rozdział 3

268 10 0
                                    

Zakończenie roku szkolnego przyszło szybciej niż się tego spodziewałam. Naprawdę liczyłam na to, że ten ostatni tydzień będzie ciągnął się w nieskończoność, jednak myliłam się.
Kiedy w piątek odbieraliśmy świadectwa, na terenie szkoły była wzmożona ochrona - oczywiście przez obecność samego prezydenta. Mój ojciec powiedział, że nie może przegapić tej uroczystości, nawet wygłosił przemówienie, przez co nie wiedziałam czy mam cieszyć się z jego obecności, czy też nie. Ludzie przestali jednak szeptać na ten temat, ponieważ to był już ten moment, kiedy wszyscy mieli iść własną drogą i nie obchodziło ich życie innych.

-Pojedziemy teraz na lunch, zarezerwowałem stolik w restauracji. Ochrona będzie w pobliżu, później możesz już jechać gdzie chcesz, Niall i Matthew będą cały czas z nami - powiedział ojciec, kiedy siedzieliśmy już w samochodzie. Moja mama i Anabelle pojechały kilka minut wcześniej, dlatego teraz byliśmy praktycznie sami - oprócz asystentów ojca.

-Rozumiem, że nadal chcesz studiować w Waszyngtonie? - zapytał z uśmiechem.

-Oczywiście, że tak, nie wyobrażam sobie tego, żeby stąd nagle wyjechać. Liczę jednak na to, że będę mogła zamieszkać już sama? Jeśli będzie taka potrzeba to pójdę do pracy i sama zarobię na swoje utrzymanie - powiedziałam, bacznie obserwując jego reakcję na moje słowa. Ojciec zmarszczył brwi i zaśmiał się cicho.

-Mel, dobrze wiesz, że nie musisz pracować, bo ja będę cię finansowo wspierał. Jednak, jeśli chcesz to znajdziemy ci pracę. Zawsze warto mieć jakiekolwiek doświadczenie - odparł z uśmiechem, po czym wyjął telefon, który chwilę wcześniej zaczął wibrować w jego kieszeni.

-Wszystko w porządku? - zapytałam, patrząc na skupioną twarz ojca.

-Tak, tak, muszę po prostu być za godzinę w Białym Domu, żeby spotkać się z ambasadorem Francji, nic wielkiego.

Doszło do tego, że ojciec musiał wyjść w połowie lunchu, a razem z nim również moja mama i siostra, ponieważ Belle nie chciała zostać znów bez taty. Matthew w ogóle się nie pojawił, przez jakieś poważne sprawy rodzinne, dlatego posiłek kończyłam w towarzystwie Nialla, który przyjechał własnym autem.

-To gdzie imprezujemy w ten weekend? - zapytał Horan, kiedy wracaliśmy już do Białego Domu. Jego pytanie sprawiło, że parsknęłam śmiechem.

-Kto by pomyślał, że szanowny pan Niall Horan zapragnie kolejnej imprezy?

-Kto by pomyślał, że córka Prezydenta parska jak koń? - odpowiedział i zaczął się głośno śmiać. Spojrzałam na niego, udając zirytowaną. Tylko udając, bo właściwie to było dosyć śmieszne, jak cała nasza relacja. Ciężko było jednym słowem opisać to, w jakich byliśmy stosunkach, ponieważ wciąż nawzajem z siebie żartowaliśmy, aby tylko nie ukazywać jakichkolwiek oznak, że się lubimy.

-Oczywiście tylko żartuję, więc nie donoś na mnie do Prezydenta - powiedział ze śmiechem. - Wiesz, to nie tak, że nie lubię imprez. Po prostu przez pewien czas miałem trochę inne priorytety, niż zalewanie się w trupa w każdy weekend. I w sumie nadal tak zostało. Muszę chronić ciebie każdego dnia i to jest teraz najważniejsze.

-Dziękuję Niall, ale wiem, że robisz to, bo taką masz pracę. W sumie prawie wszyscy, którzy są blisko mnie, robią to wszystko tylko dlatego, że mój ojciec jest Prezydentem - powiedziałam, po czym podgłosiłam radio, żeby nie ciągnąć dalej tego tematu. Niall również nie wykazywał już chęci do rozmowy, dlatego wyjęłam telefon i zaczęłam pisać do moich przyjaciół.

Wieczorem szykowała się kolejna impreza, jednak tym razem organizował ją Tommy Smith, który był kapitanem szkolnej drużyny baseballowej. Oczywiście jego dziewczyną była najcudowniejsza i najpiękniejsza Jessica, która wszystkich rozstawiała po kątach i czuła się jak królowa szkoły. Tak, zdecydowanie była najcudowniejsza. Czujecie ten sarkazm?

bodyguard || n. horanWhere stories live. Discover now