Decyzje

944 48 38
                                    

Echo

Szukałam Bellamy'ego od przeszło godziny, kiedy wreszcie dzięki pomocy Harper udało mi się ustalić, że kilka godzin wcześniej brunet opuścił ruiny Polis i skierował się w stronę lasu.
Zastanawiało mnie dlaczego tak szybko zostawił siostrę, na której punkcie miał przecież niezłego bzika i poczułam dziwne ukłucie niepokoju.
Nie bardzo wiedziałam, w którą stronę powinnam pójść, ale zależało mi na tym by znaleźć Blake'a jak najszybciej.
Dość czasu zmarnowałam już na przekonywaniu swoich ludzi z Azgedy do porwania i zabicia czarnokrwistych. Po tym co przeszli w bunkrze nie byli skorzy do pakowania się w kolejne problemy. Miałam jednak swoje sposoby. Dobrze znałam mentalność ziemian i wiedziałam doskonale jakich argumentów użyć.
Kiedy wszystko było ustalone musiałam tylko znaleźć Bellamy'ego i dopilnować by przez następne kilkanaście godzin nie zbliżał się do Wanhedy i jej córeczki. Miała mi w tym pomóc obecność Octavii oraz ogólnie panujące zamieszanie. Byłam pewna, że pójdzie jak z płatka. Jednak teraz Blake niespodziewanie zniknął mi z oczu.
Szłam wzdłuż ścieżki, która prowadziła do naszego obozu nie mając lepszego pomysłu na znalezienie chłopaka. Mój wybór okazał się trafny, bo niedługo później usłyszałam odgłosy kroków i niewyraźne szepty. Ukryłam się za pobliskim wzniesieniem i wypatrywałam.
Po chwili moim oczom ukazał się dość zaskakujący widok. Między drzewami spokojnie spacerowali sobie mój chłopak i jego jasnowłosa przyjaciółka. Co więcej, trzymali się za ręce.
Poczułam się tak, jakbym oberwała czymś ciężkim w głowę. Nie sądziłam, że Bellamy'ego stać na to by zdradzać mnie za plecami. To do niego nie pasowało. Zawsze był uczciwy wobec ludzi, na których mu zależało. Nie zrobiłby mi tego... chyba, że coś się zmieniło.
Wtedy zrozumiałam. On wie. Powiedziała mu wszystko, a on jej uwierzył. Jej, nie mnie.

***

- Zmiana planów. - zakomenderowałem, zaraz po tym jak wróciłam do obozu moich ludzi. - Musimy się wstrzymać na jakiś czas. Teraz to zbyt ryzykowne.

- Niby dlaczego? Obiecałaś, że to będzie dziecinnie proste Echo. - zapytał gniewnie jeden z członków Azgedy.

- To nie istotne. Musimy zaczekać na lepszy moment. - odparłam stanowczo. - Nie martwcie się, dostaniecie Wanhedę. Będzie tak jak obiecałam.

Przez chwilę mierzyli mnie wzrokiem, jednak w końcu pokiwali głowami na znak, że zgadzają się z moją decyzją. Widziałam, że nie byli zadowoleni ani przekonani. Nie obeszłoby mnie to, gdyby nie fakt, że  musiałam mieć ich po swojej stronie.
Chwilę później usłyszałam znajomy głos.

- Echo! - Bellamy nawoływał mnie głośno. Jego ton upewnił mnie w przekonaniu, że cały mój plan diabli wzięli.

Zacisnęłam zęby i wyszłam mu na spotkanie. Wiedziałam, że zażąda wyjaśnień, a ja nie byłam przygotowana na taką ewentualność. Postanowiłam grać głupią tak długo jak się da.

- Bell? Coś się stało?  - zapytałam udając zaskoczenie.

- Owszem. - powiedział z wściekłością. - Co tu robisz Echo, huh? - zapytał.

- Chciałam przywitać się i spędzić trochę czasu ze starymi znajomymi. Dziwi cię to? - odparłam.

- Przestań! - krzyknął wzburzony. - Wiem wszystko. Twoje gierki ci już nie pomogą. Byłem ślepym idiotą, dałem się omotać, ale z tym koniec. Z nami koniec Echo. A jeśli zbliżysz się do Clarke lub Madi... - wycedził złowrogo przez zęby. - Nie ręcze za siebie.

Moja maska opadła. Wiedziałam, że nie ma sensu się tłumaczyć. Uwierzył jej i cokolwiek bym nie powiedziała, wyrok już zapadł. Spojrzałam na niego oczyma pełnymi żalu i złości.

- To wszystko twoja wina Blake. Zdajesz sobie z tego sprawę? - zapytałam kpiąc z jego zarzutów.

- Moja wina?! - odparł wzburzony. - To, że chciałaś skrzywdzić dziecko? A może to, że jesteś obłudną i fałszywą zdzirą, która wbija bliskim nóż w plecy?

- Gdyby nie twoje chore przywiązanie do tej świętobliwej suki, nic by się nie wydarzyło! - wykrzyczałam, nie pozostając mu dłużna. - Pomogłam Ci, byłam przy tobie i składam cię do kupy za każdym jebanym razem kiedy ci odbijało. A nawet wtedy, gdy zasypiałeś ze mną w jednym łóżku, stale słyszałam jej imię! - kontynuowałam z przejęciem.
-Clarke, Clarke, Clarke! Nienawidziłam jej nawet wtedy gdy byłam przekonana, że nie żyje. Zawsze stała między nami. Ale wierzyłam, że w końcu zapomnisz, że czas zrobi swoje. Wiec byłam z tobą i liczyłam, że nam się uda. - powiedziałam z żalem.

Chłopak przyglądał się mi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy nie komentując mojego wywodu. Wreszcie mogłam wyrzucić z siebie wszystko, więc kontynuowałam.

- Miałam serdecznie dość twojej miny zbitego psa. Twojego smutku i biadolenia kiedy zwierzałeś mi się z tego jak bardzo tęsknisz. Bla, bla, bla. - skrzywiłam się oscentacyjnie na te wspomnienia. - Znosiłam to wszystko dla ciebie. A ty kiedy tylko ją zobaczyłeś, zacząłeś zachowywać się tak, jakbym nie istniała. Bellamy pieprzony ideał Blake! - wykrzyczałam. - Zapomniał, że ma dziewczynę i jak wiele jej zawdzięcza.

Brunet mocniej zacisnął szczęki nadal się nie odzywając.

- Więc jak Bell? Nic nie powiesz? Naprawdę myślisz, że jesteś czysty jak łza? Nie rozumiesz, że to ty do tego doprowadziłeś?! - wyrzucałam z siebie słowa pełne goryczy.

- Mam sobie wiele do zarzucenia. - Bellamy wreszcie się odezwał. - Przede wszystkim nigdy nie powinienem był się tobą wiązać. - powiedział pewnym głosem. - I masz rację. W pewnym sensie cię skrzywdziłem, choć nie zrobiłem tego umyślnie. Jednak nie możesz obwiniać mnie o swoje błędy i brudne zagrywki. - dodał z pogardą. - Myślisz, że nie wiem co tu robiłaś? Twój plan napewno przewidywał co stanie się po otwarciu bunkra. Skoro Clarke i Madi wcale nie miały zamiaru odejść, musiałaś się ich jakoś pozbyć. Co miałaś zamiar zrobić? Powiedz to. - zażądał z wyrzutem patrząc mi w oczy.

  - Zabić je. Ale ty to już wiesz, prawda? - odparłam ze złośliwym uśmiechem.

- Jesteś chora Echo. Nie istniejesz dla mnie. - powiedział z obrzydzeniem, cedząc przez zęby każde słowo.

- Od kiedy Bellamy? Przed czy po tym jak zerżnąłeś swoją przyjaciółeczkę?

Bruneta zamurowało. Wreszcie udało mi się wywrzeć na nim jakąś inną reakcję niż gniew. Był zmieszany.

- Zdziwiony? Widziałam waszą schadzkę w lesie. Szczebiotaliście niczym para gołąbków. Żałosne. - dodałam krzywiąc się pogardliwie. - Szkoda, że ta wywłoka przeżyła, wtedy wszystko mógłoby potoczyć się inaczej...- dodałam nieco łagodniej.

- Nie, nie mogłoby. - odparł pewnie. - W końcu zorientowałbym się kim naprawdę jesteś. Nie chcę Cię więcej widzieć. Nie zbliżaj się do nas. Inaczej zapłacisz za wszystko. - dodał złowrogo.

Chciał odejść, odwrócił się ode mnie i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Jednak nie pozwoliłam mu na to. Wiedziałam, że to co chce usłyszeć nic nie zmieni, musiałam jednak zadać pytanie, które rozwieje moje wszelkie wątpliwości.

- Nigdy mnie nie kochałeś, prawda? - zapytałam wprost. - Nawet kiedy byłeś ze mną w łóżku myślałeś o niej? - dodałam z wyrzutem.

Chłopak zatrzymał się w pół kroku. Odwrócił się i przez chwilę zobaczyłam w jego spojrzeniu odrobinę współczucia. Było mi trudno to znieść. Ostatnie czego chciałam to litość. Jednak za moment wyraz twarzy Bellamy'ego się zmienił i brunet odpowiedział mi zimnym, beznamiętnym tonem.

- Nie, nie kochałem. I tak. Za każdym razem.

Odwrócił się i odszedł. Po prostu. Zacisnęłam pięści. Upokorzył mnie jak chyba jeszcze nigdy nikt.
Pierwszy raz odkąd pamiętam moje oczy zaszły łzami. Otarłam z policzka spływającą słoną kroplę. W tym momencie podjęłam ostateczną decyzję. Wanheda nie będzie jedyną, która zapłaci za to co mnie spotkało.


Rozdział krótszy niż zazwyczaj, ale musiałam zakończyć pewnien wątek 😉
Gdyby ktoś chciał zrobić okładkę do tego opowiadania proszę o informację 😊 Będę bardzo wdzięczna 😚 

Co sądzicie o Echo? Czy Bell trochę nie przesadził?

Już tylko dwa dni... i piąty sezon 😍 Trzymajcie kciuki za Bellarke 😆

Ściskam i do następnego

▪This is not the end▪Where stories live. Discover now