Rozdział 3

2K 95 74
                                    

   Halt obudził się w jakimś pokoju. Jego głowa bolała go piekielnie. Zwiadowca podniósł się i podszedł do drzwi po czym je otworzył. Wyszedł na korytarz. Chciał się dowiedzieć... Jak się tam znalazł i gdzie jest Abelard. Idąc w dal coraz bardziej poznawał okolice. Zamek Redmont.

-Halt! - zawołał ktoś. Halt obrócił się.

-Witaj, Allys! Co tam u ciebie?

-Nie powinieneś wstawać! Wracaj do łóżka! - rozkazała.

-Coś się stało? - zapytał niewinnie Halt.

-Tak! - oburzyła się Allys - Gilan znalazł cię nieprzytomnego na środku drogi! Wydarzyło się to dwa dni temu.

-Dwa dni temu!? - zawołał Halt - Niech to szlag... Pewnie już dotarł do następnego lenna...

-Kto?

-Will.

-Will? Ty się na pewno dobrze czujesz? - dopytywała Allys.

-To długa historia... - Halt pobiegł wzdłuż korytarzy. Pamiętał swoją rozmowę z Willem i wiedział, że musi mu pomóc. Po drodze spotkał Crowleya.

-Witamy w świecie żywych! - zawołał dowódca - Utratę przytomności zawdzięczasz tamtemu mężczyźnie w szarej pelerynie?

-Chłopakowi. Ma szesnaście lat i nazywa się Will... Gdzie on jest? - Crowley pominął pytanie ,,A skąd ty to wszystko wiesz?!".

-Nie wiem. W ciągu ostatnich dni nie daje oznak życia. A co? Chcesz, żeby znowu walnął cię w głowę? - Halt zignorował to. Najszybciej jak potrafił pobiegł do stajni. Abelard zarżał radośnie na widok swojego pana. Zwiadowca dał mu jabłko po czym przestraszył się kiedy zobaczył bandaże na nogach swojego konia.

-Co ci się stało?

To ty powinieneś to wiedzieć

-To nie ja mam gips na kopytach! - Halt nie wiedział co robić. Przynajmniej dwa dni zajęłoby mu dojście do starego Boba i jeden dzień powrót. Więc przez ten czas Will zdążyłby przejąć przynajmniej dwa lenna. Halt musiał sobie tym razem radzić bez Abelarda.

   Halt siedział przy kawie i czytał raporty gdy usłyszał śmiech. Mroczny i głośny śmiech. Szybkim ruchem wstał, złapał łuk i kołczan i wyszedł z chatki. Kto był tak głupi, żeby wydawać tak głośnie odgłosy! Halt bezszelestnie zbliżał się do (pewnie) wroga. W końcu zobaczył źródło. Na ścieżce stało piętnastu mężczyzn, a przed nimi... Will. Chłopak stał z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

-Lepiej zejdź nam maluchu z drogi! - zaśmiał się jakiś mężczyzna. Will nic nie mówił. Halt powoli przygotował się do ataku. Nawet ktoś taki jak Will jest słaby w porównaniu z piętnastką dorosłych mężczyzn. A przynajmniej tak myślał Halt.

-Nie słyszysz co się do ciebie mówi?! Sio! - zawołał ktoś inny i po chwili ta sama osoba padła na ziemie. Tak samo jak pięć innych. Will stał z łukiem skierowanym na ziemię.

-Zgadnij ile czasu zajmie mi zabicie i ciebie? - zapytał niewinnie. Kolejnych sześciu padło na ziemię. Zostało tylko czterech. Will odrzucił łuk na bok. Wyciągnął saksę i skoczył na resztę bandziorów. Zabił dwóch, a ostatnie osoby klęczały na kolanach i błagały o wybaczenie - Nie ukrywaj się! - Halt nawet nie zauważył kiedy Will złapał łuk i z nałożoną cięciwą wycelował w niego. Zwiadowca spokojnie wyszedł ze swojej kryjówki. Jeden z bandziorów rzucił się na niego, ale ten bez problemu obronił atak. 

-Nic tak nie rozwesela człowieka jak walka na postoju - skomentował Halt. Will swoimi brązowymi oczami patrzył na niego. Halt widział w nich pewność siebie i chłód, ale miał wrażenie, że kryje się tam też strach -Willu...

Zwiadowcy - Nowy początekOnde histórias criam vida. Descubra agora