Zagrożenie

512 26 7
                                    

Dziękuję Wam bardzo mocno za liczny odzew ❤ To bardzo wiele dla mnie znaczy!
Miłej lektury dajcie znać w komentarzach co sądzicie 😉



Clarke

Pierwsze co poczułam po przebudzeniu to przeraźliwe pragnienie. Moje usta były tak wyschnięte, że z trudem zdołałam oblizać wargi. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia co się dzieje, jednak uczucie niepokoju, które przyszło wraz z odzyskaniem świadomości, wyraźnie mówiło mi, że coś jest nie tak. Z trudem otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że znajduję się w zupełnie obcym mi miejscu. Chciałam wstać i rozejrzeć się, jednak ku mojemu przerażeniu okazało się, że mam skrępowane ręce i nogi. Próbowałam się uwolnić, rozpaczliwe szarpiąc krępujące mnie więzy, jednak na nic się to zdało. Byłam bardzo osłabiona, a lina oplatająca moje nadgarstki i kostki, została zawiązana bardzo mocno. Nie widziałam wiele, ponieważ w miejscu, w którym się znalazłam panował półmrok. Wiedziałam jednak, że moje położenie nie napawa optymizmem.

- Wreszcie się ocknęłaś. - usłyszałam znajomy głos. Postać wyłoniła się z mroku i spojrzała na mnie przeszywającym, pełnym odrazy wzrokiem.

- Gdzie jestem? Czemu to robisz? - zapytałam, próbując zachować spokój.

- Nie musisz się martwić, nie mam zamiaru cię zabić. - szyderczy uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Mam wobec ciebie znacznie ciekawsze plany.

Bellamy

Clarke nie pojawiła się w obozie od przeszło jedenastu godzin. Nikt jej nie widział, nikt nie wiedział co się z nią stało i gdzie mogła się podziać. Początkowo nie przejmowaliśmy się zbytnio jej nieobecnością. Madi twierdziła, że jej opiekunka nie raz wymykała się przed świtem, zbierała w tym czasie zioła i owoce, kąpała się w strumieniu. Mimo zapewnień małej Natblidy, miałem złe przeczucia od pierwszej chwili, gdy pojawiłem się w namiocie dziewczyn i nie zostałem tam blondynki. Czas mijał, Clarke nie wracała, a mój niepokój rósł.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić, a ona nadal nie dawała znaku życia, już nie tylko do mnie docierało, że coś musiało się jej przydarzyć. Chodziłem poddenerwowany po całym obozie, pytając o Clarke każdą napotkaną osobę. Ostatnią która ją widziała była Madi, kiedy kładły się spać poprzedniego wieczoru. Dziewczynka twierdziła, że jej przybrana mama zachowywała się jak zwykle, nie mówiła nic co mogłoby wydawać się niepokojące, była tylko nieco zamyślona. Wróciłem pamięcią do naszej ostatniej rozmowy i po raz kolejny wytknąłem sobie swą bezdenną głupotę. Miałem szansę powiedzieć jej co czuje, a zostawiłem ją z niczym. Teraz nie miałem pojęcia gdzie jest i czy jeszcze kiedyś będę mógł ją zobaczyć.
Prawdę mówiąc byłem kompletnie przerażony.
Octavia kazała mi nie panikować, zaś rozbite Madi i Abby sam starałem się uspokoić. Lecz choć zapewniałem je, że Clarke nic nie grozi, czułem się jak łgaż. Wiedziałem już wtedy, że jest źle. Że nieuniknione nadchodzi.

Echo

Niecierpliwie czekałam na wieści od moich ludzi. Minęło już kilkanaście godzin, Blake powinien zjawić się lada chwila. Miałam pewność, że rycerz w lśniacej zbroi wyruszy na poszukiwania swojej księżniczki. Znałam go lepiej niż mogłoby się wydawać. Pieprzony ryzykant, zawsze odważny i zdeterminowany Bellamy Blake. Kiedyś to samo zrobiłby dla mnie.

- Przeczesaliście okolice? - zapytałam jednego z członków Azgedy, obecnie moją prawą rękę.

- Tak. Nadal nic. - odparł Joseph.

Przez moją twarz przeszedł grymas niezadowolenia.

- To tylko kwestia czasu. Bądźcie gotowi. - wydałam rozkaz i skierowałam swoje kroki w kierunku jaskini. Miejsca w którym wszystko miało się rozegrać.
Clarke leżała na skalnej podłodze, skrępowana sznurem, który celowo zawiązałam zbyt mocno. Z satysfakcją napawałam się tym widokiem. Brakowało mi już tylko ostatniego elementu do tej układanki. Tyle, że Blake to przewidywalny sukinsyn, więc uzbroiłam się w cierpliwość i dla zabicia czasu wdałam w pogawędkę z moim gościem.

- Widzisz Clarke, to musiało się tak skończyć. - powiedziałam donośnym głosem, budząc tym samym drzemiącą na ziemi blondynkę. Muszę przyznać, że wyglądała na bardzo wycieńczoną. Gdybym miała wobec niej choć krztę sympatii, pewnie byłoby mi jej żal.

Odkąd uprowadziłam ją z namiotu w środku nocy, otumaniając chloroformem, ukradzionym ze szpitalnych zapasów jej matki, nie jadła nic i nie piła. Minęła prawie doba, musiała być wyziębiona i spragniona. Jednak nie miałam zamiaru okazywać jej litości. Nie po tym co mi zrobiła.

- Myślałaś pewnie, że czeka was wspólna przyszłość, że usunę się w cień i więcej o mnie nie usłyszycie, co? - dodałam sarkastycznym tonem.

Blondynka powoli uniosła głowę. Widziałam, że przychodzi jej to z trudem, jednak ostatkiem sił usiadła i spojrzała mi w oczy mówiąc.

- Przykro mi Echo... - jej głos był słaby, pozbawiony woli walki. Wyglądała jakby poddała się na starcie. Nie spodobało mi się to. Nie taką ją znałam i totalnie zbiła mnie z tropu swoją uległością.

- Pff. - prychnęłam rozjuszona. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

- A co tak naprawdę chcesz usłyszeć? - zapytała patrząc na mnie z mieszaniną smutku i współczucia.

Odwróciłam się do niej plecami kipiąc ze złości. Ta suka się nade mną litowała? Może myślała, że jest górą, bo Blake zostawił mnie dla niej. Nie miała pojęcia co ją czeka. - uspokoiłam się w myślach. Ponownie zwróciłam się do niej, próbując udawać, że mam nad wszystkim kontrolę.

- Myślę, że cokolwiek mogłabyś mi teraz powiedzieć nie będzie miało żadnego znaczenia, o czym już wkrótce się przekonasz.

Blondynka patrzyła na mnie wzrokiem, z którego ciężko było cokolwiek odczytać. Nie było w nim jednak nienawiści czy lęku. Wydawała się być pogodzona z losem i nadwyraz spokojna.

- Posłuchaj Echo. - zaczęła zaskakująco pewnie. - Kocham go. Zawsze kochałam. Taka jest prawda. Ale jeśli myślisz, że Bellamy czuje to samo w stosunku do mnie, to się mylisz. Wiem jak bardzo ci na nim zależy, wiem też jak mocno go zraniłaś, kłamiąc i manipulując za jego plecami, raniąc ludzi na których mu zależy. Ale nie zmienia to faktu, że to z tobą był szczęśliwy przez ostatnie lata. I wierz mi lub nie, ale jestem pewna, że żałował swoich słów i tego, że odeszłaś. Więc zapytam cię jeszcze raz. Co chcesz ode mnie usłyszeć? Bo jeśli szukasz potwierdzenia, że tylko stałaś nam na drodze i teraz jesteśmy nie widzącą poza sobą świata parą, to jesteś w błędzie.

Clarke zaskoczyła mnie po raz kolejny. Prawdę mówiąc, dokładnie to chciałam usłyszeć. Wtedy to co zamierzałam zrobić byłoby w pełni zasadne. Potrzebowałam potwierdzenia, że oboje potraktowali mnie jak nic nie warty śmieć leżący na ich drodze. Nie dostałam go i co więcej, ta cała gadka Wanhedy wydała mi się zaskakująco szczera. Tylko czy to w ogóle możliwe. Czy Bell mógł nadal mnie kochać? Jeśli Clarke mowi prawdę, może wszystkie te słowa, które wyszły z jego ust w chwili wściekłości, były zwykłym kłamstwem.
Szybko otrząsnęłam się z tych myśli. "Ona miesza mi w głowie, powie wszystko byleby ocalić swoją skórę!"

-- Wkrótce przekonamy się czy w tym co mówisz jest choć odrobina prawdy.

Po twarzy blondynki przemknęła ledwo zauważalna nuta niepewności i lęku.

- Co masz na myśli? - zapytała, próbując ukryć zmieszanie.

- Naprawdę się nie domyślasz? - zapytałam kpiąco. - Czekamy na kolejnego gościa, tyle że z nim będzie łatwiej z tobą. Bo widzisz, tak się składa, że on przyjdzie tu z własnej woli. I z całą pewnością będzie to największy błąd w jego życiu.

Tym razem Clarke nie próbowała już nawet ukrywać swojego przerażenia. Najwidoczniej do tej pory myślała, że będzie jedyną osobą, której przyjdzie ponieść konsekwencje. Teraz zrozumiała, że jestem gotowa na znacznie więcej.
Kochała go. Może nie mniej niż ja, musiałam to przyznać. Chciała go chronić, ale właśnie dotarło do niej, że nasze plany zupełnie się nie pokrywały.
Z zadowoleniem uświadomiłam sobie, że właśnie odzyskałam kontrolę.

Nagle do jaskini wszedł Joseph. Jego postawa mówiła mi, że przynosi dobre wieści.

- Miałaś rację. Mamy go.

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i zwróciłam w stronę Clarke.

- Przedstawienie czas zacząć.

▪This is not the end▪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz