Nowa rzeczywistość

1K 51 35
                                    

Bellamy

A więc jednak... Stało się to czego najbardziej się obawiałem. Postradałem zmysły.
Te wszystkie lata, które spędziłem żyjąc w ciągłym niepokoju, nękany wspomnieniami i sennymi koszmarami zebrały swoje żniwo. Niemy krzyk rozpaczy utknął w moim gardle niemal rozrywając mnie od środka. Wróciłem tu, na Ziemię, gdzie wszystko co spotkałem na swojej drodze przypominało mi o niej. O tym co zrobiłem i czego nie udało mi się uniknąć.
Mimowolnie opadłem na kolana i zakryłem twarz dłońmi.
Miałem być silny, prawda? W tej chwili wszystkie pozory upadły niczym kurtyna po kiepskim przedstawieniu, w którym grałem przez ostatnie 6 lat.
Nie byłem silny. Byłem wrakiem człowieka zniszczonym przez własne czyny. Zjedzonym przez wyrzuty sumienia. Opuszczonym przez najbliższych.
Uniosłem głowę kierując swój wzrok w zarośla, z których wydobywał się zdraliwy głos. Postać do której należał zbliżała się do mnie niepewnie.
Patrzyłem przed siebie błędnym wzrokiem. 
- Bellamy...? - usłyszałem ponownie swoje imię, wypowiedziane drżącym, pełnym oczekiwania szeptem.
Wyglądała jak moja Clarke. Tyle, że nie mogła nią być...
Uklękła przede mną, biorąc moją twarz w drobne dłonie i zmusiła bym spojrzał jej w oczy.
- Bellamy... - powtórzyła po raz kolejny.
- Zostaw mnie. Proszę. - wyjąkałem.
- Dlaczego? - zapytała wpatrując się we mnie z zaszklonym od łez spojrzeniem.
- Dlatego bo zginęłaś w Praimfaya 6 lat temu. A ja nie jestem w stanie unieść więcej niż to co przeżyłem.
Spojrzała na mnie niepewnie, jakby nie do końca rozumiejąc co do niej mówię i odpowiedziała. - To nie prawda Bell.
- Dlaczego mi to robisz, huh? -zapytałem zdławionym głosem. - Dlaczego nie dasz mi spokoju? Ja nigdy nie wybaczę sobie tego co zrobiłem. Ty też nie potrafisz,  prawda?
- Nie muszę Ci nic wybaczać! Zrobiłeś to co musiałeś. A ja jestem tu, cała i zdrowa! Spójrz na mnie Bell! Przeżyłam... - krzyczała, dławiąc się własnymi łzami.

W tej jednej krótkiej chwili zamarłem w oczekiwaniu, że gdy tylko mrugnę powiekami, majaki znikną, a ja pozostanę samotnie w lesie, klecząc i trzymając się złudnej nadziei na cud, który nigdy miał się nie wydarzyć.
Jednak nic takiego się nie stało.
Patrzyła na mnie wzrokiem przepełnionym bólem i udręką, których sam doświadczałem. Ale w jej oczach dostrzegłem również nadzieję, której mi już od dawna brakowało.
-Clarke... - wyszeptałem.

Nie wiem jak długo trwaliśmy w objęciach. Dla mnie czas się zatrzymał. Wciąż nie wierzyłem, że trzymam w ramionach prawdziwą Clarke, ale z tego snu nie chciałem się obudzić.
Czułem jej ciepło i szybkie bicie serca. Łzy, które spadały bezwładnie na moją szyję, mieszając się z moimi. Nawet nie próbowałem ich powstrzymywać i tak bym nie potrafił.
Dotknąłem ostrożnie jej włosów. Były tak delikatne i piękne jak pamiętałem, choć teraz znacznie krótsze. Przypomniałem sobie ile razy wtulałem się w nie szukając ukojenia bądź też próbując je nieść.

- Jak to możliwe? - odważyłem się zapytać. - Przecież nie miałaś szans...
Patrzyłem na nią błagalnym  spojrzeniem.
Nie bądź snem, proszę. Bądź prawdziwa. Nie zostawiaj mnie znowu...- zaklinałem w duchu.
Nadal klęczeliśmy na ziemi, nasze twarze dzieliły dosłownie centymetry. Nie spuszczałem z niej wzroku, powoli odzyskując zdolność logicznego myślenia. Patrzyłem na dziewczynę z kiełkujacą we mnie wiarą, że może jednak nie oszalałem i w moim nędzny życiu zdarzy się choć jeden cud.

- Ocalałam dzięki czarnej krwi. Udało mi się uciec przed wybuchem i schronić w laboratorium Bekki. Przez te wszystkie lata próbowałam skontaktować się z Wami przez radio. Mówiłam do Ciebie dzień w dzień Bellamy, choć nigdy nie otrzymałam odpowiedzi. Teraz widzę, że moje wiadomości nigdy do Was nie dotarły...- dodała ze smutkiem.

Przytuliłem ją ponownie bojąc się, że w każdej chwili może zniknąć, że wszystko co mówi i to, że jest tu ze mną to zwykła ułuda. Ale ona jedynie wtuliła się we mnie mocniej, podobnie jak ja spragniona bliskości i ciepła.
- Byłaś tu całkiem sama przez tyle lat - wyszeptałem do jej ucha.- Tak cholernie mi przykro, nigdy nie chciałem...- mój głos znowu zaczął się łamać. - Nie chciałem Cię zostawić Clarke. Żałowałem tego kiedy tylko zamknąłem właz kapsuły. Ale mimo wszystko zrobiłem to...
- Spójrz na mnie Bell - powiedziała stanowczym tonem. - Powiem to jeszcze ten jeden raz i nie chcę więcej do tego wracać. Jestem z Ciebie dumna. Posłuchałeś rozumu, tak jak Cię o to prosiłam. Ocaliłeś naszych przyjaciół! Dobrze wiesz, że gdybyście zaczekali choć trochę dłużej, zginelibyście. Podjąłeś jedyną słuszną decyzję. Poza tym nie byłam tu sama. - dodała z tajemniczym uśmiechem.
- Chyba nie bardzo rozumiem... Ktoś jeszcze przeżył?!- zapytałem ze zdziwieniem. - Masz na myśli kogoś z bunkra? Odnalazłaś naszych ludzi? - dopytywałem z przejęciem.
- To skomplikowane Bell... - zaczęła. Ale natychmiast wszedłem jej w słowo.
- Opowiesz mi po drodze. Tak się składa, że musisz ratować nam tyłki. Znowu.- dodałem, podając jej dłoń. Schwyciła ją natychmiast i szybko podniosła się gotowa do marszu. - Emori jest ciężko ranna, właśnie szukałem dla niej pomocy. W sumie nie powinienem się dziwić, że pojawiłaś się ty.
Odpowiedziała mi przelotnym uśmiechem.
- W takim razie nie traćmy czasu!

W drodze powrotnej poznałem historię Madi, czarnokrwistej dziewczynki, którą moja przyjaciółka zaopiekowała się po wybuchu. Opowiedziała mi o tym jak wspólnie radziły sobie w tych ekstremalnie trudnych warunkach. Nie ukrywam, że bardzo ucieszył mnie fakt, że Clarke miała towarzyszkę, że nie została całkiem sama. Z pewnością uspokoiło to nieco moje wyrzuty sumienia.
Sposób w jaki mówiła o Małej pokazywał jak ważna się dla niej stała. Myślę nawet, że zaczęła traktować ją jak młodszą siostrę bądź córkę. Opowiadała o niej z ogromną czułością i dumą. Niesamowite było widzieć jej twarz, kiedy rozjaśniał ją tak szczery i szeroki uśmiech. Szkoda, że nie taką widywałem ją w swoich wspomnieniach...
Wciąż nie do końca docierało do mnie, że dziewczyna z którą właśnie rozmawiam to ta sama, którą opłakiwałem przez ostatnie lata. Patrzyłem na nią zafascynowany, szczypiąc się po rękach co i rusz, co zresztą zostało zauważone przez czujne oko mojej przyjaciółki.
- Ja żyję Blake! - krzyknęła ze śmiechem.

Czułem się niesamowicie. Tak jakby ktoś zdjął z moich barków ciężar, który nosiłem przez ostatnie lata. Kiedy ona była obok, żaden z naszych problemów nie wydawał mi się już nie do przeskoczenia. Przeciwnie. Poczułem, że wszystko się ułoży.

Nastrój zepsuły mi niestety wieści dotyczące mojej siostry, ponieważ potwierdziło się to czego się obawialiśmy. Wprawdzie Clarke udało się odnaleźć bunkier, ale został on przysypany przez gruz i dotarcie do włazu było dla niej niemożliwe.

Tyle, że teraz jesteśmy tu razem.- pomyślałem. Jest nas więcej, a więc mamy większe możliwości. Odkopiemy właz. Może nie jutro ani nawet nie za tydzień. Ale zrobimy to. Odzyskam również Octavię. Byłem tego pewien. 

Kiedy byliśmy już niedaleko obozowiska, w którym zostali nasi przyjaciele, na horyzoncie pojawiła się Echo.
Spojrzała na nas zaskoczona i rzuciła w kierunku Clarke.
- A jednak... Przeżyłaś. 

Zabolało mnie, że nawet nie próbowała udawać, że cieszy ją widok mojej przyjaciółki. W jej głosie słychać było jedynie pogardę i obojętność.
- Witaj Echo. - odpowiedziała blondynka. - Jak widać nie łatwo mnie zabić. - dodała z lekkim uśmiechem.
Echo nie zaszczyciła jej odpowiedzią, ale szybkim krokiem skierowała się w naszą stronę. Ignorując obecność Clarke podeszła do mnie i z charakterystyczną dla niej pewnością siebie pociągnęła mnie za koszulkę i przywarła do moich ust. Oddałem pocałunek i delikatnie, lecz stanowczo odsunąłem ją od siebie.
- Echo... - zacząłem zmieszany. - Co tu robisz?
- Nie pożegnałeś się przed wyjściem z obozu. Martwiłam się. Powinieneś był na mnie poczekać Bell...- powiedziała słodko się uśmiechając i obejmując mnie za szyję.
Ująłem jej ręce i ponownie odsunąłem od siebie na bezpieczniejszą odległość. Nie jestem pewien czemu, ale poczułem się skrępowany tą sytuacją. Mimo że moja relacja z Echo była dość jasno określona od dłuższego czasu, poczułem, że ten pocałunek był nie na miejscu. Był zbyt zaborczy, tak jakby dziewczyna, z którą zacząłem spotykać się na Arce, chciała pokazać Clarke, że ta weszła na jej teren i powinna się z niego jak najszybciej wycofać. Zdecydowanie zrobiło się między nami nie swojo.
Mówiła o tym mina mojej przyjaciółki, która wyglądała na mocno zaskoczoną i zmieszaną. 
- Nie mogłem Cię znaleźć. Zresztą nie było na to czasu - zwróciłem się w stronę brunetki. - Co z Emori? Clarke postara się jej pomóc.
- Niestety obawiam się, że nawet nasza cudowna uzdrowicielka Clarke Griffin nie potrafi zwrócić nikomu życia - powiedziała złośliwie, świdrując wzrokiem blondynkę. - Spóźniliście się, Emori nie żyje.

OD AUTORKI

A więc mamy ponowne spotkanie naszych bohaterów 😄
Obawiam się, że wyszło zbyt rzewnie i sentymentalnie. Ale co zrobić, tak mi się napisało...😅
Podoba się Wam choć trochę...?
Wiem, że możecie mnie znienawidzić za Becho, ale musiałam... Dajcie mi szansę się poprawić! 😊

Do następnego
Patka

▪This is not the end▪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz