rozpoczął chłopak, uśmiechając się krzywo. - Będziesz tu gnić w nieskończoność. Twoja dusza należy do mnie - stanął tuż przy starszym mężczyźnie.

- Co? Ale co ja ci zrobiłem?! - ryknął zaciekle. - Nic!

Morro pokręcił z zażenowaniem głową. Garmadon stał w bezruchu, obserwując zaistniałą sytuację.

- Zabiłeś moje współczucie.

Po czym dotknął ramienia mężczyzny. Całe jego ciało zapłonęło w szmaragdowym ogniu.

- Nie! - wrzeszczał z przerażeniem w oczach. - Nie! Nie rób tego!

- Oh, Bradley'u - Morro uśmiechnął się znów leniwie. - Przyzwyczaisz się. Za każdym razem, gdy spłoniesz, przywrócę cię do formy sprzed chwili. I znów zapłoniesz - warknął już groźnie. - Witaj w Przeklętej Krainie.

Mężczyzna krzyczał jeszcze błagalnie, a jego ciało zaczęło zanikać. Po kilkunastu sekundach zniknęło. Garmadon przełknął ślinę. Nie chciał patrzeć na przyjaciela w takim stanie.

- Wciąż masz wyrzuty sumienia? - Morro spojrzał w jego stronę, obejmując starca. - Nie martw się. Teraz będziesz mieć na sumieniu także syna.

- Co? - Garmadon odsunął go od siebie gwałtownie, patrząc pytająco. - O czym ty mówisz?

- Miał ją uratować - sapnął. - Miał utrzymać ją przy życiu. Taki był warunek.

Pstryknął palcami i pojawił się niewielki huragan. Ciało Bradley'a znów powróciło. Morro dotknął jego ramienia i mężczyzna kolejny raz płonął w agonii.

- Lloyd zapłaci za to, że pozwolił jej umrzeć.



K O N I E C

Na Zawsze. | NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz